W zeszłą sobotę na ulicach Warszawy o swoje prawa upominali się między innymi przedsiębiorcy. By powstrzymać ich protest policja użyła gazu pieprzowego. Reporter "Czarno na białym" Artur Zakrzewski rozmawiał z uczestnikami demonstracji i pytał policję, czy tak zdecydowana reakcja była konieczna.
Na ulicach stolicy podczas demonstracji przedsiębiorców doszło do starć z policją - funkcjonariusze użyli siły i gazu wobec protestujących, część uczestników została zatrzymana. Policja nie ma sobie w tej sprawie nic do zarzucenia. - Użycie siły ze strony policjantów związane było z zachowaniem osób protestujących - mówi rzecznik Komendy Stołecznej Policji Sylwester Marczak. Specjaliści mają jednak inne zdanie. - Jestem oburzony i zaniepokojony tym łatwym użyciem gazu wobec protestujących - mówi ekspert do spraw bezpieczeństwa Marcin Samsel.
Jeden z uczestników demonstracji, nagrywany przez innych protestujących, wyraźnie sygnalizuje, że chciałby opuścić miejsce szczelnie otoczone przez policjantów. - Podszedłem do policjantów z podniesionymi rękoma i poprosiłem o wypuszczenie mnie z tego miejsca - mówi anonimowo pan Paweł, mieszkaniec Torunia. Trochę to trwało, ale w końcu został wypuszczony - a chwilę później został przez policję zatrzymany.
Mężczyzna trafił do radiowozu. - W momencie, gdy ruszaliśmy, panowie policjanci stwierdzili, że jako osoby zatrzymane musimy być zakuci w kajdanki - dodaje. Spędził kilka godzin w kajdankach i został wywieziony do komendy policji w mieście położonym kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy. - To, co robiła policja, było tak bardzo niezgodne z konstytucją, z prawami człowieka i uderzało w godność zwykłego obywatela, że ja do tej pory nie wierzę, w jakim kraju żyjemy - stwierdza pan Paweł.
Policja tłumaczyła potem, że zatrzymywała demonstrantów, bo nie chcieli się rozejść. To tak zwane, jak mówił rzecznik KSP, zatrzymania prewencyjne. Adwokat Łukasz Chojniak zwraca uwagę, że ustawa o policji przewiduje możliwość zatrzymywania w sytuacjach nagłych. - Nie jest tak, że musi się toczyć jakieś postępowanie, żeby kogoś zatrzymać. Ale te sytuacje nagłe muszą być uzasadnione zachowaniem się tej osoby - dodaje. Adwokat wymienia, że takimi okolicznościami może być agresywne zachowanie, problemy z ustaleniem tożsamości lub próba ukrycia się. - Również były zatrzymania osób, które dopuściły się przestępstw. Mówimy między innymi o osobie, która uszkodziła jeden z radiowozów policyjnych - informuje Sylwester Marczak.
Na kilka godzin zatrzymana została również Anna z Poznania. Można było zobaczyć ją na jednym z ujęć, gdy policja zaatakowała demonstrantów z użyciem gazu. - To był najstraszniejszy moment. Miałam szczęście, że zasłoniłam się kartką - podkreśla. Wiele innych osób takiego szczęścia nie miało. Poszkodowanym, z których większość nie przejawiała wcześniej żadnej agresji, pomagało pogotowie i niektórzy policjanci.
"Widzieliśmy, że będzie źle"
Marcin Samsel, ekspert do spraw bezpieczeństwa, twierdzi że obejrzał wiele relacji z demonstracji i nie dostrzegł w nich konieczności użycia tak radykalnych środków przymusu jak gaz. Nie znajduje też uzasadnienia do wywożenia demonstrantów poza Warszawę. - Często jest tak, że przy interwencjach na meczach piłkarskich czy zadymach podczas jakiegoś marszu i protestów, policja nikogo nie zatrzymuje, nie mówiąc już o wywożeniu - zwraca uwagę Marcin Samsel. - Celem było wyłapanie tych ludzi po to, żeby ich ukarać i żeby oni mieli serdecznie dość już późniejszego protestowania kiedykolwiek - dodaje.
Demonstranci, z którymi rozmawiali reporterzy "Czarno na białym" nie rozumieją, dlaczego policja postanowiła odgradzać różne grupy kordonami, uniemożliwiając demonstrującym poruszanie się i zachowanie odstępów. Przekonują, że w ten sposób doprowadzając do ścisku na ulicy, ale też w komisariatach, policjanci nie przestrzegali przepisów sanitarnych związanych z epidemią COVID-19. Policjanci łamali w ten sposób - zdaniem protestujących - przepisy, których łamanie sami zarzucali demonstrantom.
Krzysztof ze Swarzędza opowiada, że w niewielkim pokoju do przesłuchań znajdowało się sześciu zatrzymanych i sześciu policjantów. - W tym momencie były złamane wszystkie zasady obostrzeń, które wprowadził rząd - podkreśla. - Widzieliśmy, że będzie źle. Że policja zmusza nas do tego, o co za chwilę będzie nas oskarżała - mówi Paweł z Torunia.
Według Marcina Samsela warto również zwrócić uwagę na to, jakie siły i środki policja zaangażowała do rozwiązania demonstracji. Tylko na placu Zamkowym na jednym z ujęć można było zliczyć 31 radiowozów policyjnych, które odcinały demonstrantom ewentualne drogi ucieczki. Były też przygotowane na wywóz uczestników zgromadzenia do komend i komisariatów.
Sylwester Marczak nie zgadza się z opiniami, że względem protestujących użyto zbyt wiele siły. - Są zawsze stosowane adekwatnie do tego, z jaką sytuacją mamy do czynienia - przekonuje. Inne zdanie w tej sprawie ma też adwokat Łukasz Chojniak. – Patrząc nawet z boku, to chyba jednak przekroczono tę zasadę proporcjonalności, która się rządzi środkami przymusu - ocenia.
"To zgromadzenie jest legalne"
- Każdy protest traktowany jest jako zgromadzenie, a te w obecnej chwili są nielegalne, bez względu na to, w jakiej formie miałyby przebiegać - wskazuje Sylwester Marczak rzecznik Komendy Stołecznej Policji. Ale adwokat Łukasz Chojniak podkreśla, że "rozporządzeniami ograniczono wolności obywatelskie". - To nie jest tylko kwestia prawa do zgromadzeń, bo zakazano nam wykonywania niektórych aktywności zawodowych, zakazano nam określonego sposobu przemieszczania się - dodaje. - Nie zgodzę się z tym, co próbuje mówić władza, że mamy taki sam stan, jak na początku epidemii i w sytuacji, kiedy wszystkie zakazy są luzowane, ten zakaz (zgromadzeń) pozostaje nietknięty - zwraca uwagę adwokat.
Zakazać zgromadzenia może samorząd, ale jego decyzja może być poddana z kolei ocenie sądu - tak też było w przypadku demonstracji przedsiębiorców w Warszawie. - Cała seria orzeczeń powodowała ten cały pogląd końcowy sądu apelacyjnego, który się wyraził, że to zgromadzenie jest legalne - mówi Marek Jarocki, jeden z organizatorów sobotniej demonstracji na placu Zamkowym.
Przyłączają się kolejne grupy
Zgromadzeń w Warszawie było więcej. Wśród zaangażowanych w organizację była Agrounia - ruch, który chce powtórzyć model działania i sukces Samooborny, a także tak zwany Strajk Przedsiębiorców związany z kandydatem na prezydenta Pawłem Tanajno.
Marek Jarocki twierdzi, że do organizowania kolejnych demonstracji przyłączają się kolejne grupy osób. - Bardzo dużo materiałów, jeśli nie większość tych istotnych, jest równocześnie odpalana na dzień dzisiejszy w 46 różnych grupach albo stronach internetowych - mówi.
Wśród demonstrantów są ludzie z bardzo różnych światów - między innymi pani Małgorzata, żona przedsiębiorcy ze Swarzędza, która od lat angażuje się w protesty antyrządowe, ale nie jest formalnie związana z żadnym ruchem ani partią. Anna Baranowska-Graczyk, radna Platformy Obywatelskiej, również często uczestniczy w różnych demonstracjach. Z kolei pani Paulina, która prowadzi własną działalność gospodarczą i Krzysztof, który jest mikroprzedsiębiorcą - oni nigdy wcześniej nie brali udziału w demonstracjach i nie należą do żadnych partii. Anna z Poznania jest bezrobotna - ona również wcześniej nie protestowała. Wszyscy tym razem byli w sobotę Warszawie.
"Nikt się z nami nie liczy"
Paweł z Torunia jest mikroprzedsiębiorcą. O swoich wyborach politycznych nie chce mówić - dotychczas niezaangażowany partyjnie ani obywatelsko. - Odczuwam złość na moją bezsilność i na to, jak traktuje nas władza. Politycy mówią, że opiekują się przedsiębiorcami. Minister Szumowski na pewno jest w stałym kontakcie z przedsiębiorcami. Szczególnie z takimi, od których kupuje maseczki, które do niczego się nie nadają - mówi. - Ale z normalnymi przedsiębiorcami, którzy nie są jego znajomymi, nikt nie ma kontaktu i nikt się z nami nie liczy - dodaje.
Uczestnicy demonstracji obawiają się i podejrzewają, że policyjne działania z soboty to działania według instrukcji władzy. - Żeby odebrać głos wolnym obywatelom, którzy chcą powiedzieć, co myślą na temat obecnej ekipy rządzącej, która zamroziła gospodarkę, łamie prawa konstytucyjne i nie słucha nikogo oprócz samych siebie - twierdzi Paweł z Torunia.
W tym samym czasie przedstawiciele władzy pokazują, jak lekceważą zakazy podczas rocznicy katastrofy smoleńskiej, czy podczas uroczystości w Wadowicach z okazji 100-lecia urodzin papieża Polaka.
Minister napisał
Podobnie jak w Warszawie policja reagowała w Bydgoszczy podczas małej antyrządowej demonstracji, w której udział wzięło kilkanaście osób. Policja twierdzi, że użyła siły wobec jednej z demonstrantek, ponieważ nie wykonywała poleceń. Ona sama to potwierdza, że odmówiła wylegitymowania się, bo jej zdaniem kontrolami i zachowaniami wobec uczestników demonstracji policjanci nadużywają ostatnio władzy.
W związku z ostatnimi działaniami policji Minister Spraw Wewnętrznych i Administracji Mariusz Kamiński w liście do funkcjonariuszy napisał, że ich działania były niezbędne i adekwatne do sytuacji.
Źródło: TVN24