Jarosław Jakimowicz, były pracownik propagandowej TVP w czasach rządów PiS, wyjechał na Białoruś. W mediach społecznościowych publikuje nagrania i zdjęcia, zachwala życie w białoruskich miastach, architekturę i infrastrukturę. - Trudno uwierzyć, że niektórzy w działania wrogich służb wpisują się dobrowolnie - skomentował rzecznik ministra-koordynatora służb specjalnych Jacek Dobrzyński.
Materiały z Białorusi Jakimowicz zaczął publikować pod koniec ubiegłego tygodnia. "Niech mi już nikt nigdy nie opowiada bredni o Białorusi" - apeluje Jakimowicz pod jednym z nagrań z Mińska. Na innym zdjęciu pozuje ze strzelbą na strzelnicy. "Reżim i bida w tej Białorusi. Nic nie ma dla ludzi" - ironizuje.
O "reżimie i bidzie" pisze też przy nagraniu z Brześcia. "U nas w demokracji to jest dopiero super. Proszę o nieotwieranie buzi na temat Białorusi osób, które nigdy tu nie były!" - czytamy.
Były telewizyjny propagandysta zachwyca się też białoruskimi drogami, przy okazji stosując antyunijną narrację. "Pierwsza, obrzydliwa różnica jest taka, że oni wybudowali te drogi za swoje pieniądze i taniej. My za badziewie wielokrotnie droższe musimy spłacać kredyt i przypłacać suwerennością. (...) Tu jest jeszcze do tego czyściej, czyli co nam dała Unia Europejska? Potężny dług i nic więcej" - napisał Jakimowicz.
Pod jego publikacjami pojawiło się wiele krytycznych komentarzy. Na niektóre odpowiedział. Na pytanie "co robił u dyktatora", odpowiedział: "jakiego dyktatora?", a na sugestię, że "mogą go zamknąć", odparł, że "szybciej ciebie zamkną w demokratycznej Polsce".
W kolejnym wpisie Jakimowicz wdał się w polemikę z jednym z artykułów, który opisał jego działania. "Ja do Terespola dojechałem autem. Odebrał mnie kolega z Białorusi. Razem ze swoją partnerką i małą córką pokazali mi Brześć, Mińsk, Stare Wasyliszki, Grodno i powrót do Brześcia. To są turystyczne hotele, w których spałem. Cena 150 do 250 zł ze śniadaniem. Zabrałem ze sobą 500 euro" - opisywał.
"Najwięcej pieniędzy poza hotelem wydałem w muzeum Niemena, gdzie panu dałem 100 rubli i w polskim kościele, gdzie dałem na tacę 100 rubli" - dodał. Te wyjaśnienia zamieścił w odniesieniu do zarzutów, że jego wyjazd mógł być finansowany przez reżim białoruski.
Dobrzyński: trudno uwierzyć
Jacek Dobrzyński, rzecznik ministra-koordynatora służb specjalnych, skomentował wyjazd Jakimowicza w rozmowie z tvn24.pl. Jak mówił, "służby białoruskie robią wszystko, żeby do swojej propagandy pozyskać polskich obywateli".
- Aż trudno uwierzyć, że niektórzy w działania wrogich służb wpisują się dobrowolnie - dodał.
"Łukaszenka jest mistrzem w malowaniu ładnych obrazków"
W rozmowie z "Faktem" o wyjeździe Jakimowicza mówił białoruski działacz i opozycjonista Franciszak Wiaczorka. - Nazywamy takich ludzi pożytecznymi idiotami. Maksymalnie nieodpowiedzialnym jest zachęcanie do wyjazdu na Białoruś, wiedząc, że zatrzymują codziennie ludzi - i Białorusinów i Polaków. To jest prosta pułapka, która łamie ludzkie życie, ludzkie losy - powiedział.
- W dyktaturach zawsze jest czysto, zawsze wszystko się świeci, błyszczy. Właśnie za tymi błyskami, tymi kolorami dyktaturom bardzo łatwo schować prawdziwą rzeczywistość - podkreślił opozycjonista. Dodał, że "Łukaszenka jest mistrzem w malowaniu ładnych obrazków", ale "to nie świadczy o ludzkiej wolności i normalności życia prostych Białorusinów".
Jakimowicz w propagandowej telewizji
Jakimowicz, były aktor, był jedną z głównych twarzy propagandowej telewizji państwowej w czasach rządów PiS. Współprowadził między innymi atakujący ówczesną opozycję program "W kontrze", a także komentował polityczne wydarzenia w programie "Jedziemy" Michała Rachonia.
Latem 2023 roku został zwolniony z TVP. Jak pisał wtedy portal Wirtualne Media, było to wynikiem skarg, jakie składali na niego współpracownicy, w szczególności kobiety, z którymi współprowadził propagandowe programy.
Jakimowicz stracił stanowisko - wynika z pisma opublikowanego przez Wirtualne Media - "w związku z licznymi przykładami nieprzyzwoitych zachowań, zwłaszcza wobec współpracujących z TVP Info kobiet".
Sfałszowane wybory i polityczne represje na Białorusi
Po wyborach prezydenckich w sierpniu 2020 roku na Białorusi wybuchły protesty przeciwników Łukaszenki, którzy twierdzili, że wyniki głosowania zostały sfałszowane. Demonstracje zostały brutalnie stłumione, a według białoruskich obrońców praw człowieka z organizacji Wiasna represje powyborcze trwają do dziś.
W białoruskich więzieniach i aresztach śledczych przebywa ponad 1200 więźniów politycznych, w tym Andrzej Poczobut, polsko-białoruski dziennikarz. Jeden z liderów białoruskiej opozycji Paweł Łatuszka szacuje, że od 2020 roku represje dotknęły ponad 136 tysięcy osób, a kilkaset tysięcy Białorusinów zostało zmuszonych do opuszczenia kraju.
Łukaszenka wywołał kryzys migracyjny
Białoruski dyktator wywołał kryzys migracyjny na granicach Białorusi z Polską, Litwą i Łotwą. Łukaszenka jest oskarżany o prowadzenie wojny hybrydowej. Polega ona na zorganizowanym przerzucie migrantów na terytorium Polski, Litwy i Łotwy. Łukaszenka w ciągu 30 lat swoich rządów niejednokrotnie straszył Europę osłabieniem kontroli granic.
Akcję ściągania migrantów na Białoruś z Bliskiego Wschodu czy Afryki, by wywołać kryzys migracyjny, opisał na swoim blogu dziennikarz białoruskiego opozycyjnego kanału Nexta Tadeusz Giczan. Wyjaśniał, że białoruskie służby prowadzą w ten sposób wymyśloną przed 10 laty operację "Śluza". Pod płaszczykiem wycieczek do Mińska, obiecując przerzucenie do Unii, reżim Łukaszenki sprowadził tysiące migrantów na Białoruś. Następnie przewoził ich na granice państw UE, gdzie służby białoruskie zmuszają ich, by je nielegalnie przekraczali. Ta operacja trwa.
Źródło: tvn24.pl, Wirtualne Media, "Fakt", oko.press
Źródło zdjęcia głównego: instagram.com/jarek.jakimowicz