Media w Polsce obiegła wiadomość o śmierci rocznego dziecka niedaleko granicy Polski z Białorusią. Takie informacje miała przekazać rodzina migrantów, którym pomogli ratownicy Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej. TVN24 od czwartku próbuje potwierdzić te informacje. Oto lista pytań i wątpliwości, na które nie ma odpowiedzi.
W czwartek w mediach społecznościowych Medyczny Zespół Ratunkowy Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej (PCPM) , który pełni dyżur medyczny przy granicy z Białorusią, poinformował o pomocy udzielonej w nocy ze środy na czwartek trzem osobom: młodemu mężczyźnie i małżeństwu. Ratownicy dodali, że migranci "w lesie byli od 1,5 miesiąca".
Według relacji ratowników PCPM "młody mężczyzna miał silny ból podbrzusza, był głodny i odwodniony". "Oprócz niego pomocy potrzebowało syryjskie małżeństwo. Mężczyzna miał szarpaną ranę ręki, a kobieta ranę kłutą podudzia. Ich roczne dziecko zmarło w lesie" - przekazał Medyczny Zespół Ratunkowy Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej.
Kilka godzin później na profilu ratowników pojawiło się "doprecyzowanie". "Z relacji kobiety wynika, że straciła roczne dziecko miesiąc temu, podczas tułaczki w lesie. Wszystkim udzieliliśmy pomocy humanitarnej" - czytamy.
Doniesienia o rodzinie i śmierci dziecka próbowaliśmy potwierdzić w kilku źródłach: Straży Granicznej, policji, PCPM.
Zadajemy pytania o wydarzenia, opisane w czwartek. Nie wiemy, czy naprawdę doszło do śmierci dziecka.
Jeżeli doszło do śmierci dziecka - kiedy do niej doszło, czy też doszło do niej około miesiąc temu, jak wskazuje relacja.
Nie wiemy, gdzie miało dojść do śmierci dziecka - czy po stronie polskiej, czy białoruskiej.
Nie wiemy, w jakich okolicznościach miało do niej dojść i co stało się z ciałem dziecka, o którym mowa w relacji.
Nie wiemy, czy osoby inne niż rodzina migrantów są w stanie potwierdzić opisane wydarzenie.
Nie wiemy, gdzie obecnie znajdują się osoby, którym ratownicy udzielili pomocy.
Nie wiemy, czy informacje o pochodzeniu migrantów (Syria) są prawdziwe.
Rzeczniczka Straży Granicznej o doniesieniach o śmierci dziecka: dzwoniliśmy po szpitalach
Rzeczniczka Straży Granicznej podporucznik Anna Michalska pytana o sprawę na piątkowej konferencji prasowej, powiedziała, że "to jest bardzo interesujące zdarzenie". - Sami się tym zainteresowaliśmy. Przede wszystkim sprawdziliśmy, czy my mieliśmy taki przypadek. Nikogo takiego nie było. Dzwoniliśmy po szpitalach tam, na Podlasiu. Też o niczym takim nie słyszeli - mówiła.
- Nie wiemy, co to jest za przypadek, nie mamy zielonego pojęcia, gdzie są te osoby, kiedy to zdarzenie miało miejsce. Pierwszy raz o tym słyszeliśmy. Szpitale również, bo myśleliśmy, że może te osoby są w szpitalach, że nie zdążyli nas poinformować, albo że w ogóle nas ktoś nie poinformował. Szpitale też o takim przypadku nie słyszały - dodała.
Na uwagę, że pojawiły się informacje, że być może to dziecko zmarło po stronie białoruskiej, powiedziała, że "strona białoruska nas nie informuje". - Od migrantów też nie mamy takich informacji, aczkolwiek wiemy, że strona białoruska źle traktuje te osoby. Pozytywnym aspektem jest na pewno to, że wczoraj te osoby z koczowiska w okolicach tego przejścia granicznego Bruzgi zostały zabrane do tego centrum logistycznego, gdzie wiadomo, że to jest miejsce zadaszone. Jakieś podstawowe warunki sanitarne są. Przy tych temperaturach to jest to na pewno pozytywna reakcja strony białoruskiej - przekazała.
Informacji o takim przypadku nie dostała także rzeczniczka podlaskiej Straży Granicznej Katarzyna Zdanowicz.
Stan wyjątkowy w pasie przygranicznym
Od 2 września w związku z presją migracyjną w przygranicznym pasie z Białorusią w 183 miejscowościach województwa podlaskiego i lubelskiego obowiązuje stan wyjątkowy. Został on wprowadzony na 30 dni na mocy rozporządzenia prezydenta Andrzeja Dudy, wydanego na wniosek Rady Ministrów. Sejm zgodził się na przedłużenie stanu wyjątkowego o kolejne 60 dni.
Do strefy objętej stanem wyjątkowym nie mają dostępu dziennikarze. Relacjonując wydarzenia na granicy, media mogą korzystać niemal wyłącznie z informacji publikowanych przez służby i przedstawicieli władz państwowych.
Źródło: TVN24