Ksiądz Alfred Wierzbicki ogłosił, że odchodzi z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. "Zrozumiałem, że KUL już mi nie zapewnia poszukiwania prawdy w wolności. Co gorsza, nie czuję się tu bezpiecznie, gdy podnoszę problemy dotyczące kondycji Kościoła" - tłumaczył w wywiadzie. "Przejrzałem na oczy" - dodał.
O swojej decyzji ksiądz Wierzbicki poinformował w rozmowie z kwartalnikiem "Więź". Przekazał, że jego postanowienie w tej sprawie umocniło zakończone już uczelniane postępowanie dyscyplinarne.
Duchowny znalazł się pod lupą komisji w styczniu 2021 roku, gdy skrytykował wspieranie przez Kościół posunięć Prawa i Sprawiedliwości, a także, gdy odniósł się krytycznie do bezkompromisowego stanowiska episkopatu wobec mniejszości seksualnych i prawa do aborcji. Łącznie usłyszał sześć zarzutów dyscyplinarnych, z których większość, jak wspomniał ksiądz, przypominając o zasadzie ne bis in idem [zasadzie, według której nie można dwa razy karać za to samo - przyp. red.], dotyczyła spraw, za które był już upominany i karany. Finalnie postępowanie zostało umorzone.
"Mój uniwersytet, zamiast tworzyć warunki debaty, wytoczył mi postępowanie"
Ksiądz Wierzbicki w wywiadzie ocenił, że przebieg postępowanie był "jedną wielką sugestią, żeby odejść". "Dręczono mnie i poniżano. Zacząłem myśleć, że nie chcę mieć do czynienia z tym środowiskiem. Nie było to łatwe, bo ten uniwersytet mnie uformował, sam również coś wniosłem w jego rozwój" - przyznał.
Duchowny precyzował, że postępowanie rozpoczęło się po jego wypowiedzi dla Onetu, dla którego komentował stanowisko Konferencji Episkopatu Polski w kwestii osób LGBT. "Oceniłem, że dokument wyglądał, jakby był pisany na Księżycu, a nie w Polsce, w której dochodzi do wielu homofobicznych ataków, a tekst biskupów może do nich dodatkowo inspirować" - wspomniał.
Duchowny przywołał tu wydarzenia z białostockiego Marszu Równości, gdzie - jak opisał - "katoliccy fanatycy i kibole" pobili jego uczestników. "Atmosfera w Białymstoku urągała chrześcijaństwu. Biciu ludzi towarzyszyło publiczne odmawianie różańca" - zaznaczył.
Odnosząc się do innych powodów takiej decyzji, ksiądz Wierzbicki tłumaczył, że były i emocjonalne, i naukowe, a dokładniej, że chodziło o brak swobody wypowiedzi. "Na KUL pracowałem 30 lat, od 1992 roku. Na koniec mój uniwersytet, zamiast tworzyć warunki debaty, wytoczył mi postępowanie" - powiedział.
Ksiądz Wierzbicki: przejrzałem na oczy
Zauważył, że skargi na niego napływały już w poprzednich latach. "Na przykład w latach 2014-2015, gdy trwała burzliwa debata o konwencji stambulskiej. Broniłem wtedy używania kategorii genderowych w prawie. Mój dziekan obiecał zorganizować w tej sprawie debatę między mną a ks. Oko [ksiądz Dariusz Oko, teolog, filozof i publicysta, szerzej znany dzięki swoim krytycznym wypowiedziom między innymi na temat homoseksualizmu - przyp. red.]. Jednak gdy usłyszał wulgarną retorykę ks. Oko, uznał, że mnie przeprasza, ale takiej debaty nie chce. Chyba zdał sobie sprawę, że jeden z uczestników nie gwarantuje akademickiego stylu" - przywołał tamte wydarzenia.
Potwierdził jednocześnie, że decyzja o odejściu z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego jest jego inicjatywą i decyzją. "Ale zrodziła się w wiadomych uwarunkowaniach. Przejrzałem na oczy. Zrozumiałem, że KUL już mi nie zapewnia poszukiwania prawdy w wolności. Co gorsza, nie czuję się tu bezpiecznie, gdy podnoszę problemy dotyczące kondycji Kościoła. A z tego jako pracownik naukowy nie mogę zrezygnować" - powiedział.
Wierzbicki został zapytany między innymi o atmosferę panującą na uczelni. "Już nie pracuję na KUL, a ostatni rok był czasem mojego urlopu. Mam kontakt tylko z kilkoma osobami z uczelni - to akurat sporo mówi o atmosferze" - odparł.
"Uczelnia może być słusznie odbierana jak przybudówka Radia Maryja"
Przywołał jednocześnie kilka historii, tłumacząc, że "świadczą o obecności na KUL silnych nurtów integrystycznych, a uczelnia może być słusznie odbierana jak przybudówka Radia Maryja".
Pierwszym ze wspomnianych przez Wierzbickiego przykładów dotyczył czasu, kiedy wybory prezydenckie w Stanach Zjednoczonych wygrał Donald Trump. "Wzbudziło to spontaniczny entuzjazm studentów, których spotkałem w stołówce akademickiej. Wspominam ten moment, bo mnie przeraził. Uświadomiłem sobie wtedy, że na KUL jest coraz więcej młodzieży przejawiającej tendencje populistyczne i fundamentalistyczne. Cieszyli się z Trumpa, bo widzieli w nim swego idola" - wspomniał.
Kolejnym opisanym przez księdza Wierzbickiego wydarzeniem było zaproszenie na uczelnię aktualnego posła Konfederacji Grzegorza Brauna. Stało się to - jak mówił - niedługo po śmierci arcybiskupa Józefa Życińskiego [w 2011 roku - przyp. red.]. Według relacji księdza Braun miał powiedzieć, że "zmarły metropolita lubelski smaży się w piekle". "Nagrodzono go owacją. Ówczesny rektor ksiądz Stanisław Wilk zignorował sprawę, nie chciał się tym zajmować i zastosował zdumiewający unik, mówiąc, że oklaski oznaczają dezaprobatę" - powiedział duchowny w rozmowie z kwartalnikiem "Więź".
"Na KUL wyczuwalne są próby ręcznego sterowania przez profesora Przemysława Czarnka"
W rozmowie ksiądz Alfred Wierzbicki odniósł się także do działań Przemysława Czarnka, profesora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego i szefa resortu edukacji. Ocenił, że "na KUL wyczuwalne są próby" jego "ręcznego sterowania".
"W naszej Katedrze Etyki przygotowaliśmy program kształcenia nauczycieli etyki. Przeszedł całą ścieżkę akceptacji na KUL, aż przyszła wiadomość, że minister polecił przygotowanie nowego programu emerytowanemu pracownikowi uczelni, który nigdy się wprost etyką nie zajmował. Tak jakby naszej pracy nie było. Na szczęście do uruchomienia tych studiów nie doszło. Katedra Etyki ostro zaprotestowała" - wspomniał.
Duchowny ocenił dodatkowo, że "moment, w którym Czarnek kieruje Ministerstwem Edukacji i Nauki, jest korzystny dla KUL finansowo, jednocześnie oznacza zapaść intelektualno-moralną uczelni".
Źródło: wiez.pl