Największe nagromadzenie szczątków tupolewa było w miejscu zderzenia z ziemią, to dzisiaj pokazali panowie z podkomisji smoleńskiej - powiedział w "Kropce nad i" dr Maciej Lasek, szef Państwowej Komisji Badań Wypadków Lotniczych (PKBWL). Jak mówił, w ten sposób nowa podkomisja smoleńska dowiodła, że na pokładzie prezydenckiego tupolewa przed zderzeniem z brzozą nie doszło do wybuchu.
Dr Lasek był pytany m.in. o sceny z filmu "Smoleńsk" w reżyserii Antoniego Krauzego. W jednej z nich pokazano wybuch na pokładzie Tu-154M.
Lasek stwierdził, że we wspomnianym filmie - czego przykładem ma być ta scena - "posunięto się w wielu miejscach do insynuacji".
- To dzisiaj pokazali panowie z podkomisji, największe nagromadzenie szczątków tupolewa było w miejscu zderzenia z ziemią - powiedział szef PKBWL.
Dodał, że gdyby doszło do wybuchu przed zderzeniem z brzozą, najwięcej pozostałości wraku byłoby właśnie w miejscu eksplozji.
- Odgłos wybuchu by się w jakiś sposób nagrał, zostałoby stracone zasilanie - wyliczał dr Lasek. - A jednak rejestrator katastroficzny, rejestrator głosu, pracowały do momentu zderzenia z ziemią - podkreślił szef PKBWL. Odniósł się przy tym do informacji, jakie przekazał w czwartek jeden z członków nowej podkomisji smoleńskiej, Kazimierz Nowaczyk.
- Nowaczyk potwierdził, że do zderzenia z brzozą samolot był sprawny. Od zderzenia z brzozą następowały usterki, ponieważ samolot nie miał fragmentu skrzydła. Była rozszczelniona instalacja hydrauliczna, uszkodzona instalacja elektryczna, dodatkowo (tupolew - red.) przechylał się na skutek nierównowagi sił - mówił Lasek.
- Przyczyną tego wypadku nie był wybuch, zamach, tylko zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania - zaznaczył.
"Nikt nie wycinał fragmentów taśmy"
Gość Moniki Olejnik odpowiadał też na inne zarzuty podkomisji smoleńskiej. Ta stwierdziła m.in., że "z polskiej skrzynki wycięte zostały ok. 3 sekundy, z rosyjskiej ok. 5 sekund".
- Nikt nie wycinał żadnych fragmentów taśmy - zapewniał Lasek.
Jak mówił, zapis w rosyjskiej czarnej skrzynce kończył się z chwilą zderzenia samolotu z ziemią, a zapis w polskiej - półtorej sekundy wcześniej, z uwagi na konstrukcję tego urządzenia.
- W związku z czym uzupełniliśmy te półtorej sekundy z rejestratora katastroficznego (rosyjskiego - red.), tak żeby mieć pełen zapis - tłumaczył.
Dodał, że wedle jego wiedzy, nikt z członków podkomisji nigdy nie był na miejscu katastrofy. - Od nas (z komisji Millera, która w 2011 r. opracowała swój raport) było 18 osób - przypomniał.
Lasek zauważył też, że członkowie podkomisji wypowiadają dziś dużo ostrożniejsze opinie niż jeszcze wtedy, gdy wchodzili w skład parlamentarnego zespołu Antoniego Macierewicza ds. Smoleńska.
- Wtedy wypowiadali je, nie mając dostępu do materiału dowodowego. Teraz to skonfrontowali z materiałem, jaki został im przekazany z archiwum - tłumaczył gość "Kropki nad i".
Lasek jednocześnie nazwał członków podkomisji "amatorami" w kwestii badania katastrof lotniczych. - Uważam, że są specjalistami w swojej dziedzinie. Szefem grupy lotniczej jest pan architekt - powiedział Lasek.
"Zdaniem komisji gen. Błasik był w kokpicie"
Szef PKBWL skomentował również ustalenia podkomisji, z których wynika, że w kokpicie tupolewa nie zarejestrowano głosu gen. Andrzeja Błasika. Tymczasem Lasek przypomniał, że w trakcie odsłuchów fonoskopijnych wychwycono - oprócz wypowiedzi członków załogi - także słowa wypowiadane przez osoby postronne.
- Zdaniem komisji Millera gen. Błasik był w kokpicie, choć jego rola była bierna i nie wydawał żadnych poleceń załodze. Głos generała był rozpoznany przez wojskowego, który nie był członkiem komisji - mówił Lasek. Dodał, że podkomisja najprawdopodobniej nie ma dostępu do właściwej, odszumionej kopii nagrania z kokpitu.
Lasek przypomniał też, że odsłuchy dla komisji Millera specjaliści przeprowadzali zgodnie z przyjętymi procedurami przez ok. 8-9 miesięcy. - Tutaj nie mamy ani sprawozdania, ani metodologii, tylko mamy słowa - podkreślił.
Autor: ts//plw / Źródło: tvn24