Miał umyć felgi, a rozbił auto warte blisko 200 tysięcy złotych na drzewie. Mechanik zamiast wymieniać olej, wyjechał na drogę, wpadł w poślizg i staranował inny samochód. Okoliczna "złota rączka" też testowała superszybki wóz - skończyło się tak, że wyrwany silnik wylądował na czyjejś posesji. Osoby z branży mówią, że skala "pożyczania" aut jest znacznie większa, niż może się wydawać. Sprawdzamy, czy i co można z tym zrobić.
Auta naprawiał w wolnym czasie. O 25-latku z gminy Wojcieszków pod Łukowem miejscowi mówią dzisiaj niewiele: - Szkoda chłopaka. Chciał sobie pojeździć, a teraz przez lata będzie się wygrzebywał z bagna. Każdy czasem robi coś głupiego, ale nie zawsze musi potem za to pokutować tak długo.
Nie brakuje jednak tych, którym bardziej szkoda jego klientki. Dwa tygodnie temu zostawiła swoje ciemne bmw z potężnym, mającym ponad 400 koni mechanicznych silnikiem miejscowej "złotej rączce".
O tym, co stało się potem, informowaliśmy na tvn24.pl: późnym wieczorem 25-latek przykręcił do bmw tablice rejestracyjne od alfy romeo, którą też miał naprawić i .... pojechał. Wyprawa skończyła się poślizgiem i uderzeniem z dużą siłą w drzewo. Na tyle dużą, że spod maski auta wyrwany został silnik, który potem jeszcze przebił ogrodzenie okolicznej posesji. Policja w Łukowie podkreśla, że tylko cudem nikt nie ucierpiał.
- Kierowca uciekł z miejsca zdarzenia. Potem przyznał się, że wziął na przejażdżkę auto klientki - relacjonował sierżant sztabowy Maciej Zdunek z policji w Łukowie.
Ta historia skończy się przed sądem: młody kierowca odpowie za spowodowanie kolizji i krótkotrwałe użycie pojazdu. Grozi mu od 3 miesięcy do lat 5 więzienia, karę sąd może zamienić na grzywnę.
- Będzie musiał też pokryć szkody na kwotę 25 tysięcy złotych oraz zwrócić koszty naprawy uszkodzonego auta - dodaje sierżant sztabowy Zdunek.
Czy to był incydent? Niekoniecznie. Zdarzenie z Łukowa wpisuje się w szerszy problem. W styczniu tego roku informowaliśmy o pracowniku myjni, który miał umyć felgi w sportowym dodge’u. Miał wypolerować felgi w aucie, pod maską którego było ponad 600 koni mechanicznych. Po krótkiej rozmowie z właścicielem auta, mężczyzna wsiadł do środka, przejechał kilkadziesiąt metrów, wpadł w poślizg i rozbił się na drzewie. Policja potem wyjaśniła, że pracownik myjni w ogóle nie miał uprawnień do kierowania samochodem. Został też ukarany mandatem za spowodowanie kolizji.
- Kwota mandatu nie przekroczyła 500 złotych, bo tyle wynosi maksymalna kara dopuszczalna przez taryfikator - mówi Krzysztof Marcjan z biura prasowego wrocławskiej policji.
Słono za zachowanie pracownika zapłaciła właścicielka działającej od 2001 roku myjni. Po zdarzeniu miejsce zostało zamknięte, bo właścicielka dostała wypowiedzenie umowy najmu lokalu, w którym prowadziła biznes. - To był wybryk mojego pracownika. On bardzo tego żałuje, ale największe konsekwencje poniosła myjnia - niedługo po zdarzeniu przyznała w rozmowie z tvn24.pl właścicielka.
Niecały miesiąc później, w lutym, doszło do podobnej sytuacji, tym razem w Poznaniu. Właściciel nowego - odebranego z salonu ledwie tydzień wcześniej - infinity przyjechał na wymianę oleju. Wyszedł z serwisu, a wtedy jeden z jego pracowników wsiadł do luksusowego wozu i wyjechał na miasto.
- Wpadł w poślizg, zjechał na przeciwległy pas ruchu i uderzył w jadące z naprzeciwka auto, w którym była kobieta z dziećmi. Na szczęście nikt nie odniósł poważniejszych obrażeń - informował Andrzej Borowiak z wielkopolskiej komendy wojewódzkiej.
Policja skierowała sprawę do sądu - sędzia w trybie nakazowym skazał mechanika na 500 złotych grzywny za spowodowanie kolizji. Kwestię odpowiedzialności finansowej poszkodowany i serwis załatwili między sobą.
Kolejny przykład? W maju 2018 roku głośno było o pracowniku kaliskiej myjni, który miał zatroszczyć się o wygląd ciemnego porsche. I tutaj okazało się, że nad ogromnym silnikiem trudno jest zapanować niedoświadczonemu kierowcy. Sportowe auto rozbił na płocie jednej z posesji w Grabowie nad Prosną. Sprawca tłumaczył się potem, że "chciał pokazać się w rodzinnych stronach".
I tu sprawa trafiła do sądu.
- Każda taka sytuacja to cios w całą branżę, nie tylko w dany zakład. Ponieważ zajmuję się w Kaliszu dobrymi autami, to ludzie niesłusznie mi przypisali całe zajście. Od wypadku porsche obroty mojej firmy spadły o blisko trzydzieści procent - mówi nam Tomasz Żłobiński, który ma myjnię niedaleko tej, której pracownik rozbił sportowe auto.
"Chodź, zobacz, jakie auto mamy!"
- Każda grupa zawodowa ma swoje czarne owce, tak samo jest z osobami, którym powierzamy auta. Sprawy pożyczania czyjegoś samochodu najczęściej wychodzą na światło dzienne tylko przy okazji kolizji czy wypadku. Zdarzają się one jednak dużo częściej - twierdzi łódzki mecenas Bronisław Muszyński, który współpracuje z jednym z największych w Polsce towarzystw ubezpieczeniowych.
Obecnie prowadzi sprawę młodej łodzianki, która w swoim volkswagenie miała zainstalowany wideorejestrator. Nagrywanie obrazu i dźwięku włączało się automatycznie po przekręceniu stacyjki. Pracownicy warsztatu najpewniej nie byli tego świadomi, bo dość swobodnie rozmawiali w jego wnętrzu.
- Na filmie właścicielka usłyszała, jak przez telefon zapraszali kolegów na przejażdżkę jej autem. Potem widać, jak szaleją nim po mieście - opowiada prawnik.
Oburzona właścicielka zażądała rekompensaty od właściciela warsztatu, ale ten stwierdził, że nie stało się nic złego. Kobieta chce szukać sprawiedliwości w sądzie. Pytanie tylko, ile na nią będzie musiała poczekać.
Właściciel tego nowiutkiego i luksusowego Infiniti długo się nim nie nacieszył. Tylko tydzień. Oddał go do warsztatu na wymianę oleju. Pracownik chciał się przejechać. Dzisiaj na ul. Krzywoustego w Poznaniu skasował auto. pic.twitter.com/ZXtIHHrB93
— Andrzej Borowiak (@BorowiakPolicja) February 21, 2020
- To nie są łatwe sprawy do wygrania. Sąd orzeka, jaką faktyczną stratę poniosła osoba poszkodowana. Faktem jest, że ktoś wziął jej auto, ale szkoda ograniczyła się do wypalonej benzyny. Można oczywiście żądać pieniędzy za to, że ktoś bez naszej zgody używał samochodu, ale trzeba pamiętać, że koszt wynajęcia nawet najdroższego auta na godzinę też nie przekracza kilkuset złotych. Dlatego trudno mówić o wysokiej szkodzie - ocenia rozmówca tvn24.pl.
Muszyński opowiada, że kiedyś stał też po drugiej stronie barykady - reprezentował mechanika, który miał zająć się zabytkowym maserati z lat 70. Niestety mężczyzna "wykazał się gigantyczną głupotą" i postanowił pojeździć autem po pijanemu.
- Ponieważ pojazd był zabytkowy, biegli mieli duże problemy z określeniem, ile naprawa mogłaby kosztować. Straty szacowano na około 70 tysięcy złotych - mówi Bronisław Muszyński.
Proces ciągnął się latami. Właściciel maserati nie dożył jego końca; spadkobiercy nie wyrazili chęci kontynuowania sprawy cywilnej.
"Bo z życia trzeba coś mieć"
Rupert (prosił, żeby nie podawać prawdziwego imienia) przez dziesięć lat pracował w dwóch dużych zakładach w Łodzi - pierwszy to duży serwis "sieciówki" działającej w całym kraju, drugi to duży zakład wulkanizacyjny na południu miasta.
- Jak ktoś odstawia fajne autko, to musi się liczyć, że ktoś sobie nim będzie chciał pojeździć. Zazwyczaj robi się podkładkę: delikwenta informujemy, że po naprawie upewniamy się, że wszystko jest ok. Ten zazwyczaj jest zadowolony z takiej deklaracji. Nie wie, jak to "upewnianie się" wygląda w praktyce - uśmiecha się Rupert.
Opowiada, że w czasie swojej pracy "objeździł" sporo sportowych aut.
- Jak mieliśmy kiedyś fajnie przerobione audi, to każdy w serwisie zrobił rundkę. Mieliśmy też ferrari, ale szef zabronił nam jeździć. Wolał sam nim trochę dłużej poszaleć - wspomina.
Żaden z klientów się nie zorientował? Rupert mówi, że jak najbardziej się to zdarzało.
- Wtedy mówiliśmy, że przecież zgadzał się na to, żebyśmy zrobili jazdę próbną. Zdarzali się pieniacze, ale zazwyczaj właściciele machali na to wszystko ręką. Rozumieli, że każdy chce mieć trochę frajdy dla siebie - mówi.
Gorzej było, jeżeli auto w jakiś sposób zostało uszkodzone. W serwisie w centrum Łodzi mechanik bez prawa jazdy rozbił luksusowy samochód.
- Zapytał szefa, czy może zrobić jazdę próbną. A szef myślał, że on może siadać za kierownicą. Skończyło się tak, że za naprawę uszkodzonego samochodu zapłacono z polisy OC serwisu, a potem szef ściągnął pieniądze z tego chłopaka. Musiał wziąć kredyt, ze spłatą miał o tyle ciężko, że jednocześnie wyleciał z pracy - kończy Rupert.
Dmuchając na zimne
- Jak bierzesz jakiegoś młodego do zespołu, to nigdy nie wiesz, co mu w głowie siedzi - przyznaje Arkadiusz Klimowski z warsztatu przy ul. Targowej w Łodzi. Dlatego w firmie - jak mówi - wprowadzono zasadę: za kółko na jazdę testową ma prawo wybrać się kierownik albo jeden ze starszych mechaników. Taki, który w firmie jest co najmniej od dekady.
- Oczywiście nie można generalizować, ale szalone pomysły częściej do głowy wpadają młodym, którzy jeszcze nie mają wyobraźni. Mechanicy, którzy od lat są w branży niejedno już słyszeli i pięć razy pomyślą, zanim przekroczą granicę w czasie jazdy testowej - przekonuje Klimowski.
Twierdzi, że auta - na wszelki wypadek - najczęściej są sprawdzane na placu przed serwisem. Na miasto wyjeżdża się tak rzadko, jak to tylko możliwe. - Może być tak, że nawet najrozważniejszy mechanik będzie miał stłuczkę, bo wszystko może się wydarzyć na zatłoczonych drogach. Na taką okoliczność mamy wykupione ubezpieczenie - zaznacza rozmówca tvn24.pl.
Wszyscy przyjmowani do firmy mechanicy muszą mieć prawo jazdy - właściciel wychodzi z założenia, że tylko aktywny kierowca będzie w stanie szybko zdiagnozować problem, z którym w serwisie pojawia się klient. - Na dobrą opinię pracujesz latami, a jeden wybryk jednego kretyna może ją zniszczyć na zawsze. Ponieważ widzimy, co się dzieje w innych serwisach, dlatego u nas mamy dość rygorystyczne zapisy - zapewnia właściciel zakładu.
Paweł Zaręba, przedstawiciel firmy mającej swoje warsztaty w całym kraju również mówi o zasadach ograniczonego zaufania dla pracowników: - Mamy zasadę, że nawet w czasie jazdy testowej nie wyjeżdżamy na drogi publiczne. O każdej jeździe testowej informowany jest klient - zaznacza.
Kto płaci i dlaczego?
Co zrobić, jeżeli sami znajdziemy się w takiej sytuacji, że ktoś uszkodzi nam powierzone auto? Wątpliwości rozwiewa adwokat Krzysztof Rębowski z Łodzi, specjalizujący się między innymi w prawie ubezpieczeniowym.
Czy mechanik ma prawo wykonać jazdę testową autem bez mojej wiedzy?
Oczywiście nie należy oczekiwać, że mechanik będzie przepychał jeżdżące auto z parkingu na podnośnik i z powrotem. Jazda na terenie zakładu to jedno, ale wyjazd na ulicę to drugie. Są takie usterki, których sprawdzenie wymaga krótkiej przejażdżki - o tym jednak zakład powinien poinformować klienta na etapie przyjmowania samochodu do naprawy, a najpóźniej przed samą jazdą testową.
Jeżeli zgodziłem się na jazdę testową i w jej trakcie auto zostało zniszczone, to kto za to zapłaci?
Z założenia płaci ten, który szkodę wyrządził. Jeżeli oddaliśmy samochód do serwisu, a teraz jest on zniszczony, to powinniśmy domagać się od zakładu naprawczego zwrotu kosztów naprawy auta oraz rekompensaty za utraconą wartość, bowiem auto po wypadku jest siłą rzeczy mniej warte niż przed. W sytuacjach ekstremalnych, kiedy pojazdu nie opłaca się naprawiać, pozostaje domaganie się zapłaty odszkodowania w wysokości wartości auta sprzed wypadku. Warsztat samochodowy zapewne będzie starać się zmniejszyć wysokość odszkodowania o wartość pojazdu przed szkodą. Zasada jest taka, że to przedsiębiorca, czyli warsztat samochodowy odpowiada za szkody wynikłe w czasie wykonywania usług.
W serwisie uszkodzono mi samochód za pół miliona złotych. Skąd warsztat weźmie pieniądze, żeby mi zapłacić?
Większość szanujących się warsztatów samochodowych, myjni czy innych firm zajmujących się kosztownym mieniem klientów wykupuje polisę OC działalności gospodarczej. Nie jest to obligatoryjne, ale w bardzo wielu sytuacjach "ratuje skórę" firmy, w której zaistnieje szkoda, którą trudno byłoby pokryć z własnych środków. Sprawa komplikuje się, jeżeli warsztat takiej polisy nie posiada. Wówczas, w przypadku odmowy dobrowolnej zapłaty przez warsztat, należy na drodze postępowania cywilnego dochodzić zapłaty od przedsiębiorcy. Jeżeli nie może on spłacić długu jednorazowo, istnieje możliwość zawarcia ugody przez sądem i rozłożenia zapłaty odszkodowania na raty.
A pracownik, który zniszczył mi samochód będzie bezkarny?
To zależy od tego, na podstawie jakiej umowy był zatrudniony. Jeżeli był na etacie, to pracodawca ma prawo z niego ściągnąć pieniądze. Kodeks pracy przewiduje, że za szkodę niezawinioną pracownik może z własnej kieszeni zapłacić - ale nie więcej, niż równowartość trzech swoich wynagrodzeń. Jeżeli natomiast pracownik umyślnie wyrządził szkodę, np. mechanik bez niczyjej zgody naprawianym pojazdem driftował autem klienta po ulicach, wówczas w przypadku zniszczenia bądź uszkodzenia tego pojazdu, jest obowiązany do jej naprawienia w pełnej wysokości. Nieco inaczej sprawa się ma, kiedy mechanik pracuje na umowę zlecenie czy dzieło. Wówczas warsztat nie może domagać się czegokolwiek od pracownika na podstawie Kodeksu pracy, ponieważ przepisy te nie znajdują zastosowania. Warsztat po naprawieniu szkody na rzecz klienta, uprawniony jest do domagania się od mechanika zwrotu wypłaconego odszkodowania w oparciu o przepisy Kodeksu cywilnego.
Moim autem bez pozwolenia jeździła miejscowa "złota rączka". Mechanik, który uszkodził mój pojazd nie prowadzi działalności gospodarczej. Co teraz?
Nie jesteśmy na straconej pozycji. Musimy pamiętać, że powierzając komuś auto do naprawy, umycia czy tuningu zawieramy ustną umowę z osobą, która podejmuje się wykonania tego zadania. Jeżeli "złota rączka" wybierze się na przejażdżkę bez naszej wiedzy i doprowadzi do uszkodzenia naszego mienia, to możemy się domagać od niego zapłaty na gruncie odpowiedzialności deliktowej, bowiem źródłem szkody jest fakt, że mechanik dopuścił się czynu niedozwolonego. Jeżeli do szkody dojdzie w czasie umówionej jazdy próbnej, to środków możemy domagać się na zasadzie odpowiedzialności kontraktowej - zobowiązuje ona sprawcę do naprawienia szkody wynikłej z niewykonania lub nienależytego wykonania powierzonego mu zadania. Umowa dotycząca naprawy pojazdu zawiera w sobie elementy umowy przechowania. W takim wypadku mechanik zobowiązany jest dbać o to, by nie doszło do uszkodzenia lub utraty pojazdu.
Auto, które bez mojej wiedzy zostało rozbite ma wykupioną polisę AC. Czy powinienem z niego skorzystać?
Na to pytanie nie ma dobrej odpowiedzi. Jeżeli ktoś ma pieniądze, żeby kupić inne auto, zamiast tego uszkodzonego, to bym się nie spieszył z telefonem do ubezpieczyciela. Pamiętajmy, że towarzystwo ubezpieczeń później zwiększy wysokość składki za polisę w kolejnych latach - ergo na nas spadnie część kosztów za zdarzenie, za które nie ponosimy odpowiedzialności. Są jednak sytuacje, w których będzie to rozwiązanie dużo dla nas atrakcyjniejsze: towarzystwo wypłaci nam pieniądze na naprawę auta, albo różnicę pomiędzy wartością auta przed szkodą, a wartością wraku – w przypadku szkody całkowitej. Następnie z mocy ustawy towarzystwo wejdzie w rolę poszkodowanego i będzie domagało się pieniędzy od warsztatu, ale to nie będzie już nasze zmartwienie.
Skierowałem sprawę do sądu. Długo będę musiał czekać na pieniądze?
Niestety, nie mam dobrych wieści. Wszystko zależy od tego, czy obwiniony poczuwa się do odpowiedzialności. Jeżeli nie, to musimy liczyć się z tym, że od momentu szkody do decyzji sądu minie co najmniej półtora roku. Czasami może to trwać jeszcze dłużej.
Jeżeli ktoś jeździł moim autem bez mojej wiedzy, to grozi mu jakaś odpowiedzialność karna?
Tak. Artykuł 289 Kk mówi o zaborze pojazdu mechanicznego w celu krótkotrwałego użycia. W sytuacji, kiedy sprawca nie musi pokonywać zabezpieczeń pojazdu (bo ma kluczyki), czyli w sytuacji przez nas omawianej, przewidziana jest kara od trzech miesięcy do pięciu lat pozbawienia wolności. Należy zaznaczyć, że odmiennie kształtuje się sytuacja, kiedy naszym pojazdem przejażdżkę urządzi sobie mechanik a inna, kiedy nastoletni syn podkradnie kluczyki ojcu-mechanikowi - w tym drugim przypadku przestępstwo ścigane jest na wniosek poszkodowanego.
A co się stanie, kiedy pożyczę komuś auto i ten ktoś spowoduje wypadek? Kto ponosi konsekwencje?
Musimy być świadomi, że pożyczając komuś auto, bierzemy na siebie pewne ryzyko. Jeżeli dojdzie do kolizji czy wypadku z winy kierującego naszym autem, to szkody zostaną pokryte z naszego OC.
Co w sytuacji, gdy kierowca w momencie wypadku był nietrzeźwy albo nie miał uprawnień do kierującego autem?
W takim wypadku szkody zostaną pokryte z naszego ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej, jednak zgodnie z przepisami ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych, ubezpieczeniowym funduszu gwarancyjnym i polskim biurze ubezpieczycieli komunikacyjnych zakład ubezpieczeń zwróci się o zwrot tych środków, czyli z tak zwanym regresem, przeciwko rzeczywistemu sprawcy szkody, to jest kierującemu pojazdem, nawet jeśli nie jest jego właścicielem.
Autorka/Autor: Bartosz Żurawicz
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: KPP Ostrzeszów