|

Pojawił się szakal, kleszcze nie znikają. Co nam robi półtora stopnia w górę?

Konsekwencje zmian klimatu
Konsekwencje zmian klimatu
Źródło: TVN24

Katastrofa klimatyczna właśnie się dzieje na naszych oczach - przekonują naukowcy. Czyżby? Co prawda, mamy cieplejsze zimy, bardziej upalne lata, ale czy zaraz trzeba to nazywać "katastrofą"? Przecież żyjemy dalej, nic szczególnego się nie dzieje. Tymczasem mijający rok utwierdza naukowców, że zbliżamy się do skraju klimatycznej przepaści. Co wyjątkowo niedobrego wydarzyło się w przyrodzie w roku 2024? Zapytaliśmy o to fizyka, oceanologa i hydrobiolożkę.

Artykuł dostępny w subskrypcji
  • Półtora stopnia - o tyle podniosła się temperatura na naszej planecie od początku wieku. Tegoroczne pomiary nie pozostawiają wątpliwości. Możemy się spodziewać tornad, powodzi, suszy.
  • Cztery i pół milimetra rocznie, tyle wzrasta poziom mórz i oceanów na Ziemi. W tym roku opublikowano raport wskazujący, że do 2100 roku wiele nadmorskich miast może znaleźć się pod wodą.
  • Szakal i papuga po raz kolejny widziane w tym roku w Polsce - nowe gatunki przybywają z południa. To skutki ocieplania się klimatu, które mogą stanowić zagrożenie dla rodzimej przyrody.
  • Wysyp kleszczy przenoszących choroby - kolejna oznaka niepokojących zmian. Stanowi bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia ludzi.
  • Naukowcy przekonują, że dalsze zmiany klimatu da się jeszcze powstrzymać.

Od kwietnia 2020 roku przy Prezesie Polskiej Akademii Nauk działa zespół doradczy ds. kryzysu klimatycznego (w 2023 roku przekształcony w Komitet). Jego przewodniczącym został profesor Szymon Malinowski, członek PAN, fizyk atmosfery.

- Widać, jak zmiany klimatu postępują, jest dokładnie jak w rozkładzie jazdy, to się po prostu posuwa do przodu - mówi naukowiec. - Powódź na Dolnym Śląsku była "wzmocniona" przez globalne ocieplenie. Poza tym tego roku latem było dużo ulewnych deszczy, nawałnic w miastach. Przy jednocześnie postępującej suszy. To są takie widoczne oznaki tego, że zmieniliśmy świat.

Rozkład jazdy

- Ale przecież powodzie były od zawsze i nie jest to pierwsza powódź na Dolnym Śląsku, i ulewne deszcze też były zawsze… Więc proszę mi wytłumaczyć, dlaczego te są inne niż te, które były 30 czy 50 czy 100 lat temu - proszę profesora.

- Co pan miał w szkole fizyki?

- Ledwo trójkę - odpowiadam zgodnie z prawdą.

- Czy pan rozumie, na czym polega krzywa równowagi faz woda - para wodna w atmosferze?

- Nie.

- To inaczej… A czy uważa pan, że temperatury wzrosły? Czy pomiary są godne zaufania, czy też może kłamią ci, którzy robią pomiary?

- Pomiary są godne zaufania - odpowiadam i czuję się, jakbym stał przy tablicy.

- Jeżeli są godne zaufania, to znaczy, że temperatury mamy wyższe, tak jest napisane w raportach IMGW.

- Tak jest.

- To teraz - jeśli rośnie temperatura, to rośnie też parowanie wody z mórz i oceanów.

- Tak jest, to na logikę, nie trzeba mieć trójki z fizyki, żeby na to wpaść.

- Więc jak jest większe parowanie, to potem więcej wody może spaść z deszczem - tłumaczy profesor Szymon Malinowski. - No i im więcej pary wodnej w powietrzu, tym silniejsze burze i nawałnice, bo zamiana pary w wodę to taka maszyna parowa, która napędza nawałnicę. I dodajmy, że jak woda spada w dużych porcjach, to szybciej spływa, nie rozlewa się i nie wsiąka powolutku. Do tego tam, gdzie się już rozleje, to więcej wody paruje z cieplejszej powierzchni gruntu i z roślin, a mniej zasila glebę. Czy na wiosnę były roztopy? Czy zimą leżał śnieg?

- Nie było śniegu, nie było roztopów, woda nie wsiąkała. Jest mniej wody pod ziemią - odpowiadam.

- Tak jest. Dlatego mamy suszę. Woda nie wsiąka w ziemię, paruje lub spływa.

- Więc z jednej strony burze, lokalne oberwania chmur, błyskawiczne powodzie, z drugiej susza - podsumowuję.

- No tak. I to właśnie jest ten rozkład jazdy, o którym powiedziałem na początku. Wszystko się dzieje zgodnie z rozkładem jazdy - przypomina profesor.

Susza w Małopolsce. Wysycha jezioro Klimkówka
Susza w Małopolsce. Wysycha jezioro Klimkówka
Źródło: TVN24

Mamy już schyłek

- A czy coś pana szczególnie zaskoczyło w mijającym roku?

- Tak. Gwałtowny wzrost nierównowagi energetycznej planety.

- Mógłby mi to pan wytłumaczyć?

- Ziemia - planeta - absorbuje więcej energii od Słońca, niż emituje w kosmos. Ta nierównowaga, narastanie zawartości energii w systemie klimatycznym wskutek wzrostu zawartości gazów cieplarnianych w atmosferze, obserwujemy jako globalne ocieplenie. Ono postępuje przez lata, także w roku bieżącym. Obserwuje się wzrost emisji i wzmaganie efektu cieplarnianego, w efekcie coraz słabsze chłodzenie planety. Ale w tym roku zaskakujący jest szybki spadek tak zwanego albedo.

- Czyli?

- Albedo to ułamek energii słonecznej odbijanej w kosmos. Spadek albedo oznacza, że mniej energii Ziemia odbija w kosmos. Mamy więc nie tylko słabsze chłodzenie, ale i silniejsze ogrzewanie. Wpływa na nie splot kilku czynników: dzięki naszym skutecznym staraniom o jakość powietrza spada ilość pyłów odbijających promieniowanie Słońca w kosmos. Jednocześnie na cieplejszej planecie nad oceanami jest coraz mniej niskich, skutecznie odbijających promienie słoneczne chmur.

- W efekcie ten rok prawie na pewno zakończymy średnią temperaturą wyższą o ponad 1,5 stopnia niż przed epoką przemysłową - kontynuuje naukowiec. - Warto te zmiany rozumieć w kontekście - przy wychodzeniu z epoki lodowej temperatura wzrosła o 6 stopni w ciągu kilkunastu tysięcy lat.

Uwaga na marginesie: naukowcy mierzą wzrost temperatury w okresie globalnego ocieplenia, przyjmując za punkt wyjścia lata 1850-1900, czyli umownie początek okresu przemysłowego. Wcześniej i koncentracje gazów cieplarnianych, i zmiany temperatury globu były w czasie rozwoju ludzkiej cywilizacji - poprzednich kilku tysiącach lat - stosunkowo niewielkie.

- Rok 2024 ma szanse zostać uznany za pierwszy rok późnego (niektórzy mówią schyłkowego) antropocenu. To jest pewna cezura, przekraczamy cienką linię.

Znowu konieczna uwaga na marginesie: antropocen to nieoficjalna, ale powszechnie używana nazwa obecnej epoki geologicznej, która charakteryzuje się niespotykanym dotąd w dziejach Ziemi wpływem człowieka na ekosystem.

- Spodziewał się pan, że to nastąpi w 2024?

- Po 2023 roku byłem prawie pewien, że tak się stanie - odpowiada naukowiec.

Nadchodząca nawałnica, Warszawa
Nadchodząca nawałnica, Warszawa
Źródło: Magda/Kontakt 24

Półtora stopnia

Zatrzymajmy się na chwilę. Profesor mówi, że "mamy już 1,5 stopnia". Co znaczy wzrost średniej temperatury globalnej o 1,5 stopnia Celsjusza (względem roku 1900)?

Odpowiedź na to pytanie możemy znaleźć w raportach Międzyrządowego Zespołu ds. Zmiany Klimatu (IPCC - Intergovernmental Panel on Climate Change). To najważniejsze międzynarodowe ciało złożone z naukowców z całego świata, które przygotowuje przeglądy wiedzy dostarczające najlepiej udokumentowanych informacji o globalnym ociepleniu.

Aktualnie czytasz: Pojawił się szakal, kleszcze nie znikają. Co nam robi półtora stopnia w górę?

Na stronach IMGW czytamy: "W 2018 roku powstał specjalny raport IPCC dotyczący skutków ocieplenia klimatu o 1,5 stopnia Celsjusza. Jego autorzy (…) wskazali, że przekroczenie wzrostu globalnej temperatury powietrza o tę właśnie wartość będzie miało katastrofalne następstwa. 'Podniesienie się temperatury Ziemi o półtora stopnia może uruchomić procesy, które zdestabilizują ziemski system klimatyczny. Wielu badaczy nazywa ten łańcuch zdarzeń efektem domina'" - komentuje prof. Mirosław Miętus, z IMGW-PIB.

W latach 2021-2023 roku powstał kolejny, szósty raport IPCC. Przy sporządzaniu pierwszej, fizycznej części raportu przeanalizowano przeszło 14 tysięcy publikacji naukowych, pracowało nad nim 751 naukowców z kilkudziesięciu krajów i 195 reprezentantów rządów całego świata. Czytamy w nim, że "przy ociepleniu o 1,5 stopnia Celsjusza wzrośnie częstotliwość występowania niektórych zjawisk ekstremalnych. W cieplejszym klimacie zjawiska pogodowe i klimatyczne związane z nadmiarem lub niedoborem wody (w tym mokre i suche pory roku) ulegną wzmocnieniu". I dalej: "Średnia globalna temperatura powierzchni Ziemi w okresie do 2100 roku będzie:

  • wyższa (niż przed 1900 rokiem) o 1,0-1,8 stopni Celsjusza - w scenariuszu bardzo niskich emisji gazów cieplarnianych;
  • wyższa o 2,1-3,5 stopni Celsjusza - w scenariuszu pośrednim;
  • wyższa o 3,3-5,7 stopni Celsjusza - w scenariuszu bardzo wysokich emisji."

Mamy początek roku 2025, więc do 2100 pozostało siedem i pół dekady, i właśnie mamy pierwszy rok przekraczający 1,5 stopnia. To bardzo niepokojące - wiadomo już, że scenariusz niskich emisji i niewielkich skutków globalnego ocieplenia staje się nierealny.

Wichury i inne ekstremalne zjawiska będą znacznie częstsze i bardziej dotkliwe niż dotychczas
Wichury i inne ekstremalne zjawiska będą znacznie częstsze i bardziej dotkliwe niż dotychczas
Źródło: TVN24

Cztery i pół milimetra

Z podobnym pytaniem: co w mijającym roku utwierdziło pana w przekonaniu, że katastrofa klimatyczna dzieje się na naszych oczach, zwróciłem się do profesora Jacka Piskozuba. Jest wiceprzewodniczącym Zespołu Doradczego ds. Kryzysu Klimatycznego przy Prezesie Polskiej Akademii Nauk.

- W październiku ukazał się artykuł, który analizuje satelitarne dane poziomu morza. To jest dla mnie najważniejszy sygnał z mijającego roku - odpowiada profesor Piskozub.

Chodzi o artykuł: "The rate of global sea level rise doubled during the past three decades", który ukazał się w październiku w czasopiśmie naukowym "Communications Earth & Environment".

- Ten artykuł pokazuje, że prędkość wzrostu poziomu morza przyspiesza i ostatnia wartość to już jest około czterech i pół milimetra rocznie, czyli cztery i pół centymetra na dekadę. Przed ukazaniem się tego artykułu nie widziałem żadnych danych, które podawały wartości wzrostu poziomu morza powyżej trzech i pół milimetra na rok.

Profesor zaznacza, że tego rodzaju artykułów nie publikuje się co roku, bo takie badania wymagają większej ilości danych. Więc opublikowanie tych danych w roku 2024 stanowi ważne wydarzenie dla świata nauki.

- Dotąd uczyliśmy studentów, że pomiary satelitarne wskazują, że wzrost poziomu morza wynosi trzy i pół centymetra na dekadę. Teraz, od publikacji artykułu w październiku, będziemy uczyć, że niestety to będzie cztery i pół centymetra na dekadę. Krótko mówiąc - z tego październikowego artykułu wynika, że na podstawie pomiarów satelitarnych z ostatnich 30 lat można stwierdzić, że wzrost poziomu wody w morzach i oceanach w bardzo przewidywalny sposób przyspiesza.

Naukowcy wykorzystują dźwięki zdrowej rafy koralowej, by ratować chorą rafę koralową
Źródło: Paweł Abramowicz/Fakty TVN

- Mam przed sobą linijkę i widzę cztery i pół milimetra, i to jest prawie nic, tak by się wydawało - powątpiewam w katastroficzną narrację, którą prezentuje profesor Jacek Piskozub.

- Cztery i pół milimetra rocznie to jest bardzo dużo i to jest bardzo niepokojące.

- Proszę mi więc wytłumaczyć dlaczego.

- Przy takim tempie zwiększania się poziomu morza możemy spodziewać się jeszcze w tym wieku wezbrań rzędu 80-100 cm ponad poziom notowany w okresie przedprzemysłowym (przypomnijmy: 1900 rok - red.). To oznacza, że praktycznie przy każdym większym sztormie, gdzie jeszcze doda się jeden metr spiętrzenia sztormowego, woda będzie się wlewała do Gdańska czy na Żuławy i przelewała się przez Półwysep Helski. To jest coś, czego się spodziewaliśmy, ale co innego się spodziewać, a co innego zobaczyć to w twardych danych.

Sztorm w porcie w Darłowie
Sztorm w porcie w Darłowie
Źródło: PAP/Piotr Kowala

Metr w górę

Zatrzymajmy się na chwilę, żeby poświęcić odrobinę uwagi temu, o czym mówi profesor Jacek Piskozub. Cztery i pół centymetra na dekadę oznacza, że do 2100 roku poziom wody w morzach i oceanach - również w Bałtyku - podniesie się o jeden metr (względem roku 1900). Pomiary satelitarne, których wyniki zostały opublikowane w mijającym roku, wskazują, że sprawa jest w zasadzie przesądzona: tak właśnie się stanie.

"Jeden metr w górę" - czy to oznacza poważne zagrożenie? O sprawie pisaliśmy już w maju 2023 roku w artykule "Żuławy pod wodą, czyli spór o to niebieskie na mapie. Zwycięży głos nauki czy interesy i polityka?". Wówczas jeszcze wielu naukowców zastanawiało się, czy uda się powstrzymać wzrost poziomu mórz i oceanów na poziomie "bezpiecznym". Te nadzieje właśnie się rozwiały.

Półtora roku temu również rozmawialiśmy z profesorem Jackiem Piskozubem. Tłumaczył, co w praktyce oznacza "jeden metr w górę". Do owego metra trzeba dodać poziom wezbrań sztormowych - a jasne jest, że będą coraz wyższe, tak jak coraz bardziej ekstremalne będą zjawiska pogodowe. I coraz częstsze - te, które występowały raz na sto lat, teraz mogą się pojawiać co roku, tak wskazują naukowcy w raporcie IPCC. "Mamy perspektywę (mniej więcej do 2100 roku, ale nikt nie zagwarantuje, że ten scenariusz nie zrealizuje się szybciej) podniesienia się poziomu wody w morzu o kilkadziesiąt centymetrów albo nawet o jeden metr i zwiększone prawdopodobieństwo ekstremalnych wezbrań sztormowych, które mogą dodatkowo 'podnieść' poziom wody nawet o dwa czy trzy metry. To właśnie oznacza kryzys klimatyczny w praktyce, tak zapewne będzie wyglądać codzienność, być może już za 50-60 lat. Nieustanne zmaganie się z napierającą wodą morską" - mówił przed półtora roku profesor Jacek Piskozub. Teraz już wiemy - wynika to z nowych dostępnych danych - że scenariusz, który wówczas nakreślił, właśnie się realizuje.

Vanuatu
Vanuatu i inne wyspy Oceanii mierzą się z kryzysem klimatycznym
Źródło: Reuters Archive

Miliard pod wodą

- Da się to jakoś zatrzymać?

- To jest proces, który już jako ludzie zainicjowaliśmy i nie zatrzymamy go szybko. To nie jest tak, że w tym roku to będzie cztery i pół milimetra, a w następnym zero milimetrów. To znaczy, że w następnym roku też będzie cztery i pół milimetra, a prawdopodobnie więcej, bo ten proces przyśpiesza.

- Można powiedzieć, że wraz z publikacją tego artykułu ostatnie nadzieje, że będzie lepiej, prysły? Będzie już tylko gorzej?

- Tak. Obecnie jedna trzecia ludzkości mieszka w miastach na poziomie morza, to jest około dwóch miliardów ludzi. I wzrost poziomu morza średnio nawet o metr będzie oznaczał przynajmniej czasowe zalania na obszarze, który właśnie zamieszkuje znacznie więcej niż miliard ludzi. I będzie się to działo jeszcze w tym wieku. To oczywiście również dotyczy Polski - Żuław i takich miast, jak Gdańsk, Ustka, Kołobrzeg, Świnoujście.

Wzrost poziomu morza w latach 1993 - 2023
Wzrost poziomu morza w latach 1993 - 2023
Wzrost poziomu morza do roku 2050
Wzrost poziomu morza do roku 2050

Powódź - ewidentny znak

Dane satelitarne, wyniki pomiarów, wykresy… To wszystko to "wiedza tajemna", sygnały, które odczytują naukowcy w zaciszu swoich gabinetów. A czy statystyczny Kowalski może zmiany klimatu, ową katastrofę, zaobserwować wokół siebie?

Odpowiedzi szukałem u hydrobiolożki, doktor Alicji Pawelec-Olesińskiej, kierowniczki Zespołu Ochrony Ekosystemów Wodnych Fundacji WWF Polska i członkini Państwowej Rady Ochrony Przyrody, najważniejszego w Polsce organu opinio-doradczego przy Ministerstwie Klimatu i Środowiska.

Zdaniem naukowczyni, oczywistym przejawem zmian klimatu była wrześniowa powódź na Dolnym Śląsku (zresztą dla wszystkich trojga naukowców, z którymi rozmawialiśmy, przebieg powodzi i jednoczesna susza w innej części kraju była ewidentną oznaką katastrofy klimatycznej).

- Na południu Polski mieliśmy powódź i w tym samym czasie na wschodzie Polski mieliśmy skrajną suszę - mówi doktor Alicja Pawelec-Olesińska. - Niewątpliwie jest to spowodowane zmianą klimatu. Powódź nie wyklucza suszy i odwrotnie, będą okresy suszy przeplatane okresami powodzi albo zjawiska te będą występowały jednocześnie, tak jak właśnie mieliśmy w tym roku. No i też kwestia samej powodzi, jej rozmiaru, mam na myśli to, jak ogromny opad spadł w jednym miejscu. To też są skutki zmiany klimatu.

Powódź
Powódź
Źródło: TVN24

Kleszcze - katastrofa na własnej skórze

Ale nie tylko tak gwałtowne zdarzenie, jak nawałnica i wynikająca z niej powódź. jest oznaką zmian klimatycznych. Żeby je dostrzec, wystarczy się rozejrzeć - na przykład podczas spaceru po parku. Wówczas możemy globalnego ocieplenia doświadczyć na własnej skórze - w sensie jak najbardziej dosłownym.

- To, że mamy do czynienia z kleszczami w zasadzie przez cały rok i że my lub nasze psy mogą je "złapać" również zimą to też jest skutek zmian klimatu - przekonuje hydrobiolożka. - Wynika z tego, że mamy zanik śnieżnych, mroźnych zim, które wymrażały te kleszcze. Kiedyś mieliśmy z kleszczami do czynienia w zasadzie tylko wiosną, latem, ewentualnie wczesną jesienią. Natomiast teraz z jednej strony są aktywne cały rok, no bo właśnie zanikają nam śnieżne, mroźne zimy, a z drugiej strony jest ich coraz więcej, bo przez to, że są aktywne cały rok, również aktywnie się mnożą i ich śmiertelność, wcześniej powodowana przez mrozy, spada.

- Czy wzrost liczebności populacji kleszcza ma związek z tym, że kleszcze coraz częściej przenoszą choroby? - pytam naukowczynię.

- Tak, to może mieć wpływ. Obserwujemy coraz więcej kleszczy zarażonych boreliozą i odkleszczowym zapaleniem opon mózgowych. I to jest tak, że część z tych kleszczy dawniej zarażonych, czy jedną chorobą, czy drugą, była wymrażana w czasie mroźnych zim, a teraz się to nie dzieje. Czyli, mówiąc obrazowo, borelioza umierała wraz z kleszczem podczas mroźnej zimy i nie rozprzestrzeniała się dalej. Teraz zarażone kleszcze przeżywają i mogą przenosić patogeny dalej.

I w efekcie wielu z nas dzisiaj choruje na borelizozę - i często nie zdaje sobie sprawy, że dzieje się tak na skutek globalnego ocieplenia.

Kleszcze pod mikroskopem
Kleszcze pod mikroskopem
Źródło: TVN24

Szakal i papuga - nieproszeni goście

- Przykładów na to, jak świat zwierząt reaguje na zmiany klimatu, jest wiele. Na przykład migracje zwierząt, które możemy zaobserwować podczas spaceru po lesie czy łące - przekonuje doktor Alicja Pawelec-Olesińska. - Na przykład migracja szakala złocistego. Zwierzę to coraz częściej pojawia się w Polsce. To jest gatunek obcy. Jednak nie został bezpośrednio sprowadzony przez człowieka, czyli wsiedlony celowo, tylko jest to gatunek, który wędruje, który zwiększa swój zasięg występowania poprzez migrację na północ. A to dlatego, że w Europie, więc również i w Polsce, jest coraz cieplejszy klimat.

W październiku tego roku po raz kolejny stwierdzono obecność szakala złocistego w Polsce - tym razem odnaleziono martwe zwierzę potrącone przez samochód. Po raz pierwszy szakala złocistego zaobserwowano w Polsce w 2015 roku. Dotychczas udało się potwierdzić kilkanaście obserwacji tego drapieżnika w naszym kraju. To już nie tylko pojedyncze migrujące osobniki. Stwierdzono rozród szakali w powiecie sztumskim na Pomorzu.

- Szakal to gatunek charakterystyczny dla krajów południa, gdzie jest bardzo ciepło i nie ma praktycznie mroźnych zim - mówi doktor Alicja Pawelec-Olesińska. - Fakt, że zawędrował do nas i prawdopodobnie tu utrzymuje się w ciągu zimy, to też jest wizytówka zmiany klimatu. To pokazuje, że następują zmiany zasięgów występowania różnych gatunków.

Biolodzy jeszcze nie stwierdzają, żeby obecność szakala znacząco zaburzała funkcjonowanie ekosystemów. Ale to dlatego, że jest go jeszcze u nas stosunkowo mało.

Szakale jeszcze niedawno były gatunkiem na wymarciu w Europie Środkowej
Szakale jeszcze niedawno były gatunkiem na wymarciu w Europie Środkowej
Źródło: wikipedia.org (CC SA 2.0) | soumyajit nandy

- Czy szakal jest konkurentem dla naszych drapieżników? - pytam panią doktor.

- Tak - odpowiada naukowczyni. - Szakal może być konkurentem dla rysia, może być konkurentem dla lisa, dla wilka. Powinniśmy zdawać sobie sprawę z tego, że takie zmiany zasięgów gatunków będą występowały i nie zawsze będą pozostawały bez wpływu na naszą rodzimą przyrodę. Bo na razie nie wykazaliśmy negatywnego wpływu szakala na polskie ekosytemy, ale zakładamy, że taki wpływ może się pojawić, bo zwierzę to jest konkurentem do bazy pokarmowej rodzimych drapieżników.

Jak przekonuje hydrobiolożka, na świat przyrody trzeba patrzeć jak na swego rodzaju układankę. Wprowadzenie nowego elementu może spowodować, że dla elementu już istniejącego może zabraknąć miejsca. Każdy ekosystem to dość skomplikowana sieć powiązań. Poszczególne osobniki, chcąc przetrwać, korzystają z zasobów i konkurują między sobą o dostęp do nich. Takim zasobem jest pożywienie - i tu mamy przypadek konkurencji między szakalem a, dajmy na to, lisem. Ale równie ważnym zasobem może też być schronienie.

Przykładem na to, że "nowy" u nas gatunek, który migruje na północ w związku z ociepleniem się klimatu i stanowi poważne zagrożenie dla gatunków rodzimych, jest ptak o wdzięcznej nazwie aleksandretta obrożna.

- To taka zielona papużka, która jest ptakiem rodzimym w Hiszpanii i na południu Europy - tłumaczy doktor Alicja Pawelec-Olesińska. - Ona również zmienia swój zasięg występowania i nie tylko przylatuje do nas, ale też już zakłada kolonie lęgowe. To oznacza, że mamy coraz cieplejszy klimat w Polsce, który ona wytrzymuje. W tym przypadku na pewno mamy - w związku z jej pojawieniem się - negatywny wpływ na bytowanie gatunków rodzimych, na kolonie naszych ptaków. Ona je wygania z dziupli, z miejsc schronienia i jest dużo bardziej agresywna niż nasze rodzime gatunki. Stanowi więc dla nich poważne zagrożenie.

W maju tego roku papuga ta wyprowadziła kolejny lęg na terenie Polski. Zaobserwowano dwa młode osobniki, urodzone na Górnym Śląsku.

Aleksandretta obrożna
Aleksandretta obrożna
Źródło: J.M.Garg, wikipedia (CC BY-SA 3.0)

"Nasza" nowa papuga wygania więc dzięcioły z dziupli. A co się stanie, gdy zabraknie dzięciołów, żywiących się owadami takimi jak korniki, i które czasem nazywa się "sanitariuszami” w leśnych ekosystemach? Odpowiedź jest oczywista - ucierpią na tym drzewa… Ale do drzew jeszcze wrócimy.

Występowanie aleksandretty obrożnej w Polsce
Występowanie aleksandretty obrożnej w Polsce

- Czy z takimi zjawiskami, jak na przykład pojawianie się nowych gatunków, powinniśmy się pogodzić? Po prostu tak będzie i tyle, powinniśmy przejść nad tym do porządku dziennego? - pytam Alicję Pawelec-Olesińską.

- Na pewno powinniśmy zdać sobie sprawę z tego, że takie migracje zwierząt, różnych zwierząt, będą się odbywały, że będą się u nas pojawiały też obce rośliny.

Rewolucja leśna

Świat roślin, rzecz jasna, także nie pozostaje obojętny na zmiany klimatu. Przykładów niepokojących zmian nie brakuje. Najczęściej wspomina się o tym, że zmienią się nasze lasy. Będą zanikać gatunki, które najpowszechniej występują i zajmują trzy czwarte powierzchni lasów: sosna zwyczajna, świerk pospolity, modrzew europejski i brzoza brodawkowata.

Sosna ośnieżona
Sosna ośnieżona
Źródło: Shutterstock

W styczniu 2024 roku Komitet Problemowy ds. Kryzysu Klimatycznego przy Prezesie PAN wydał w tej sprawie specjalny komunikat. Był to ważny głos w dyskusji na temat gospodarki leśnej, która wówczas toczyła się w przestrzeni publicznej w związku z objęciem władzy przez nową ekipę polityczną, zapowiedziami wstrzymania wycinek i zmianami personalnymi w Lasach Państwowych. W komunikacie tym czytamy:

"Las, jaki znaliśmy, zmienia się na naszych oczach. Zmienia się zasięg występowania wielu gatunków, a niektóre stopniowo znikają z naszych lasów. Coraz częstsze susze i huraganowe wiatry osłabiają drzewostany, które następnie padają ofiarą patogenów. Zmiany te będą miały dramatyczny wpływ na wiele obszarów naszego życia, w tym na funkcjonowanie ogromnej gałęzi gospodarki związanej z przemysłem drzewnym".

Te zmiany będą widoczne i dojmujące, kiedy obecne dzieci będą miały mniej więcej czterdzieści lat.

O co więc w mijającym roku postulowali naukowcy z PAN?

Między innymi o to, żeby bezzwłocznie ograniczyć lub wyeliminować wycinkę drzew (szczególnie liściastych) w obszarach chronionych i ich bezpośrednim sąsiedztwie, na terenach górskich, w dolinach cieków i w obszarach najcenniejszych przyrodniczo.

Wskazywali, że trzeba ustanowić moratorium na wycinkę drzew starych i starodrzewów leśnych do czasu rozpoznania ich zasobów w skali kraju i możliwości objęcia ich ochroną.

A także, żeby objąć ochroną i wspierać odtwarzanie mokradeł leśnych oraz wszystkich innych naturalnych form retencji wody na terenach lasów (w tym tam i stawów bobrowych).

Wycinki w Kampinoskim Parku Narodowym
Wycinki w Kampinoskim Parku Narodowym
Źródło: Mateusz Szmelter, tvnwarszawa.pl

Czy leśnicy zastosowali się do wytycznych, jakie podsuwają im naukowcy postulujący o ograniczanie wycinek? Dość powiedzieć, że ministra Paulina Hennig-Kloska w zeszłym roku w kampanii i tuż po wyborze jej na urząd ministra klimatu i środowiska zadeklarowała, że 20 procent powierzchni polskich lasów wyłączy z wycinek.

Tymczasem aktualna propozycja Lasów Państwowych zaprezentowana pod koniec listopada tego roku podczas konsultacji w ramach Ogólnopolskiej Narady o Lasach - wskazuje na wyłączenie z wycinek tylko 7,9 procent powierzchni lasów, zaś kolejnych 9,1 procent powierzchni lasów ma być objętych "ochroną" i wycinkami "ograniczonymi". To propozycja, która stoi w sprzeczności z polityczną deklaracją ministry Hennig-Kloski i spotyka się z krytyką tak zwanej strony społecznej i naukowców domagających się spełnienia obietnicy wyborczej. Tak więc dyskusja nad skalą planowanych ograniczeń wycinek i terenów, które mają z nich zostać wyłączone, rozpoczęła się przed ponad rokiem i nadal trwa.

O sprawie pisaliśmy szerzej w połowie grudnia w artykule "Leśnicy chcą chronić drzewa pośrodku jeziora. "Cyrk, farsa".

Wycinka Puszczy Karpackiej postępuje. Z jej terenu mają zniknąć drzewa o rozmiarach pomnikowych
Wycinka Puszczy Karpackiej postępuje. Z jej terenu mają zniknąć drzewa o rozmiarach pomnikowych
Źródło: Wojciech Sidorowicz | Fakty po południu TVN24

Pozytywnego coś?

Więc to wszystko - klimatyczna katastrofa - dzieje się na naszych oczach i pojawia się taka myśl, że nic się z tym już nie da zrobić. Dzielę się tą refleksją z moimi rozmówcami.

- Na pewno nie powinniśmy się biernie przyglądać katastrofie klimatycznej, która ma miejsce, tylko powinniśmy starać się maksymalnie ograniczyć jej skutki - stwierdza doktor Alicja Pawelec-Olesińska. - Mam na myśli wszelkie działania na rzecz klimatu, na rzecz odejścia od wykorzystania węgla w gospodarce, w energetyce.

Nie chodzi tylko o spadek różnorodności biologicznej, wymieranie gatunków - przekonuje przedstawicielka WWF, ale także o to, że zmiana klimatyczna jest bezpośrednim zagrożeniem dla naszego życia.

TVN24 Clean_20241225081057_aac_h264_microsoft_720_5000kbps
Konsekwencje zmian klimatu
Źródło: TVN24

- Coraz więcej ludzi co roku umiera przez falę upałów - kontynuuje członkini Państwowej Rady Ochrony Przyrody. - To się dzieje również w Polsce i to się będzie działo. Być może czeka nas przyszłość taka jak w "Mad Maxie". Wolelibyśmy jednak uniknąć wojen o wodę. W związku z tym musimy dla własnego przetrwania, dla przetrwania naszego gatunku, próbować minimalizować skutki zmiany klimatycznej.

Czy wystarczy po prostu przestać zanieczyszczać, co i tak wydaje się nierealne? Okazuje się, że nie, że to byłoby za mało.

Eksperci oszacowali, ile ton odpadów zalega na dnie oceanów. Dane są alarmujące
Źródło: Magda Łucyan/Fakty TVN

- W tej sytuacji jedynym sposobem powstrzymania katastrofy klimatycznej byłoby nie dość, że zaprzestanie emisji gazów cieplarnianych, czyli tak zwana neutralność węglowa, ale de facto rozpoczęcie usuwania dwutlenku węgla z atmosfery - stwierdza profesor Jacek Piskozub.

Na koniec zwracam się do profesora Szymona Malinowskiego z prośbą: - Czy mógłby pan coś pozytywnego przekazać naszym czytelnikom, na przykład, że to wszystko da się powstrzymać?

- Oczywiście, że wzrost temperatur można jeszcze powstrzymać, choć wiadomo już, że nie na takim poziomie, który mógłby nas uchronić przed skutkami ocieplenia klimatu. Na razie jeszcze wszystko jest w naszych rękach. Tak jak się daje nie emitować trujących ścieków do rzek, tak samo można nie emitować gazów cieplarnianych do atmosfery. Mamy do tego narzędzia i technologie, mamy propozycje zmian w procesach gospodarczych, które pomogą do tego doprowadzić, nie niszcząc naszego dobrobytu. Na razie uważamy jednak, że nie warto włożyć większego wysiłku w ochronę przed katastrofą klimatyczną.

Półtora stopnia - o tyle podniosła się temperatura na naszej planecie od początku wieku. Tegoroczne pomiary nie pozostawiają wątpliwości. Możemy się spodziewać tornad, powodzi, suszy.

Cztery i pół milimetra rocznie, tyle wzrasta poziom mórz i oceanów na Ziemi. W tym roku opublikowano raport wskazujący, że do 2100 roku wiele nadmorskich miast może znaleźć się pod wodą.

Szakal i papuga po raz kolejny widziane w tym roku w Polsce - nowe gatunki przybywają z południa. To skutki ocieplania się klimatu, które mogą stanowić zagrożenie dla rodzimej przyrody.

Wysyp kleszczy przenoszących choroby - kolejna oznaka niepokojących zmian. Stanowi bezpośrednie zagrożenie dla zdrowia ludzi.

Naukowcy przekonują, że dalsze zmiany klimatu da się jeszcze powstrzymać.

wyższa (niż przed 1900 rokiem) o 1,0-1,8 stopni Celsjusza - w scenariuszu bardzo niskich emisji gazów cieplarnianych;

wyższa o 2,1-3,5 stopni Celsjusza - w scenariuszu pośrednim;

wyższa o 3,3-5,7 stopni Celsjusza - w scenariuszu bardzo wysokich emisji."

Czytaj także: