|

Zegar tyka, a Bielecki ściga się ze śmiercią. "Piękne uczucie, gdy uratuje się życie"

Adam Bielecki
Adam Bielecki
Źródło: Newspix

Stał się specjalistą od ratowania w piekielnie trudnych warunkach. Adam Bielecki ma na koncie kilka ocalałych istnień ludzkich. Niedawno Anurag Maloo, parę lat wcześniej w akcji śledzonej przez pół świata - Elisabeth Revol. Sam parokrotnie uciekł śmierci. Styka się z nią bez przerwy, bo w himalaizmie to wciąż codzienność. Pytania o tragedię na Broad Peak zadawane będą mu już zawsze.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Ostatni dramat rozegrał się na Annapurnie, dziesiątym szczycie świata (8091 m n.p.m.). Kwiecień, początek letniego wspinania w Himalajach.

Anurag Maloo z Indii próbował zdobyć górę bez tlenu. Nie wiadomo, czy tego dokonał. Pewne jest, że zaginął przy schodzeniu. Opuścił obóz trzeci, kierował się w dół i słuch po nim zaginął. Wtorek, środa i czwartek. Trzy doby, tego trzeciego dnia szczelinę, do której wpadł, namierzyli z helikoptera wezwani przez Szerpów na pomoc Adam Bielecki i Mariusz Hatala.

Anurag Maloo podczas transportu do szpitala
Anurag Maloo podczas transportu do szpitala
Źródło: EPA/NARENDRA SHRESTHA

Szansa jedna na milion

Bielecki - jeden z najlepszych w himalaistycznym fachu. Hatala - żołnierz i ratownik medyczny. Kumple, którzy byli w tym czasie na ścianie Annapurny, bo celowali w wytyczenie nowej drogi na szczyt. Zadanie skomplikowało im pogorszenie pogody i obfite opady śniegu. Odpoczywali i czekali. Gdy nadeszła prośba, nie odmówili.

Odnaleźli szczelinę z Maloo w środku i ruszyli do akcji. Wszystko na wysokości ok. 5800 metrów.

Mariusz Hatala i Adam Bielecki
Mariusz Hatala i Adam Bielecki
Źródło: Facebook/Adam Bielecki

Ruszyli po niego, choć później Bielecki powtarzał parokrotnie: szli z zamiarem odnalezienia ciała. Tak, ciała, a nie żywego człowieka!

Kiedy Bielecki zjechał w głąb szczeliny, oniemiał.

Adam Bielecki w rozmowie z TVN24 o akcji na Annapurnie
Adam Bielecki w rozmowie z TVN24 o akcji na Annapurnie
Źródło: TVN24/Twitter, Everest Today

Nieprzytomnego himalaistę wyciągnęli na powierzchnię, a następnie jakieś 200 metrów w górę do obozu. Tam czekał helikopter.

Udało się. Na koniec były łzy wzruszenia. Więcej - oni się popłakali.

- Ze szczęścia - przyznał później Bielecki.

W sumie sześć godzin akcji, później lot do szpitala w Pokharze, stamtąd Maloo przetransportowano do Katmandu. Jego stan dalej określa się jako krytyczny. Trafił tam w głębokiej hipotermii, wyziębieniu organizmu, także w śpiączce mózgowej.

"Była szansa jedna na milion" - zachwycał się w mediach społecznościowych heroizmem Polaków i biorących udział w akcji Nepalczyków Sherpa Mingma, najmłodszy zdobywca wszystkich 14 ośmiotysięczników.

- Mogę tyko zacytować Adama: to piękne uczucie, gdy komuś uratuje się życie - powie później siostra Bieleckiego, Agnieszka.

"Dla niego to jest duża satysfakcja i poczucie dobrze spełnionego obowiązku"
"Dla niego to jest duża satysfakcja i poczucie dobrze spełnionego obowiązku"
Źródło: "Fakty" TVN

Uratowali czyjeś życie, narażając swoje.

- Oczywiście, że narażali, ale to normalne, że się w górach komuś pomaga - przyznaje w rozmowie z eurosport.pl Krzysztof Wielicki, legenda himalaizmu, piąty człowiek na świecie, który zdobył 14 najwyższych szczytów, kierownik wielu wypraw, dziś już na emeryturze.

Wielicki tłumaczy dalej: - Strażak idzie w ogień, żołnierz i policjant też ryzykują życiem. Oni wszyscy składają przysięgę. W himalaizmie nie obowiązuje przysięga a etyka. Nie wyobrażam sobie, że Szerpowie proszą nas: "pomóżcie", a my im odmawiamy. Zawsze jest jakieś niebezpieczeństwo, ale w takich przypadkach ludzie zapominają o ważeniu, czy warto, czy nie warto coś zrobić. Jest hasło, że trzeba pomóc i się idzie. Wiedzą, że tylko oni mogą to zrobić.

To Wielicki kierował wyprawą na K2, gdy Polacy atakowali ostatni wtedy niezdobyty zimą ośmiotysięcznik, drugi pod względem wysokości (8611 m n.p.m.). Był rok 2018, nagle plan podboju góry trzeba było odłożyć, bo 190 km dalej rozgrywał się dramat, który zabierze jedno życie.

Annapurna to dziesiąty pod względem wysokości szczyt świata
Annapurna to dziesiąty pod względem wysokości szczyt świata
Źródło: AFP/Getty Images

Mackiewicz i Revol na Morderczej Górze

Z Nanga Parbat, dziewiątej najwyższej góry świata (8126 m n.p.m.), schodzili Tomasz Mackiewicz i Elisabeth Revol. Góry nieprzypadkowo nazywanej Morderczą. Ponad 20 procent wszystkich prób wejścia na nią - letnich i zimowych - kończyło się tragicznie.

Mackiewicz próbował zdobyć ją siedem razy.

- Ta góra nie daje mi spokoju, dlatego muszę tam wrócić - obiecał sobie po jednym z niepowodzeń. I tak zrobił.

Za tym siódmym razem w końcu się udało, ale w styczniu 2018 roku Nanga Parbat nie wypuściła go już ze swoich szponów.

Najpierw Revol wysyła dramatyczny SMS do przyjaciela we Francji: utknęli z Tomkiem na wysokości 7400 metrów, tuż pod kopułą szczytową. Potrzebują pomocy. Jak się później okazało, schodzili, bo górę zdobyli. Uszli jeszcze z dwieście metrów i Tomek został w namiocie. Miał ślepotę śnieżną, do tego obrzęk mózgu i był poważnie odmrożony.

Akcja ratunkowa na Nanga Parbat
Akcja ratunkowa na Nanga Parbat
Źródło: tvn24.pl

Ruszyła akcja ratunkowa koordynowana przez ambasady Polski i Francji. Potrzebne były gwarancje finansowe. Internauci nie czekali, zorganizowali zbiórkę pieniędzy. Jedną, potem drugą. Tak żeby Pakistańczycy nie mieli wątpliwości.

W bazie pod K2, w Karakorum, akurat przebywało z Wielickim 12 wspinaczy. Kierownik wyprawy miał poważny dylemat: wysyłać swoich ludzi na ratunek czy nie? Ryzykować?

- Bo my nie mamy obowiązków ratowniczych. Wieczorem zastanawiałem się: a co, jeśli coś im się stanie? Czy po powrocie do Polski nie usłyszę: jakim prawem wyznaczył pan czterech ludzi do ratowania? Czy miał pan takie prawo? Bałem się tego - wspomina dzisiaj Wielicki.

Kto leci na pomoc? Zgłosili się wszyscy

Następnego dnia miała rozpocząć się akcja. Helikoptery były już zamówione.

- Zapytałem w bazie: to kto leci? Wszyscy podnieśli rękę. Wtedy trochę ta moja decyzja została uprawniona - tłumaczy Wielicki.

I znów nikt nie kalkulował. Wszyscy byli gotowi nieść ratunek innym.

Wybór padł na Bieleckiego, Denisa Urubkę oraz Jarosława Botora i Piotra Tomalę. Bielecki i Urubko - bo to kozacy w himalaistycznym świecie. Najlepsi z najlepszych, silni i sprawni. Botor to z kolei ratownik medyczny, a Tomala był już wcześniej na Nandze.

Ruszyli 27 stycznia. Czwórka pod ścianą Nagiej Góry (w dosłownym tłumaczeniu, bo Nanga stoi samotna, bez sąsiednich wzniesień, które mogłyby hamować siłę szalejącego wiatru) zameldowała się około godziny 13 polskiego czasu. Wylądowali na wysokości 4850 metrów. Piloci nie ryzykowali, nie chcieli lecieć wyżej.

W Pakistanie była już godzina 17, zachodziło słońce. Bielecki i Urubko nie zamierzali czekać do rana. Zakasali rękawy i ruszyli. Polacy z zapartym tchem zaczynają śledzić w internecie lokalizator GPS Bieleckiego. Przecierają oczy ze zdumienia, bo z naniesionych na mapę znaków zdaje się, jakby duet wspinaczy po stromej ścianie wręcz biegł, a nie się wspinał.

Dwa lata temu w tym samym miejscu Adam miał pecha, pękła lina, a on spadł jakieś 70 metrów i nabawił się kontuzji ręki. Teraz z Denisem pędzili, ile mieli sił. Eksperci dawali im 16 godzin na dotarcie do uwięzionej u góry dwójki. Oni zrobili to w osiem. Wspinaczkowy rekord świata.

- Było sporo starych lin poręczowych w niezłym stanie, mieliśmy światło księżyca. Ale najważniejszą motywacją było ratowanie życia. Wiedzieliśmy, że zegar tyka, że za kilkanaście godzin zerwą się huraganowe wiatry i nie będziemy mieli żadnych szans na dotarcie do poszkodowanych - wytłumaczy później nadludzkie tempo wspinaczki Bielecki. Tuż przed godziną 21 czasu pakistańskiego byli już na 5600 metrach. O 21.50 znajdowali się jakieś 400 metrów od Eli.

W końcu, co wszyscy zobaczyli później na dramatycznym 15-sekundowym filmie, Urubko krzyknął: - Adam, mam ją!

Bieleckiemu chce się płakać. Francuzka jest wyczerpana, odwodniona, ma odmrożone ręce. Panowie gotują dla niej wodę, podają picie, leki i coś do jedzenia. Miała się przespać, a oni zdecydować, co robić dalej. Iść po Mackiewicza czy wracać? Ale żeby mogli go zabrać z wysokości 7200 metrów, on musiałby samodzielnie się poruszać.

Revol przekazuje im jednak informację, która nie pozostawia złudzeń: Tomek jest w stanie agonalnym. Ma odmrożoną twarz, ręce i nogi. Nie kontaktował, nie ruszał się, miał czekać na pomoc w szczelinie. Do tego, według prognoz, na wysokości 7000 metrów wiatr szalał z prędkością 70 km/h, a temperatura osiągnęła mordercze minus 50 stopni.

Nagranie z akcji na Nanga Parbat. Huraganowy wiatr potworne zmęczenie
Nagranie z akcji na Nanga Parbat. Huraganowy wiatr, potworne zmęczenie
Źródło: Fakty TVN

Decyzja mogła być jedna. 28 stycznia, tuż przed godziną 5 czasu pakistańskiego, uznano, że akcja dobiegła końca. Zarządzono powrót. Najpierw trzeba było pomóc w sprowadzeniu Eli w dół.

To nie było proste, bo Francuzka miała odmrożone ręce. Trzeba było ją opuszczać na linach. W końcu na odsiecz, tak jak zakładano, przyszli Botor i Tomala. Schodzenie zakończyło się sukcesem. Po wszystkich przyleciały helikoptery. Revol zabrano do szpitala w Islamabadzie, skąd następnie udała się do Francji. Polskich bohaterów czekał powrót do bazy pod K2. Oni mieli jeszcze jedno zadanie do wykonania.

- Udało się niemożliwe - skwitował chwilę po zakończeniu akcji Bielecki.

Na czwórkę ratowników spłynął deszcz wyróżnień. Był Order Odrodzenia Polski, ale też Order Narodowy Legii Honorowej, najwyższe odznaczenie we Francji.

Adam Bielecki o akcji na Nanga Parbat
Adam Bielecki o akcji na Nanga Parbat (nagranie z marca 2018 roku)
Źródło: TVN24

Trzask i noga poharatana

Bieleckiemu odwagę i ciekawość w poznawaniu świata zaszczepiła siostra. Agnieszka to też zwariowana dusza. Podróżniczka, pilotka wycieczek, alpinistka. W parometrowej łodzi przepłynęła Atlantyk, na koncie ma zdobyte ośmiotysięczniki. Z młodszym bratem ruszyła na pierwsze wyprawy autostopem.

Była z nim również, gdy pierwszy raz ruszył w góry wysokie. Jeszcze nie ośmiotysięcznik, a liczący i tak okazałe ponad 7000 metrów Pik Lenina, leżący na granicy Tadżykistanu i Kirgistanu. Adam miał 17 lat, Agnieszka - 22. To wtedy Bielecki na dobre poczuł, jak niebezpiecznie jest tam, na paru tysiącach metrów.

Agnieszka odpuściła atak na szczyt, Adam zacisnął zęby i ruszył przez głęboki śnieg.

Kilkaset metrów przed szczytem usłyszał trzask.

"Podniosłem lekko głowę i zobaczyłem linię pęknięcia, która znajdowała się metr nade mną. Stok dosłownie usunął mi się spod stóp i zacząłem spadać. Wciągnęło mnie pod śnieg, wypluło, zrobiłem salto w powietrzu i znów zanurkowałem pod śnieg, a potem lawina wyrzuciła mnie jeszcze raz. Wyleciałem z niej jak pocisk z katapulty. Straciłem przytomność" - opisywał w swojej książce "Spod zamarzniętych powiek" to, co zapamiętał z dramatu pewnego lipcowego dnia 2000 roku.

Kolejne momenty, jakie zarejestrował, to te zaraz po ocknięciu się. Widział ciemność, był zasypany śniegiem. Leżał na plecach. Jakimś cudem wygrzebał się z około 20-centymetrowej warstwy.

Co zrobił Bielecki? Zawrócił? Nie, nie on.

Adam Bielecki
Adam Bielecki
Źródło: Newspix

"Skoro zeszła lawina, to drugiej już nie będzie. Co miało spaść, to spadło" - opisywał dalej swoje przemyślenia w książce. I poszedł dalej. Zawrócił dopiero, gdy miał problem z odnalezieniem szczytu. W namiocie czekała siostra. Usłyszała od niego, że następnego dnia znów spróbuje. Odpuścił, gdy zorientował się, że rakiem poharatał sobie lewy piszczel. O bólu nogi zapomniał dopiero po tygodniu, bliznę ma do dziś.

Strach w górach wysokich ma wielkie oczy. Kto tam się nie boi, jest po prostu głupi.

Bielecki wystraszył się nie na żarty także dużo później. Był rok 2016 i ta przeklęta wspomniana Nanga Parbat. Urwała się lina, on odpadł od ściany i zleciał kilkadziesiąt metrów. Pomógł mu asekurujący go Włoch Daniele Nardi. Skończyło się na strachu, wybiciu palca ręki, opuchnięciu i drobnych otarciach. Chcieli jako pierwsi zdobyć szczyt Nanga Parbat zimą. Po wypadku Bieleckiego misję zakończono.

Miesiąc później górę zdobyła inna ekipa. Nanga Parbat była przedostatnim ośmiotysięcznikiem niezdobytym zimą.

Nardi nie odpuścił, wrócił tam trzy lata później. Skończyło się tragedią. Zginął porwany przez lawinę, rok po śmierci Mackiewicza.

Broad Peak. Sukces okupiony wielką tragedią

W marcu minęło dziesięć lat od sukcesu i dramatu na Broad Peak, dwunastej najwyższej góry świata (8051 m n.p.m.). Polscy himalaiści przeszli do historii, ale pierwsze zimowe wejście na ten szczyt okupiono śmiercią dwóch z nich. Maciej Berbeka i Tomasz Kowalski zginęli podczas zejścia. Do bazy dotarli Bielecki i Artur Małek.

Później będzie mówiło się wyłącznie o tragedii, nie o sukcesie. W Polsce zaczęło się rozliczanie. Szukano winnych. Polski Związek Alpinizmu powołał zespół, który miał zbadać przyczyny dramatu. Powstał 24-stronicowy raport.

Dostało się kierującemu wyprawą Wielickiemu, ale przede wszystkim młodym Bieleckiemu i Małkowi. Zarzucono im, że rozdzielili się i zostawili Berbekę i Kowalskiego, oraz zachodzono w głowę, dlaczego nie utrzymywali łączności radiowej z bazą.

Wspomnienie Tomasza Kowalskiego i Macieja Berbeki
Wspomnienie Tomasza Kowalskiego i Macieja Berbeki (nagranie z listopada 2013)
Źródło: TVN24

"Fakt rozdzielenia się zespołu miał destrukcyjny wpływ na samopoczucie tych, którzy schodzili na końcu stawki, spowodował u nich uczucie osamotnienia i braku nadziei na ewentualną pomoc" - napisano w konkluzji, dodając, że samo wyjście do ataku szczytowego było zbyt późne, narażające zespół na najgorsze warunki przy schodzeniu.

- To nie było tak, że Adam i Artur specjalnie nie chcieli komuś pomóc. Nie wierzę, że ktoś świadomie zostawia kogoś w górach. Jeśli ktoś jest powyżej bazy, to wszystko jest już w jego rękach. Nie przewidzimy, czy ktoś będzie się czuł dobrze, czy źle - wraca myślami do wydarzeń z 2013 roku Krzysztof Wielicki.

Bielecki w swojej książce tak o tym napisał: "A ja byłem pewny, że jeśli się nie ruszę, to tam umrę. Wszyscy to wiedzieliśmy i wszyscy, włącznie z Maćkiem, uciekaliśmy z tego szczytu".

Jemu i Małkowi się udało. Berbeka i Kowalski nie zdołali.

Pytam Wielickiego, czy Bielecki swoimi heroicznymi akcjami ratującymi życie, chcąc nie chcąc, niejako odpokutowuje za Broad Peak.

- Nie wiem, nie zastanawiałem się nad tym - odpowiada.

Po chwili zadumy dodaje: - Tak, pomoże mu to.

"Bo tak naprawdę w górach nikt nikomu nie pomoże, nie weźmie na plecy i nie zniesie na dół wyczerpanego kolegi" - powiedziała kiedyś Wanda Rutkiewicz. Ona na zawsze została na Kanczendzondze, trzecim szczycie Ziemi (8598 m n.p.m.). Jej ciała nigdy nie odnaleziono.

Czytaj także: