Zamiast trzech milionów złotych - milion, zamiast 600 par - 201. Tak okrojony został krakowski program leczenia niepłodności metodą in vitro. Liczba miejsc wyczerpała się w parę godzin. Ogólnopolski, rządowy program finansowania tej metody został wstrzymany w 2016 roku, za rządów PiS. Od tamtej pory część samorządów uruchamia własne, choć niektórzy samorządowcy uważają, że to "postawienie sprawy na głowie". - Państwo PiS nie wywiązuje się ze swojego obowiązku - ocenia przewodniczący krakowskiej rady miasta Rafał Komarewicz. Pary marzące o dziecku często przestają wierzyć w instytucjonalną pomoc. - Niektórzy biorą na ten cel pożyczki - słyszymy od nich.
Od lipca 2013 roku do końca 2016 roku w Polsce obowiązywał rządowy program in vitro, dzięki któremu przez trzy i pół roku na świat przyszło ponad 22 tysięcy dzieci. Na ten cel ze środków publicznych przeznaczono wówczas 250 milionów złotych. Po dojściu do władzy Prawa i Sprawiedliwości, ówczesny minister zdrowia Konstanty Radziwiłł poinformował o rezygnacji z programu in vitro. Zamiast tego pojawił się "program prokreacyjny", w wyniku którego w 15 miesięcy doszło do zaledwie 209 narodzin. Od 2016 roku leczenie niepłodności metodą zapłodnienia pozaustrojowego dofinansowują niektóre samorządy.
Gminny program in vitro został przyjęty przez Radę Miasta Krakowa w 2021 roku, po kilku latach nieudanych prób jego wprowadzenia. Nieudanych, bo nawet gdy już zwolennicy wspierania in vitro uzyskali większość w radzie, na przeszkodzie stanęły niedoskonałości prawne w uchwalanych przepisach. Wytykał je wojewoda małopolski, uchylając kolejne uchwały. Radni w końcu dopięli swego i początkowo przeznaczyli trzy miliony złotych z miejskiej kasy na dofinansowanie zabiegów 600 parom. Jednak w końcu program został znacznie okrojony. Z trzech milionów zrobił się milion, z dwóch lat trwania programu - na razie rok, a z 600 par objętych dotacją - 201.
Urząd: w tym roku nie będzie zwiększenia kwoty
Formularze można było wypełniać od wtorku 17 maja do końca tygodnia. Już pierwszego dnia na 201 wolnych miejsc chęć skorzystania z dotacji wyraziło 240 par. Łącznie zgłosiło się 283 par. A o udziale w programie decydowała kolejność zgłoszeń.
- Zainteresowanie mieszkańców jest bardzo duże, środki rozeszły się błyskawicznie - przyznał w rozmowie z tvn24.pl Przemysław Cichy, zastępca dyrektora Wydziału Polityki Społecznej i Zdrowia Urzędu Miasta Krakowa.
Mimo że zainteresowanie wśród mieszkańców przewyższa ofertę magistratu, urzędnicy nie planują w tym roku ponownego naboru. Wymagałoby to zwiększenia środków i ponownego przeprowadzenia konkursu dla klinik wykonujących zabiegi. A na to, według miasta, nie ma już czasu, procedura mogłaby potrwać nawet trzy miesiące.
Urzędnicy chcieliby zaproponować radnym rozszerzenie programu w kolejnych latach. - Myślę, że półtora miliona złotych w skali roku byłoby kwotą optymalną dla Krakowa. Takie rekomendacje ze strony urzędu się pojawią - zapewnił Cichy. Półtora miliona złotych pozwoliłoby na udział w programie około 300 par.
Program na pół gwizdka
Z pomocy może jednak chcieć skorzystać co najmniej dwa razy tyle par. Potwierdza to sam urząd w archiwalnym już komunikacie z marca 2021 roku. Dla populacji miasta, liczącej ponad 770 tysięcy mieszkańców, liczbę niepłodnych par szacuje się na ponad 30 tysięcy, a wielkość populacji wymagającej leczenia metodami in vitro wynosi około 600 par rocznie. Taka liczba znajdowała się w projekcie uchwały.
Jak uważa jego współautor, były przewodniczący Rady Miasta Krakowa Dominik Jaśkowiec (PO), środki w wysokości trzech milionów złotych i tak miały się znaleźć. - Otrzymaliśmy zapewnienie od prezydenta Jacka Majchrowskiego, że program, po pewnych przesunięciach, będzie w tym roku dofinansowany do kwoty trzech milionów złotych. Tak się, niestety, nie stało - mówi radny.
Kumulacja par i skrócona rejestracja
Marta Górna ze Stowarzyszenia na Rzecz Leczenia Niepłodności i Wspierania Adopcji "Nasz Bocian" uważa, że problemy z krakowskim in vitro są dwa. - Po pierwsze, tegoroczna edycja włączyła do programu tylko jedną trzecią z liczby par, która wynika z zapotrzebowania populacyjnego. Druga sprawa jest taka, że Kraków już od kilku lat mierzył się z wprowadzeniem tego programu i my mieliśmy od wielu pacjentów sygnały, że czekają na tę decyzję. Nastąpiła kumulacja: pary, które normalnie podjęłyby leczenie dwa lub trzy lata temu, stały w "blokach startowych", czekały na dofinansowanie - wyjaśnia Górna w rozmowie z tvn24.pl.
Dlaczego tej kumulacji nie było widać w liczbie zgłoszeń? Działaczka podejrzewa, że gdyby urzędnicy dali więcej czasu na zapisy, byłaby ona znacząco wyższa.
Wicedyrektor wydziału zdrowia Przemysław Cichy mówi: - Nie chcieliśmy już po tym tygodniu (kiedy można się było zgłaszać - red.) przyjmować kolejnych zgłoszeń, bo wiedzieliśmy, że nie jesteśmy w stanie ich obsłużyć. Jest jednak lista rezerwowa. Jeżeli z jakichś przyczyn para zrezygnuje z udziału w programie lub nie wykorzysta pełnej kwoty pięciu tysięcy złotych, to kolejne osoby będą otrzymywały od nas zapytania, czy nie chciałyby skorzystać z możliwości dołączenia.
"Niektórzy biorą na ten cel pożyczki"
Wiele par przestało liczyć na samorządowy program dofinansowania. Jak mówi nam pani Daria (imię zmienione), która przez pięć lat starała się o zajście w ciążę przez zapłodnienie pozaustrojowe, gdy kobieta zbliża się do 35. roku życia, "nie ma już na co czekać". - Przez ostatnie lata radni nie potrafili tego programu uchwalić, powtarzano też, że to zadanie ministerstwa, państwa, a nie samorządu. Nie wierzyliśmy, że to się uda, podobnie nasi znajomi - przyznaje w rozmowie z tvn24.pl.
Pani Daria i jej partner wydali na pięć transferów w dwóch procedurach in vitro łącznie 43 tysiące złotych. - Niektórzy biorą na ten cel pożyczki. Teraz jest pewnie jeszcze ciężej, bo ceny zabiegów stale rosną - podkreśla kobieta.
Kraków mógłby "pójść w ślady stolicy"
Jak potwierdza wicedyrektor Cichy, krakowski samorząd oferuje "dofinansowanie w kwocie do 5 tysięcy złotych dla jednej, zindywidualizowanej procedury zapłodnienia ustrojowego". To oznacza, że ewentualne kolejne próby muszą być finansowane z kieszeni osób biorących udział w programie.
Tymczasem, według danych Ministerstwa Zdrowia, średnia skuteczność metody in vitro (IVF i ICSI) w ramach Narodowego Programu Leczenia Niepłodności w latach 2013-2016 wynosiła 32 procent ciąż klinicznych w przeliczeniu na transfer zarodka.
Podobne programy leczenia niepłodności w kilku innych dużych miastach, jak na przykład Warszawa, Gdańsk, Łódź i Poznań, oferują każdej parze dopłatę do trzech prób. Zdaniem działaczki stowarzyszenia "Nasz Bocian" Kraków mógłby pójść w ślady stolicy. - Najważniejsze teraz jest to, żeby programem objęte zostało 600 par rocznie, co wynika z zapotrzebowania populacyjnego dla Krakowa. Później, w przyszłości, na pewno postulowalibyśmy możliwość skorzystania z trzykrotnej refundacji - mówi Marta Górna. Przyznaje, że wiązałoby się to ze znacznym wzrostem kosztów, szacuje że nawet do dziewięciu milionów złotych na rok.
Pani Daria zwraca uwagę, że w wielu przypadkach pierwsza próba leczenia metodami in vitro kończy się fiaskiem, na czym korzystają kliniki oferujące leczenie niepłodności. - Pierwszy transfer zarodków to bardziej rozeznanie przypadku, bo trzeba zobaczyć, jak organizm reaguje między innymi na leki i na podanie tego zarodka. Dla kliniki oznacza to, że kolejne transfery do końca pierwszej procedury będą najprawdopodobniej opłacane. To są tysiące złotych. A jak ktoś jest zdeterminowany, tak jak my byliśmy, i pierwsza procedura nie wyszła, to zapłaci też za kolejną. To jest pozyskiwanie klienta. Nie chodzi wyłącznie o jedno dofinansowanie, ale o zatrzymanie przy sobie pacjenta na dłużej - ocenia.
Przyszłość programu in vitro w Krakowie
Dofinansowanie zabiegów in vitro kończy się w Krakowie w 2022 roku. O tym, czy program zostanie rozszerzony - i w ogóle przedłużony - będą decydować radni. - Warszawa i Gdańsk ogłaszają sukcesy, kolejni mieszkańcy przybywają w tych miastach dzięki in vitro, a Kraków pozostaje w tyle. Myślę, że cały klub Koalicji Obywatelskiej poprze wprowadzenie tego programu na kolejne lata - deklaruje w rozmowie z tvn24.pl radny Jaśkowiec. I zaznacza, że będzie postulował, aby w kolejnych latach do programu było przyjmowanych 600 par rocznie.
Przewodniczący Rady Miasta Krakowa Rafał Komarewicz (Przyjazny Kraków) podkreśla, że program jest cenny, choć jego realizację w całości powinno na powrót przejąć państwo. - Państwo PiS nie wywiązuje się ze swojego obowiązku dbania o zdrowie obywateli. Fakt, że in vitro finansuje samorząd, jest stawaniem na głowie. Trzeba jasno podkreślić, że ta uznana metoda leczenia niepłodności nie zgadza się ideologicznie z programem partii rządzącej i tylko dlatego nie jest refundowana - przekonuje. Komarewicz zapowiada, że radni będą oczekiwać na ocenę pierwszej edycji programu. - Jeśli zainteresowanie mieszkańców faktycznie jest większe niż oferta, będziemy zastanawiać się nad tym, żeby zwiększyć liczbę przyjmowanych w kolejnych latach par - zapewnia przewodniczący.
PiS mówi o "moralnych wątpliwościach"
W 2021 roku uchwała dotycząca in vitro została przyjęta stosunkiem głosów 24 za i 18 przeciw. Na nie był między innymi cały klub Prawa i Sprawiedliwości.
- U nas w tej sprawie nigdy nie było dyscypliny klubowej, ponieważ dotyczy ona moralności. Ostatnio zagłosowaliśmy w całości przeciwko i myślę, że gdy temat znów zostanie poddany pod głosowanie, będzie tak samo. Rozumiem, że niektórym parom in vitro pomaga, doceniam to, jednak uważam, że są pewne moralne wątpliwości dotyczące tej metody. Jest to kwestia przekonań - powiedział w rozmowie z tvn24.pl radny Michał Drewnicki, rzecznik prasowy klubu PiS.
Niepłodność i refundacja in vitro w Polsce
Według danych Światowej Organizacji Zdrowia, niepłodność dotyka 10-12 procent populacji państw wysokorozwiniętych. W Polsce ten odsetek jest jeszcze wyższy, bo - według Polskiego Towarzystwa Medycyny Rozwoju i Embriologii - to 20 procent, czyli około półtora miliona par.
Na pytanie o to, czy obecny rząd rozważa przywrócenie finansowania procedury in vitro, nie odpowiedziało dziennikarzom "Faktów" TVN ani Ministerstwo Zdrowia, ani premier Mateusz Morawiecki. Sprawy nie komentuje też Konstanty Radziwiłł, który w chwili odstąpienia od programu stał na czele resortu zdrowia. - Mówimy w tej chwili o programie finansowanym ze środków publicznych za setki milionów, na który nas nie stać - argumentował w 2015 roku decyzję Radziwiłł.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock