W sobotę portal BFMTV przekazał - powołując się na otoczenie Emmanuela Macrona - że prezydent Francji dał Sebastienowi Lecornu "czas do niedzieli wieczorem na utworzenie rządu". Według tych źródeł jego skład powinien być ogłoszony najpóźniej w poniedziałek rano.
Prezydent zażądał też od premiera, by powołany rząd składał się z 25 lub 26 ministrów i sekretarzy stanu, i aby był "bardzo polityczny" oraz "zdolny do rozmów z lewicą".
Lecornu zapowiadał wcześniej, że rząd powstanie zanim parlament rozpocznie prace, a więc przed 6 października. Oznacza to, że powinien zostać powołany w ciągu weekendu.
Jednak partia Republikanie - kontynuatorka gaulistowskiej prawicy i uczestnicząca w poprzednim gabinecie - postawiła swoje własne warunki. Przewodniczący tej formacji i dotychczasowy szef MSW Bruno Retaillau uzależnił jej udział w nowym rządzie od obietnic w kwestii imigracji. Republikanie mieli rozmawiać z premierem w sobotę wieczorem.
Niewielkie kompromisy ze strony nowego premiera
We wtorek w parlamencie Lecornu ma przedstawić deklarację polityki ogólnej, czyli exposé. Będzie to pierwsza okazja dla opozycji do złożenia wniosku o wotum nieufności wobec rządu, co już zapowiedziała skrajnie lewicowa Francja Nieujarzmiona (LFI).
Kolejną okazją będzie późniejsze głosowanie nad projektem ustawy budżetowej na przyszły rok. W każdym przypadku, aby wniosek przeszedł, potrzebne będzie wsparcie Partii Socjalistycznej (PS) i skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego (RN). Ważne będzie także stanowisko Republikanów.
Próbując zjednać PS, premier ogłosił w piątek, że zrezygnuje z uciekania się do artykułu konstytucji pozwalającego przyjmować ustawy z pominięciem głosowania (artykuł 49.3). Zaskoczył tym socjalistów, których hasłem przewodnim była walka z tym kontrowersyjnym - choć legalnym - mechanizmem, stosowanym przez poprzedników Lecornu. Ustępstwo to może okazać się jednak niewystarczające.
Premier poszedł bowiem jak dotąd na niewielkie kompromisy, jeśli chodzi o inny postulat lewicy - opodatkowanie najbogatszych. Socjaliści chcą, by we Francji ścisła czołówka najbogatszych, których majątki przekraczają 100 milionów euro, płaciła podatek w wysokości 2 procent dochodu (nazywany podatkiem Zucmana). Chodzi o bardzo niewielką grupę, szacowaną na około 1800 osób.
Decyzja Lecornu w sprawie "niebezpiecznego" podatku
Lecornu odrzuca podatek Zucmana, który nazywa "niebezpiecznym" dla gospodarki i zatrudnienia. Zaproponował jednak podatek od holdingów niedotyczący "majątków zawodowych", który jednak ani nie dotyka fortun najbogatszych, ani też nie przyniesie do budżetu tak wielkich dochodów, jakie według lewicy dałby podatek Zucmana.
W sobotę dziennik gospodarczy "Les Echos" podał, że Lecornu planuje również - aby przekonać socjalistów - obciążenie podatników, których dochody przekraczają 250 tysięcy euro, bądź par z dochodem powyżej 500 tysięcy euro, co miałoby przynieść około 3 miliardów euro dochodów do budżetu.
Nazwa podatku pochodzi od nazwiska francuskiego ekonomisty Gabriela Zucmana, który od lat opowiada się za globalnym podatkiem dla miliarderów. Argumentuje on, że superbogacze nie utrzymują się z uzyskiwanych dochodów, lecz z samego kapitału, na przykład akcji przedsiębiorstw, które kontrolują. Dzięki temu korzystają ze stawek podatkowych niższych niż wszyscy inni podatnicy, którzy muszą płacić podatek dochodowy.
Autorka/Autor: kgr/akw
Źródło: PAP, BFMTV
Źródło zdjęcia głównego: president.gov.ua