- W większości przypadków to będzie choroba, która będzie przebiegała podobnie jak grypa, ale na pewno będą się zdarzały przypadki, gdzie młodzi ludzie zachorują i będą wymagali hospitalizacji. To jest choroba, której nie można lekceważyć w żadnej grupie wiekowej - powiedział w "Kropce nad i" prof. Wojciech Szczeklik, kierownik Kliniki Anestezjologii i Intensywnej Terapii Szpitala Klinicznego w Krakowie.
Prof. Wojciech Szczeklik mówił w "Kropce nad i" o stanie przygotowań szpitali w związku z rozprzestrzenianiem się koronawirusa. Przyznał, że "środków ochrony osobistej brakuje w całej Polsce, tak jak na całym świecie". - Na szczęście ich przybywa. My mamy ten czas przez to, że ten wirus przychodzi do nas z tym nasileniem zdecydowanie później niż w innych krajach zachodniej Europy. Mam nadzieję, że jak będzie ten największy wybuch, będziemy mieli tych środków dostatecznie dużo - powiedział.
- My się oczywiście wszyscy bardzo przygotowujemy. Zbroimy się na przyjście tego wirusa i mam nadzieję, że jak będzie ten główny szczyt zachorowań, będziemy gotowi - dodał.
Pytany, kiedy może być szczyt zachorowań, prof. Szczeklik powiedział, że dużo zależy od tego jak społeczeństwo będzie przestrzegało nakazów izolowania się. - Z tego, co obserwujemy, jesteśmy dwa do trzech tygodni za Włochami. Spodziewamy się, że ten największy szczyt przyjdzie w ciągu siedmiu-dziesięciu dni, może dwóch tygodni - dodał. Podkreślił, że wszystkie działania są "ukierunkowane na to, żeby przyszedł nie w jednym czasie (...), tylko, żeby rozłożył się, żeby liczba zachorowań wzrastała stopniowo, a nie tak szybko, jak to miało miejsce we Włoszech".
"Sytuacja odnośnie testów będzie się dynamicznie zmieniała"
Anestezjolog pytany, czy w Polsce wykonuje się wystarczającą liczbę testów na obecność koronawirusa, powiedział, że "dostępność testów jest w zasadzie ograniczona, ale w różnych miejscach na świecie, w niektórych mniej, w niektórych bardziej".
- Ale tych testów teraz przybywa. Coraz więcej firm prywatnych też zaczyna te testy robić, ale też państwo uruchomiło więcej placówek, gdzie może być ten wirus oznaczany - dodał. - Na początku najważniejsze jest, żeby wykryć tych pacjentów, którzy naprawdę mają objawy, mają ciężki przebieg i u nich te testy zrobić - tłumaczył prof. Szczeklik.
Jego zdaniem, kiedy będzie więcej zakażeń, będzie więcej wykonywanych testów. - Będziemy mogli sprawdzać to też u pacjentów, którzy mogą być potencjalnym źródłem zakażenia. Myślę, że sytuacja odnośnie testów będzie się dynamicznie zmieniała i będziemy więcej testować - mówił.
"To choroba, której nie można lekceważyć w żadnej grupie wiekowej"
Anestezjolog mówił również o objawach koronawirusa. Jak powiedział, w przypadku ujawnienia się objawów duszności i niewydolności oddechowej zakażenie koronawirusem przebiega ciężko. - Około 20 procent pacjentów z chorobą COVID-19 (...) będzie wymagało hospitalizacji, a z tego mniej więcej połowa może trafić na oddziały intensywnej terapii, czyli na pewno będzie wymagała intensywnej tlenoterapii, duża część z nich będzie wymagała wsparcia respiratorem - dodał.
- Bez dodatkowych pomocy jak respirator, część pacjentów niestety umrze, jeżeli tych miejsc nie będzie - ostrzegał gość "Kropki nad i".
Pytany, czy koronawirus może być groźny również dla osób młodych, zaznaczył, że "na pewno najbardziej narażeni są ludzie starsi, ale nie oznacza to, że młodzi ludzie nie chorują". - W większości przypadków to będzie choroba, która będzie przebiegała podobnie jak grypa i przejdzie samoistnie po dwóch tygodniach, ale na pewno są też przypadki i będą się zdarzały, gdzie młodzi ludzie zachorują i będą wymagali hospitalizacji, intensywnej terapii, respiratora, a część z tych pacjentów również umrze - mówił prof. Szczeklik.
- To jest choroba, której nie można absolutnie lekceważyć w żadnej grupie wiekowej - podkreślił. Zaznaczył jednak, że należy pamiętać, że najbardziej narażeni są nasi bliscy w starszym wieku i ci, u których są inne choroby, które predysponują do ciężkiego przebiegu tego zakażenia wirusowego".
"Przygotowujemy dodatkowe miejsca na intensywnej terapii"
Odniósł się również do pracy personelu medycznego w czasie pandemii. - To jest dramat dla nas wszystkich, którzy pracujemy z pacjentem w trakcie tej epidemii. To jest choroba, która bardzo naraża personel medyczny - podkreślił prof. Szczeklik.
- Na początku szczytu zachorowań w innych krajach, jak ma to miejsce we Włoszech personel medyczny stanowi mniej więcej 15 do 20 procent tych, którzy są zakażeni, czyli ta choroba powoduje, że my częściej chorujemy - zauważył anestezjolog.
Dodał, że w przypadku zakażenia kogoś z personelu medycznego, jego część musi być izolowana i "nie ma kto pracować z pacjentem". - Jeżeli dojdzie już naprawdę do takiego nasilenia choroby jak we Włoszech, później to już nie ma znaczenia. Ci, którzy są chorzy dalej pracują, jeżeli pozwalają im na to siły. Nie wychodzą ze szpitala, nocują tam. Wtedy, tak naprawdę wszystkie siły są zwrócone na to, żeby hamować tę chorobę u naszych pacjentów - mówił prof. Szczeklik.
- Uczymy się na doświadczeniach kolegów z innych krajów. Przygotowujemy odpowiednie procedury. Przygotowujemy dodatkowe miejsca na intensywnej terapii. Tych miejsc jest w większości szpitali dwukrotnie więcej niż było wcześniej. W moim szpitalu, gdzie pracuję przygotowaliśmy trzy razy więcej miejsc niż zwykle na czas wystąpienia tego największego kryzysu - podkreślił.
Zaznaczył, że część personelu medycznego na pewno nie będzie chciała, albo nie będzie mogła wracać do domu. - W większości szpitali próbujemy zabezpieczyć miejsca, na przykład oddziały, które są już nieczynne ze względu na tą epidemię, gdzie będziemy mogli nocować i przebywać w okresie, kiedy nie jesteśmy przy pacjentach, żeby nie iść i nie zakażać na zewnątrz naszych rodzin i nie roznosić choroby - powiedział prof. Szczeklik.
Przypadki zakażeń koronawirusem w Polsce
Do soboty w Polsce potwierdzono ponad 450 przypadków zakażenia koronawirusem. Pięciu pacjentów zmarło.
Ministerstwo Zdrowia w piątek rano poinformowało, że zmarła także szósta osoba, u której zdiagnozowano zakażenie koronawirusem. To 27-letnia kobieta, która przebywała w szpitalu w Łańcucie. Resort stwierdził jednak, że przyczyną śmierci pacjentki nie był koronawirus. "Dlatego też nie jest uwzględniona w statystyce osób zmarłych z powodu zakażenia koronawirusem" - zastrzeżono.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24