Pacjenci pozostawieni sami sobie, bez opieki lekarskiej, bez pomocy pielęgniarek, umierający bez otrzymania ratunku. Tak pobyt na oddziale zakaźnym w szpitalu powiatowym w Iławie opisują osoby, które na nim były. Reportaż magazynu "Uwaga!" TVN.
62-letni Jan Szwezik na co dzień mieszka w Niemczech, do Polski przyjechał na walkę bokserską syna. Podczas pobytu w rodzinnej Ostródzie mężczyzna zaczął się źle czuć. Miał gorączkę, był osłabiony i bolała go głowa. Jego stan się nie poprawiał. Wtedy pan Jan zrobił test na koronawirusa. Wyszedł dodatni. Mężczyzna trafił na oddział zakaźny do szpitala w Iławie.
"Siedział i łapał powietrze"
Rodzina próbowała dowiedzieć się czegokolwiek o stanie 62-latka od personelu medycznego obecnego na oddziale. - Zadzwoniłam do lekarza i powiedziałam, że tam jest mój mąż. Prosiłam, by go ratowali. Zapytałam, jaki jest jego stan. A on zaczął na mnie krzyczeć: "Kobieto, co ty dzwonisz, co ty przeszkadzasz. Stan twojego męża jest stabilny. Rozumiesz, co to jest stabilny? To się wyłącz". I rozłączył telefon – opowiada Aneta Zdunowska.
Według pacjentów, którzy byli wówczas na oddziale, 62-latek miał coraz większe trudności z oddychaniem. - Siedział i łapał powietrze. Mówił, że mu ciężko. Zaczął machać ręką do tyłu i odpłynął na łóżko. Zadzwoniłem na dyżurkę, nikt nie odbierał, a na korytarzu nie było żadnego lekarza czy pielęgniarki – relacjonuje Artur Draganik i dodaje: - Jedna kobieta dzwoniła na 999 i też nikt nie przyjechał, i nie udzielił mu pomocy. Około godz. 1 pacjent już nie żył. Była godzina 8 rano, zaczęły wchodzić panie wydające jedzenie i zobaczyły, że nie żyje człowiek i dopiero około godz. 9 nastąpiła reakcja personelu.
Pacjenci mieli przez 8 godzin leżeć na sali ze zmarłym
- Co mogłem więcej zrobić? Sam też nie byłem w dobrym stanie. Potrzebowałem tlenu. Jak długo mógłbym go reanimować, po zapaleniu oskrzeli i z niewydolnością oddechową? - tłumaczy pan Artur.
Śmierć pana Jana to nie jedyna wstrząsająca sytuacja, jaka miała mieć miejsce na tym oddziale. - Pierwszego dnia, jak przywieźli mnie półprzytomną, widziałam, że obok leży kobieta z szeroko otwartą buzią, ale jeszcze oddychała. Ciężko, ale oddychała. Później przyszły panie pielęgniarki na wieczorny obchód, jedna na drugą spojrzała, kiwnęły głową, że kobieta nie żyje i poszły. Ona została tak zostawiona do rana. Około godz. 10-11 prosiłam, żeby te panie chociaż parawan postawiły. Powiedziały, że nie mają. I ta kobieta niczym nieprzykryta tak leżała. To jest koszmar – mówi Teresa Gostrowska. - Inna pani nie zjadała jedzenia i nikt nie przyszedł, żeby ją nakarmić. Trudno to nazwać niedopatrzeniem - opowiada.
"Wszystko zaczęło nam się walić"
Dlaczego pacjenci szpitala w Iławie umierali bez otrzymania niezbędnej pomocy? - Przysyłają nam różnych pacjentów, w różnym stanie i kiedy to wszystko przygotowaliśmy na zupełnie inną formę, niestety wszystko zaczęło się walić – przyznaje Jerzy Kruszewski, zastępca dyrektora ds. lecznictwa z Powiatowego Szpitala w Iławie.
Dlaczego mimo że pan Jan zmarł w nocy, nikt nie przyszedł mu pomóc? - Nie wiem, jak to się stało (…). Dołożę wszelkich starań, żeby to wyjaśnić. Jeżeli to miało taki przebieg, to jest rzeczywiście karygodne – mówi wicedyrektor.
Według niego warunki panujące w szpitalu wynikają z tego, że szpital miał tylko trzy dni na utworzenie oddziału zakaźnego. Dyrekcja borykała się z brakami personelu, którego nie było lub przebywał na kwarantannie.
Takie tłumaczenie nie przemawia do rodzin pacjentów, którzy przebywają obecnie na tym oddziale. - Słyszałam od taty, że pacjenci usłyszeli od personelu pielęgniarskiego, że to oni mają się zajmować tymi bardziej chorymi pacjentami. To jest skandal, każdy z tych pacjentów potrzebuje opieki i nie może zajmować się kolejnym pacjentem. Drżę o życie mojego taty, chciałabym go stamtąd wyciągnąć. Żywego. Staram się ze wszystkich sił to zrobić – mówi ze łzami w oczach Monika Pavlović, córka pacjenta oddziału zakaźnego w szpitalu w Iławie.
- Te wszystkie historie, które do mnie dotarły, pacjentów, którzy tam leżą, bardzo je przeżywam. Drżę o życie nie tylko ojca, ale tamtych ludzi. To nie powinno mieć miejsca – dodaje Pavlović.
Dyrektor przeprasza, w urzędzie wojewódzkim nikt nie chce rozmawiać
Dlaczego tak długo trwa zapewnienie odpowiedniego zaplecza w szpitalu? - Zostały przez wojewodę i Narodowy Fundusz Zdrowia wyznaczone terminy. Termin uruchomienia łóżek covidowych do leczenia lekkich przypadków i dodatkowo inny termin – dłuższy do przygotowania stanowisk respiratoroterapii – mówi Jerzy Kruszewski.
Szpital twierdzi, że na bieżąco zgłaszał swoje potrzeby o personel medyczny do wojewody. Tydzień po uruchomieniu oddziału zakaźnego zwrócił się na piśmie o taką pomoc.
Rzecznik wojewody odpowiedział nam, że pierwszą prośbę o jakikolwiek personel otrzymał dopiero 18 dni po uruchomieniu oddziału. Ponadto wojewoda miał nie mieć żadnej wiedzy o nieprawidłowościach pojawiających się na oddziale zakaźnym w Iławie. Nikt z urzędu wojewódzkiego nie chciał porozmawiać z nami przed kamerą.
- Mamy dzisiaj sytuację wyjątkową i nie można sobie pozwolić na to, że czeka się na tak zwany obieg dokumentów. W czasie obiegu dokumentów mogą wydarzyć się rzeczy nagłe, jeżeli chodzi o zdrowie i życie pacjentów (…). Ze szpitala powinien być wysłany komunikat: "Nie gwarantujemy bezpieczeństwa pacjentom, ponieważ brakuje personelu" – mówi epidemiolog dr Paweł Grzesiowski.
- Jeżeli w jakimkolwiek momencie doszło do naruszenia czyjejś godności, to oczywiście za to przepraszam i mam nadzieję, że takie sytuacje nie będą się powtarzać – mówi wicedyrektor Kruszewski.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: "Uwaga!" TVN