Do dymisji ministra nie dojdzie, bo premier go będzie bronił jak niepodległości, ale sprawa pokazuje, że lepiej nie mieć brata – komentuje tvn24.pl jeden z polityków PiS sprawę zakupu przez resort zdrowia bezwartościowych maseczek za kilka milionów złotych. Doszło do niego z udziałem instruktora narciarstwa ministra Szumowskiego i jego brata. - Towar posiadał wszelkie oryginalne badania i certyfikaty - stwierdza prawnik jednej z firm biorących udział w łańcuszku transakcji.
16 marca, trzy dni po ogłoszeniu w Polsce stanu zagrożenia epidemicznego – jak ujawniła we wtorek "Gazeta Wyborcza" - do brata ministra zdrowia, Marcina Szumowskiego odzywa się Łukasz G., instruktor narciarstwa braci i proponuje sprzedaż pół miliona maseczek ochronnych. Dostaje numer telefonu wiceministra Janusza Cieszyńskiego, który odpowiada w resorcie za zakupy sprzętu medycznego. Powołując się na znajomość z ministrem zdrowia, G. umawia się z Cieszyńskim w siedzibie resortu, a przebiegiem transakcji – jak pisze dziennik - "cały czas żywo interesuje się Marcin Szumowski".
"Urodzony Górol" i łańcuszek transakcji
Łukasz G. jest instruktorem narciarskim z Zakopanego. Wcześniej był zawodnikiem kadry narodowej w narciarstwie alpejskim. W jednym z serwisów narciarskich można przeczytać: "urodzony Górol, choć język i charakter dopasował do całej Polski". Jako instruktor szkolił braci Szumowskich w jeździe na nartach i tę znajomość wykorzystał, by zrobić interes na maseczkach.
Zanim jednak maseczki trafią do podlegającej resortowi zdrowia Centralnej Bazy Rezerw Sanitarno-Przeciwepidemicznych w Porębach, przechodzą przez łańcuszek transakcji dokonywanych m.in. przez kilka firm należących do jednej rodziny z Małopolski. To producenci urządzeń chłodniczych, a także właściciele sieci aptek. Według naszych informacji, maseczki z Chin sprowadza należąca do tej rodziny spółka Igloo, która sprzedaje je firmie Igloo International.
Przebieg transakcji opisał w piątek "Puls Biznesu" - maseczki zostały kupione w Chinach prawdopodobnie za kwotę 411 tys. zł, a w kolejnych transakcjach między spółkami należącymi do rodziny z Małopolski, a także kilku innymi podmiotami, ich cena wzrosła najpierw do 955 tys., potem do 2 mln 408 tys. zł. Ministerstwo za cały towar zapłaciło ponad 5 mln zł.
Według "PB", "łańcuszek firm powstał tylko po to, by w drodze wielokrotnego obrotu zwiększyć ostateczną wartość zamówienia". Mniejsze partie towaru trafiły też do kilku innych podmiotów, w tym do firmy z Zakopanego zajmującej się obrotem nieruchomościami.
"Witam panie Ministrze, pani Małgorzato"
Kluczową rolę w całej sprawie odgrywa Łukasz G., instruktor narciarski braci Szumowskich.
- W rozmowach z nami nie brał udziału brat ministra. Mieliśmy kontakt tylko z Łukaszem G. – mówi przedstawiciel jednej z firm, które brały udział w transakcji. Zdaniem "Gazety Wyborczej", brat ministra zdrowia monitorował jej postępowanie.
Łukasz G., który dostał od Marcina Szumowskiego numer telefonu komórkowego wiceministra Janusza Cieszyńskiego, prowadził rozmowy z nim i urzędniczką resortu zdrowia.
W mailu, do którego dotarliśmy, Łukasz G. 24 marca zaczyna do wiceministra i urzędniczki list słowami "Witam panie Ministrze, pani Małgorzato".
G. prosi w tym mailu o "potwierdzenie odbioru" 10 tys. maseczek FFP2. "Dostawa do magazynu w Zduńskiej Woli w dniu do dwóch dni" – pisze instruktor narciarski (pisownia oryginalna - red.). W mailu jest też mowa o 100 tys. maseczek FFP2 (N95). "Mamy zamówiony wylot samolotu z towarem potwierdzony ustnie z lotniska Guangzhou Balyun International Airport" – zapewnia G.
Tydzień później, 30 marca Katarzyna G., żona Łukasza G., zakłada firmę. Tego samego dnia podpisuje z resortem umowę na sprzedaż pochodzących z Chin maseczek.
Łukasz G. korespondował z resortem używając swojej skrzynki mailowej szkoły narciarskiej, w której pracuje.
Jej właściciel zamieścił na stronie internetowej oświadczenie, w którym zapewnił, że szkoła "nie posiada żadnego związku ze sprawą sprzedaży przez Łukasza G. maseczek ochronnych Ministerstwu Zdrowia i kategorycznie odcina się od sprawy dotyczącej ich zakupu".
Łukasza G. poprosiliśmy o rozmowę za pośrednictwem jego adwokata, ale odpowiedź nie nadeszła. Katarzyna G., jego żona, nie odbierała od nas telefonu.
Jak doszło do zakupu w Chinach
O sprawę pytamy mecenasa Piotra Danka, prawnika, który jest pełnomocnikiem firm z grupy Igloo. W odpowiedzi na nasze pytania prawnik wysyłał oświadczenie, które pod tekstem przytaczamy w całości.
"Według moich informacji importerem maseczek było Igloo sp. z o.o." – zaznacza w oświadczeniu Danek, który dodaje, że spółka ma 20-letnie doświadczenie w handlu na rynkach azjatyckich, w tym w Chinach.
Prawnik podkreśla też, że "sprowadzony przez tę spółkę towar posiadał wszelkie oryginalne badania i certyfikaty", a transakcja "nie odbiegała od standardowych".
W oświadczeniu zaznacza, że ze względu na obowiązujące w grupie kapitałowej procedury, towar został przekazany do spółki Igloo International, która zajmuje się dystrybucją i sprzedażą.
"Wszelkie transakcje finansowe dokonane w ramach grupy kapitałowej posiadały uzasadnienie gospodarcze, a w szczególności podyktowane były obowiązującymi w tamtym czasie stawkami rynkowymi" – tłumaczy przedstawiciel grupy.
Dopytany o rosnące kwoty kolejnych transakcji odpisuje w piątek wieczorem: "w związku z informacją podaną dzisiaj po południu w mediach o wszczęciu postępowania prokuratorskiego w tej sprawie, ze względu na dobro śledztwa nie będziemy na ten moment udzielać szerszych wypowiedzi w przedmiotowej sprawie".
"Ani żadna inna firma nie sfałszowała dokumentów"
Według "Wyborczej" wiceminister Cieszyński, odpowiadający w Ministerstwie Zdrowia za zakup sprzętu medycznego, dopiero w maju wzywa Łukasza G. do Warszawy, bo stwierdza, że maseczki nie spełniają polskich norm, i domaga się zwrotu pieniędzy. Zarzuca mu, jak relacjonuje gazeta, że certyfikaty maseczek zostały sfałszowane.
"Ani spółka Igloo sp. z o.o ani żadna inna firma występująca w przedmiotowej transakcji nie sfałszowała żadnych dokumentów" – podkreśla Piotr Danek, pełnomocnik firm z grupy Igloo. Zapewnia, że resort zdrowia otrzymał dokumenty, które spółka dostała od producenta działającego od 1996 r.
Zawiadomienie w sprawie transakcji zakupu maseczek z pośrednictwem brata ministra zdrowia złożyło Ministerstwo Zdrowia. Znajdują się w nim nazwiska Łukasza G., jego żony i kontrahentów.
- W związku z tym, że nie uzyskaliśmy deklaracji o zwrocie towaru spełniającego normy bądź gotówki, dzisiaj wysłaliśmy zawiadomienie do prokuratury ws. maseczek, które nie spełniają norm – poinformował w środę szef resortu.
Marcin Szumowski zajmuje się biotechnologią
Zanim drogi zawodowe dwóch braci Szumowskich się spotkały w branży medycznej w Polsce, Marcin Szumowski studiował na kilku amerykańskich uczelniach - University of Illinois, University of Nevada i University of Massachussetts. Uzyskał tam tytuł magistra i MBA (Master of Business Administration).
Do Polski wrócił w 2001 roku i związał się z branżą biotechnologiczną. Najpierw był jednym z założycieli spółki Medicalgorithmics SA, którą do 2011 roku kierował jako prezes. W 2012 założył biotechnologiczną spółkę OncoArendi Therapeutics SA, która zajmuje się rozwijaniem nowych leków drobnocząsteczkowych, które mogą znaleźć zastosowanie w terapii chorób nowotworowych i chorób układu oddechowego.
"Maseczki to nie największy problem"
W źródłach zbliżonych do Nowogrodzkiej słyszymy, że warto się przyjrzeć okresowi, gdy obecny minister zdrowia Łukasz Szumowski był wiceministrem w resorcie nauki i szkolnictwa wyższego, kierowanym wówczas przez Jarosława Gowina.
- Maseczki to nie największy problem Szumowskiego. Jego brat dostawał duże pieniądze z dotacji w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju – podkreśla nasz rozmówca.
NCBiR podlega resortowi nauki, w którym Łukasz Szumowski był wiceministrem od końca 2016 do początku 2018 roku. Jego brat był wówczas prezesem OncoArendi Therapeutics.
Według ustaleń "Faktu", w latach 2017–2020 spółka Marcina Szumowskiego otrzymała z publicznych środków co najmniej 74 mln zł z dotacji i grantów. W tym – dotację wysokości 29,5 mln zł z 2017 roku, czyli w okresie, gdy – jak pisze w czwartek dziennik – Łukasz Szumowski jako wiceminister w zastępstwie innego wiceministra sprawował "warunkowy nadzór nad NCBiR".
Szumowski: "brat ma problemy w biznesie"
Rozmówca zbliżony do PiS przyznaje w rozmowie z nami, że o bracie Szumowskiego dowiedział się pierwszy raz, gdy pojawiło się pytanie, czy minister zdrowia może zablokować planowane na maj wybory. - Wtedy usłyszałem, że ma brata, który robi biznes w branży medycznej i ma wiele do stracenia, co daje możliwość nacisku na ministra – mówi.
W kwietniu 2020 o Marcinie Szumowskim zrobiło się głośno i w mediach. Pojawia się wówczas informacja o przyznanej miesiąc wcześniej dotacji Narodowego Centrum Badań i Rozwoju wysokości 22 mln zł dla OncoArendi Therapeutics SA. na "poszukiwanie i rozwój inhibitorów deubikwitynaz do zastosowania w immunoterapii przeciwnowotworowej".
Pojawiają się oskarżenia o nepotyzm, które Łukasz Szumowski odpiera przekonując, że przez jego działalność polityczną "brat ma problemy w biznesie", bo jego spółka "wcześniej mogła liczyć na 100 mln zł więcej".
- Tak wyglądają te mityczne korzyści z bycia bratem ministra zdrowia - mówi Szumowski. - Drastycznie spadły możliwości uzyskania dofinansowania na prowadzone badania, zostali odcięci. Inne firmy działające w tym segmencie mogą liczyć niemal na 100 proc. finansowania. Marcin Szumowski nie – zaznacza szef resortu zdrowia w wywiadzie dla Money.pl.
Jego brat w rozmowie z "Super Expressem" mówi, że w branży biotechnologicznej "ubieganie się o dotacje przez takie spółki jest całkowicie naturalne i stanowi powszechny model zapewniania firmom na całym świecie finansowania na prowadzone prace badawcze i rozwojowe".
Minister przypomina o trumnach we Włoszech
Minister Szumowski potwierdził "Gazecie Wyborczej", że zna Łukasza G. z nart i - wiedząc, że biznesmen sprzedaje sprzęt resortowi - "wyłączył się z tej sprawy". Zastrzegł przy tym, że nie uczestniczył na żadnym etapie w tym zakupie. Brat ministra, Marcin Szumowski - jak podaje gazeta - stwierdził, że jedynie przekierował mężczyznę do MZ.
Minister zdrowia, odnosząc się do sprawy zakupu maseczek tłumaczy, że wszystko odbyło się w resorcie zgodnie z procedurami, a każda transakcja była traktowana w taki sam sposób.
W wypowiedzi dla Money.pl zauważył, że "dziś łatwo zapomnieć o ciężarówkach wywożących trumny z Bergamo" i ludziach, którzy w Hiszpanii i we Włoszech umierali na korytarzach w szpitalach.
I dodaje: - W takich warunkach podejmowaliśmy w Polsce decyzje o zakupach. Miałem odmówić? Dzisiaj czytałbym w gazetach, że "Szumowski mógł kupić 100 tys. maseczek, ale tego nie zrobił i naraził medyków na utratę zdrowia lub śmierć".
"Sprawa pokazuje, że lepiej nie mieć brata"
Inaczej sprawę oceniają nasi rozmówcy z obozu władzy, którzy przyznają jednak, że pozycja szefa resortu zdrowia jest wciąż silna.
- Odbiór Szumowskiego jest pozytywny u wszystkich w PiS. Jest lubiany. I szybko podjął decyzję, że nie będzie umierał za Gowina – mówi ważny polityk Prawa i Sprawiedliwości. Nasi rozmówcy zwracają uwagę, że to właśnie szef koalicyjnego Porozumienia Jarosław Gowin wprowadził Szumowskiego do polityki, gdy ten w wyborach w 2015 roku jako "spadochroniarz" z Warszawy trafił na listę PiS do Płocka.
- Szybko się nauczył, jak się zdobywa punkty u Jarosława Kaczyńskiego. Gdy prezes miał operację kolana, Szumowski przyjeżdżał do szpitala, by pokazać, że jako minister zdrowia się osobiście o niego troszczy – mówi jeden z nich.
- Do dymisji ministra nie dojdzie, bo premier Morawiecki go będzie bronił jak niepodległości, ale sprawa pokazuje, że lepiej nie mieć brata – ocenia w rozmowie z tvn24.pl prominentny polityk PiS.
A współpracownik prezydenta, u którego - jak mówi - "Szumowski bywał nieraz, są z prezydentem w bieżącym kontakcie", dodaje: - Do mnie też dzwonili ludzie, których na oczy nie widziałem. Mówili, że mają świeży materiał z Chin. Dużo ludzi postanowiło zrobić interes.
Oświadczenie pełnomocnika firm z grupy Igloo
15.05.2020 r.
Szanowny Państwo,
W odpowiedzi na pojawiające się w mediach informacje i pytania jako pełnomocnik Firm z Grupy IGLOO chciałbym złożyć oświadczenie o treści jak poniżej.
Według moich informacji importerem maseczek było Igloo sp. z o.o.
Spółka ta posiada doświadczenie i trudni się handlem na rynkach azjatyckich w tym Chinach - współpracuje ze wschodem w zakupach i sprzedaży różnych towarów ponad 20 lat. To firma Igloo sp. z o.o. zgłaszała towar do oclenia jak również posiadała odpowiednią zdolność finansową do realizacji takiej transakcji.
Sprowadzony przez tę Spółkę towar posiadał wszelkie oryginalne badania i certyfikaty. Transakcja ta nie odbiegała od standardowych transakcji zawieranych przez tą Spółkę.
Ani Spółka Igloo sp. z o.o., ani żadna inna firma występująca w przedmiotowej transakcji nie sfałszowała żadnych dokumentów. Ministerstwo Zdrowia otrzymało dokumenty, które Spółka IGLOO otrzymała od producenta, który działa na rynku od 1996 r.
Następnie ze względu na obowiązujące i przyjęte w ramach grupy kapitałowej procedury i podział zadań, towar został przekazany do Igloo International sp. z o.o. jako do spółki zajmującej się dystrybucją i sprzedażą.
Wszelkie transakcje finansowe dokonane w ramach grupy kapitałowej posiadały uzasadnienie gospodarcze, a w szczególności podyktowane były obowiązującymi w tamtym czasie stawkami rynkowymi. Wszystkie uczestniczące w transakcjach podmioty opłaciły również z tego tytułu należności publicznoprawne.
Nieprawdą są wszelkie informacje jakoby maseczki sprzedane zostały po zawyżonych kwotach. W marcu realna cena rynkowa maseczki sięgała nawet 70 zł / szt. , a te objęte transakcją zostały przez Ministerstwo Zdrowia zakupione za kwotę znacznie niższą .
Cena jest zawsze pochodną podaży i popytu. W marcu , kiedy cały świat kupował środki ochrony przed koronawirusem , podaż nie nadążała za popytem. Miało to wpływ na ceny towarów, takich m.in, jak maski czy rękawiczki. Dla porównania przed kryzysem paczka rękawiczek jednorazowych kosztowała 22 zł dzisiaj i to już po okresie największego boomu kosztuje ponad 80 zł. Czy to znaczy, że apteki czy drogerie działają nieuczciwie lub nieetycznie?
Szanowni Państwo marka IGLOO istnieje na polskim rynku od 1986 roku i przez cały ten okres stara się przestrzegać najwyższych standardów etycznych i moralnych w prowadzonej przez siebie działalności.
Wszelkie insynuacje oraz zarzuty dotyczące nieprawidłowości w ustaleniu ceny stanowią naruszenie dobrego imienia firmy i w tym zakresie wszystkie spółki z Grupy IGLOO podejmą dostępne działania prawne, jakie okażą się konieczne celem obrony swoich praw.
Dodatkowo odnosząc się do doniesień prasowych dotyczących złożonego zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa wskazuję, że osoby działające w imieniu spółek IGLOO są przekonane, że z ich strony nie doszło do jakichkolwiek naruszeń prawa, a już w szczególności prawa karnego.
W razie potrzeby, wszystkie te osoby nie mając nic do ukrycia, są gotowe do współpracy z organami ścigania i wszelkimi organami kontrolnymi Państwa w celu wyjaśnienia tej sprawy, zależy im bowiem nie mniej niż opinii publicznej na pełnym wyjaśnieniu tej sprawy i utrzymaniu posiadanego dobrego imienia oraz zaufania.
Do chwili składania niniejszego oświadczenia, nie zostaliśmy poinformowani o żadnym toczącym się w tej sprawie postępowaniu karnym, ani o jakimkolwiek innym postępowaniu dotyczącym przedmiotowych transakcji, informacje takie pochodzą wyłącznie z doniesień medialnych.
Z całą stanowczością oświadczamy, że dostarczone Ministerstwu Zdrowia maski uprzednio sprowadzone za pośrednictwem Firmy IGLOO, spełniały wszelkie wymogi Zamawiającego i były pełnowartościowe. Chcielibyśmy mieć możliwość wykazania słuszności naszych racji w ramach rzetelnej, merytorycznej rozmowy z Ministerstwem Zdrowia, a nie za pośrednictwem mediów.
Zastrzegam, że komentarz powyższy powinien ukazać się w całości, bez żadnych skrótów. // adwokat Piotr Danek
Źródło: tvn24.pl