"Jak ruszyli to nie było zmiłuj"

"Bijące serce partii". Najbardziej znienawidzone
"Bijące serce partii". Najbardziej znienawidzone
Źródło: TVN24, Janusz Bałanda Rydzewski/zbiory Europejskiego Centrum Solidarności

Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej czyli ZOMO istniały przez 32 lata (w latach 1957-1989). Znienawidzone przez ludność PRL, okryte zostały czarną legendą za sprawą kolejnych pacyfikacji walczącej opozycji. Ten najkrwawszy rozdział w historii ZOMO powstał w czasie stanu wojennego, gdy 17 grudnia 1981 roku w czasie starć w kopalni Wujek zginęło 9 górników.

Nazywali ich "bijącym sercem partii". Przeszli do historii jako najbardziej znienawidzone zbrojne ramię Polski Ludowej - ZOMO.

- Dowódca wydał polecenie: zatrzymujemy tramwaj. Dojechaliśmy do przystanku już na Pradze Północ przy ZOO, gdzie zostali wyprowadzeni wszyscy ludzie i wyłapani ci najbardziej podejrzani. Wtedy została przeprowadzona z nimi tak zwana "rozmowa wychowawcza". Przez kilku żołnierzy ZOMO po prostu zostali obłożeni pałami i wypuszczeni do domu - opowiada Krzysztof Rutkowski. Dziś jest detektywem. W latach osiemdziesiątych był kierowcą w warszawskim oddziale ZOMO. Wstąpił do niego bo - jak tłumaczy - chciał pracować w wydziale kryminalnym milicji.

"Zaczęto mnie bić, kopać"

W szczytowym momencie swego istnienia ZOMO liczyło blisko 13 tysięcy funkcjonariuszy. Byli to w większości ochotnicy, którzy w ten sposób chcieli ominąć służbę w wojsku, albo dostać się do pracy w milicji.

- Nie pójdziesz do wojska, pójdziesz do ZOMO, będziesz miał pieniądze, bo w wojsku w ogóle nie dawano pieniędzy. Tu będziesz miał i pieniądze i lepsze warunki bytu. I masa chłopaków głównie ze wsi szła do tego ZOMO - tłumaczy historyk, prof. Antoni Dudek.

Uciekałem i mnie dorwali. Dostałem raz, potem drugi. Potknąłem się i upadłem, no i wtedy zaczęto mnie kopać, bić. Chowałem tylko głowę, no niestety buty mieli twarde. Jak długo tam leżałem w ogóle nie pamiętam, bo ocknąłem się dopiero w nocy Paweł Władkowski ze Stowarzyszenia Rodzin Ofiar Grudnia'70

- Uciekałem i mnie dorwali. Dostałem raz, potem drugi. Potknąłem się i upadłem, no i wtedy zaczęto mnie kopać, bić. Chowałem tylko głowę, no niestety buty mieli twarde. Jak długo tam leżałem, w ogóle nie pamiętam, bo ocknąłem się dopiero w nocy - opowiada Władkowski.

Najkrwawszy zapis ZOMO

- ZOMO dopóki stało w szpalerze i tłum przed nimi manifestował, to się nic nie działo. W momencie kiedy zomowcy ruszyli, to tłum automatycznie uciekał, bo ZOMO dopóki stało, to było w miarę bezpiecznie, ale jak ruszyli to już nie było zmiłuj - mówi natomiast Przemysław Witowski z Grupy Rekonstrukcji Historycznej MO i ZOMO

Najkrwawszym zapisem ZOMO w historii PRL-u była pacyfikacja kopalni Wujek - 17 grudnia 1981 roku. Wówczas czołgi przedarły się przez mur, do górników padły strzały. Zginęło 9 z nich.

- Tam ważną rolę odgrywał tak zwany pluton specjalny ZOMO. W ramach jednostek ZOMO istniały plutony specjalne złożone z komandosów. To byli ci najbardziej wyspecjalizowani, których rzucano na najtrudniejsze odcinki. Kiedy trzeba było dokonać szturmu i opanować siedzibę strajkujących, tam rzucano pluton specjalny - tłumaczy prof. Antoni Dudek, historyk.

"Złamana psychika"

Sprawa ZOMO-wców, którzy strzelali do górników, trwała przed polskim sądem 20 lat. Wyroki dla kilkunastu oskarżonych wyniosły od kilku miesięcy do 11 lat więzienia. Łącznie w czasie stanu wojennego w wyniku ataków ZOMO zginęło około 40 osób.

Jednak zdecydowana większość tych, którzy bili protestujących, nigdy nie poniosła kary. Ci, którzy służyli w ZOMO, nie chcą też o tym mówić.

I nic dziwnego, bo określenie ZOMO-wiec nie kojarzy się pozytywnie i nigdy nie będzie. - Te skutki to idą za człowiekiem cały czas. Psychika każdego, kto to przeżył jest już złamana - mówi Paweł Władkowski ze Stowarzyszenia Rodzin Ofiar Grudnia'70.

ZOMO istniało 32 lata. Na początku lat 90. Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej przekształcone zostały w Oddziały Prewencji Policji.

ant/tr

Źródło: tvn24

Czytaj także: