O kryzysie na granicy polsko-białoruskiej mówił w poniedziałek w TVN24 pułkownik Grzegorz Małecki, były szef Agencji Wywiadu. Jego zdaniem "minione pięć lat nie zostało właściwie wykorzystane do tego, żeby się właściwie przygotować do tego problemu". Problemem - dodał - "jak zwykle są decydenci", którzy "chcą lub nie chcą zrobić użytku z wiedzy" przekazywanej przez wywiad.
Trwa kryzys na granicy-polsko białoruskiej. Zgodnie z informacjami przekazywanymi przez rząd, w pasie przygranicznym po białoruskiej stronie granicy przebywa obecnie kilka tysięcy migrantów, regularnie dochodzi do prób siłowego przekroczenia granicy oraz prowokacji ze strony służb białoruskich. Polska i UE podkreślają, że napływ migrantów to efekt celowych działań reżimu Alaksandra Łukaszenki i Rosji.
Małecki: jesteśmy skazani na kaprysy Łukaszenki
O sytuacji na granicy mówił w poniedziałek w TVN24 pułkownik Grzegorz Małecki, były szef Agencji Wywiadu w latach 2015-2016.
- Wszyscy jesteśmy skazani na kaprysy Łukaszenki i działania ad hoc. Nie tylko Polacy, ale i świat - stwierdził. Powiedział, że "nie wyobraża sobie", by polski wywiad nie przewidział obecnej sytuacji na granicy. - Przygotowanie naszego aparatu wywiadowczego, długoletnie doświadczenie daje podstawę do tego, by właściwie oceniać tę sytuację. Problemem jak zwykle są decydenci, którzy chcą bądź nie chcą, potrafią bądź nie potrafią, zrobić użytku z tej wiedzy - zaznaczył Małecki.
Jak mówił, już za jego rządów Agencja Wywiadu "przewidywała, że możemy mieć do czynienia z taką sytuacją, że Łukaszenka będzie stymulował ruch migrantów". - W 2015-2016 roku zwracaliśmy uwagę w naszych analizach na możliwość rozwoju tego rodzaju scenariusza. Zwrotnych informacji niestety nie otrzymywaliśmy. Nie tylko można było, ale trzeba było się do tego lepiej przygotować - podkreślił.
- Mam wrażenie, że minione pięć lat nie zostało właściwie wykorzystane do tego, żeby się właściwie przygotować do tego problemu - ocenił gość TVN24.
"To jest konsekwencja zaniedbań i błędnych decyzji podejmowanych w minionych latach"
Małecki wskazywał, że "jedno działanie nie rozwiąże tego złożonego problemu". - To, że polityka z reżimem Łukaszenki nie była prowadzona w sposób efektywny, to jedna kwestia. Druga jest taka, że trzeba prowadzić działania dyplomatyczne również na szczeblu Unii Europejskiej. Dzisiaj widzimy, że Unia, że NATO, relacje sojusznicze to bardzo ważne narzędzia do rozwiązywania problemów, ale też zapobiegania im - mówił.
Obecna sytuacja - stwierdził - "to jest konsekwencja zaniedbań i błędnych decyzji podejmowanych w minionych latach". - Wspólnota międzynarodowa, Polska, polski rząd robi dokładnie to, co eksperci - między innymi ja - zalecali na początku września, czyli umiędzynarodowienie problemu, zaangażowanie Unii Europejskiej, struktur NATO, by ten problem rozwiązywać - tłumaczył pułkownik.
Ocenił też, że "błędna jest" decyzja rządu o niezwrócenie się o pomoc do Frontexu. - Wydaje mi się, że ta decyzja zostanie dosyć szybko zmieniona. Ze słów decydentów wynikało, że chcą rozwiązać problem samodzielnie, ale nie da się tego problemu tak rozwiązać. On przybrał taką skalę, że bez udziału zewnętrznych, międzynarodowych obserwatorów każdego dnia tracimy punkty - powiedział.
"Głównym celem Łukaszenki jest przetrwanie reżimu"
Małecki pytany, jaki jest cel Łukaszenki w zaognianiu kryzysu na granicy, odparł: - Głównym celem jest przetrwanie reżimu, utrzymanie się przy władzy.
- To oczywiste, że od zeszłego roku podjął zupełnie inne środki niż kiedyś. On gra zarówno do swojego środowiska, swojego otoczenia, społeczeństwa. Również, jeśli nie przede wszystkim, gra też do Putina. To, co robi na granicy, jest funkcją tych działań, które są dla niego najważniejsze w kraju i w stosunku do Moskwy - stwierdził gość TVN24.
Zdaniem pułkownika "jest bardzo poważne ryzyko, że albo z jednej, albo z drugiej strony dojdzie do zdarzenia, którego nikt nie chce i zmieni to bieg wydarzeń w kierunku, którego obie strony nie chcą". - Nikt nie chce, by tu powstało ognisko realnego konfliktu zbrojnego. W miarę, jak ta sytuacja nabiera dynamiki, ryzyko rośnie. Ludzie są zmęczeni. Pojawia się coraz więcej mniej kompetentnych osób, które mogą nie wytrzymać ciśnienia, presji i w pewnym momencie coś się zdarzy, padną strzały i tego się już nie da odkręcić. Dlatego trzeba obniżać poziom napięcia, deeskalować. Mamy do czynienia z prowokacjami, ale nie możemy im ulec - podkreślał.
Zaznaczył jednak, że "trzeba to brać pod uwagę, nie należy wykluczać takiej sytuacji". - Trzeba się do niej przygotowywać, ale robić wszystko, by do niej nie doszło. Żadna ze stron nie jest tym zainteresowana - powtórzył.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24