Byliśmy "zieloną wyspą" kardiologii interwencyjnej. Dziś ludzie umierają na zawały w domach - mówiła w sobotę w "Faktach po Faktach" Karolina Kowalska z "Rzeczpospolitej". - Ludzie, którzy są chorzy na inne, bardzo poważne choroby, w tym raka, są później diagnozowani i później leczeni. Oni jeszcze nie umierają, ale ten rachunek śmierć wystawi za dwa, trzy lata - stwierdziła Joanna Solska z "Polityki".
Ministerstwo Zdrowia potwierdziło w sobotę 24 856 nowych przypadków zakażenia koronawirusem. Resort przekazał też informację o śmierci 749 zakażonych osób. Od początku pandemii w Polsce zakażenie koronawirusem potwierdzono już u 2 552 898 osób, z których 58 176 zmarło.
Prezydent Andrzej Duda powiedział w piątek, że na Radzie Gabinetowej zarówno premier Mateusz Morawiecki, jak i minister zdrowia Adam Niedzielski poinformowali go, że "sytuacja wygląda lepiej niż się spodziewali". - De facto, patrząc tydzień do tygodnia, liczba zakażeń jest raczej liczbą spadającą. Obawiali się, że sytuacja po świętach może być gorsza, a ona, w ich mniemaniu, nie jest zła - przekonywał Duda.
Słowa prezydenta komentowały w sobotę w "Faktach po Faktach" dziennikarki: Joanna Solska z "Polityki" oraz Karolina Kowalska z "Rzeczpospolitej".
"Nikt z pandemią nie walczy, walczą lekarze ze skutkami pandemii"
Publicystka "Polityki" podkreśliła, że oprócz ofiar śmiertelnych COVID-19 "umierają ludzie, którzy nie mają dostępu do leczenia, ponieważ całe szpitalnictwo nastawione jest na leczenie koronawirusa". - Jeśli to jest za mało, żeby panu prezydentowi popsuć humor, żeby uznał, że w państwie dzieje się źle, to nie wiem, ilu ludzi musi umrzeć, żeby tak się stało - powiedziała Joanna Solska.
W jej ocenie pandemia to "test, którego nasze państwo nie zdaje".- Zdają go medycy, ratownicy, pielęgniarki, zdaje go ochrona zdrowia, ale państwo i jego instytucje tego testu nie zdają. Nikt z pandemią nie walczy, walczą lekarze ze skutkami pandemii. Powinno być inaczej - przekonywała.
Dziennikarka zauważyła, że od pewnego czasu nie ma operacji planowych, ponieważ anestezjolodzy muszą być przy respiratorach. - Ludzie, którzy są chorzy na inne, bardzo poważne choroby, w tym raka, są później diagnozowani i później leczeni. Oni jeszcze nie umierają, ale ten rachunek śmierć wystawi za dwa, trzy lata - stwierdziła Solska. I dodała: - Nie można mówić, że jest dobrze, bo jest fatalnie.
- Ratownicy pogotowia nie zabierają ludzi z domów, mimo że są w stanie fatalnym i jeszcze kilka miesięcy temu już dawno byliby w szpitalu. Ale dziś nie można ich do niego zabrać, ponieważ w szpitalach nie ma miejsc - zauważyła publicystka.
"Byliśmy "zieloną wyspą" kardiologii interwencyjnej. Dziś ludzie umierają na zawały w domach"
- Skoro pan minister zdrowia i pan premier spodziewali się o wiele czarniejszego scenariusza, to dlaczego nie przygotowali na to ochrony zdrowia, dlaczego system stale boryka się z brakiem sprzętu, ale przede wszystkim brakiem kadry? - zastanawiała się Karolina Kowalska.
Zwróciła uwagę, że pandemia ma dramatyczny wpływ nie tylko na stan onkologii, ale także kardiologii. - Byliśmy taką "zieloną wyspą" kardiologii interwencyjnej, mieliśmy najlepsze wyniki leczenia zawałów na kontynencie, obok Niemców. W tej chwili kardiolodzy mówią, że ludzie prawdopodobnie umierają na zawały w domach, ponieważ dziś o 25 procent mniej osób z zawałem zgłasza się do szpitala - podkreśliła dziennikarka.
Jak mówiła, kiedyś ból w klatce piersiowej był sygnałem, by jechać do szpitala. - Dzisiaj wciąż niestety wiele osób boi się jechać do szpitala, boi się zakazić - zauważyła. W jej ocenie jest to "jeden z najdrastyczniejszych efektów braku miejsca dla medycyny innej niż zakaźna".
- Jak długo będziemy się borykać z konsekwencjami tego, że wiele osób jest niediagnozowanych i nieleczonych? Obawiam się, że mogą być to lata. Możemy mówić o pięciu, dziesięciu latach. Wszystko zależy od tego, jak długo jeszcze będzie trwał taki stan jak dzisiaj, kiedy jesteśmy zmuszeni do tego, by wszystkie siły skierować do leczenia covidu - oznajmiła Kowalska.
"Wszystko spadło na barki lekarzy"
Zdaniem Joanny Solskiej "wszystko spadło na barki lekarzy", którzy nie są już w stanie dźwigać tego ciężaru.
- Obawiam się, że oprócz rachunku śmierci, czyli większej liczby zgonów, jak się ta pandemia skończy, to będziemy się borykać z ogromną falą młodych lekarzy, którzy powiedzą: bujajcie się sami - stwierdziła dziennikarka.
Podkreśliła, że "oni po to szli na medycynę, żeby ludzi ratować, a nie bezsilnie patrzeć, jak umierają i ich segregować". - Bo dzisiaj nie wszystkim można pomóc i zwala się to znowu na barki lekarza. On musi decydować, kogo podłączy do respiratora, a dla kogo respiratora już nie będzie. Takiego stresu nikt nie wytrzyma. Oni po prostu wyjadą, to już nie jest kwestia pieniędzy - ostrzegła publicystka.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock