- Nie ma żadnych dowodów na to, że do tego wypadku doszło w wyniku detonacji - mówił w TOK FM były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych dr Maciej Lasek. - Z takimi teoriami można się spotkać w tandetnych filmach klasy C - skomentował doniesienia podkomisji kierowanej przez Wacława Berczyńskiego.
O godzinie 20:00 Maciej Lasek będzie gościem programu "Kropka nad i".
Jak stwierdziła w poniedziałek podkomisja do spraw ponownego zbadania katastrofy smoleńskiej, ostatnia faza tragedii w Smoleńsku spowodowana była eksplozją, do której doszło w kadłubie i która zniszczyła samolot. Oprócz tezy o eksplozji jest też mowa m.in. o celowym podawaniu złych danych przez rosyjskich kontrolerów.
"Nie ma żadnych dowodów na to, że do tego wypadku doszło w wyniku detonacji"
- Podchodząc do tego z powagą, mogę powiedzieć, że rejestrator głosu nie zarejestrował odgłosu wybuchu. Zarejestrował za to krzyki załogi i pasażerów do momentu zderzenia się z ziemią - mówił w TOK FM Maciej Lasek, obecnie szef zespołu parlamentarnego PO ds. zbadania przypadków manipulowania przyczynami katastrofy smoleńskiej. Wytłumaczył, że rejestrator parametrów lotu, który rejestruje ciśnienie panujące w kabinie, nie zarejestrował skoku ciśnienia, który byłby spowodowany wybuchem bomby termobarycznej. - Nie ma żadnych dowodów na to, że do tego wypadku doszło w wyniku detonacji - podkreślił Lasek. - Czyli najpierw załoga była naprowadzana na śmierć, a potem jeszcze spowodowano eksplozję bomby? Przede wszystkim, kto by ją wniósł? - pytał.
- Z takimi teoriami można się spotkać w tandetnych filmach klasy C, a od osób, które są zatrudnione przez MON do ponownego wyjaśnienia tej katastrofy, od osób z tytułami profesorskimi oczekiwałbym większego szacunku do faktów - oświadczył.
Pogrążenie polskich pilotów
Film, który przygotowała podkomisja Maciej Lasek nazwał "pomieszaniem faktów i mitów". Przyznał, że nie spodziewał się, iż polscy piloci zostaną przedstawieni jako "bezwolne marionetki, które wykonują polecenia wieży". - Wszystkie dokumenty wskazują, że piloci nie mają prawa zejść poniżej minimalnej wysokości zniżania, jeżeli nie zobaczą ziemi. A tu słyszymy, że piloci oczekiwali na komendę odejścia na drugi krąg - mówił Lasek. - Wydaje mi się, że mamy do czynienia z sytuacją, w której podkomisja i minister Macierewicz pokazuje, że piloci byli niewyszkoleni - zauważył ekspert lotniczy.
"To jest manipulacja"
Lasek nie zgodził się z doniesieniami podkomisji, jakoby szczątki samolotu znaleziono już 45 m przed brzozą. — To jest manipulacja. Najpierw mówiono, że "szczątki", ale pokazano jeden, który został znaleziony dwa lata po wypadku. Nie został on znaleziony ani przez członków komisji, ani archeologów. Ten znaleziony kawałek blachy ma mniej niż 18 cm - mówił Lasek.
Przypominał przy tym, że samolot już 60 metrów przed miejscem wypadku zderzał się z wysokimi drzewami. Na to są zdjęcia, ślady na końcówkach skrzydeł - podkreślił Lasek. Jego zdaniem kawałek blachy mógł się odłamać, choć mógł go ktoś tam podrzucić. Jak zaznaczył, członkowie komisji Macierewicza jak dotąd nie byli nawet na miejscu katastrofy. - Skrzydło odpadło, a eksperyment robią na małym kawałku pokrycia, który zrzucają z drona. No to innowacyjne podejście do badania wypadków lotniczych - ironizował. - Zastanawiałem się, do czego dojdzie ta grupa amatorów wybrana przez ministra Macierewicza. Widzę, że jest chaos, niezrozumienie, albo - co gorsza - świadome manipulowanie i kłamanie - podsumował ekspert.
Autor: agr//rzw / Źródło: TOK FM