|

Germanistka uczy historii, influencerka chemii. Jak to możliwe i jak się skończy?

nauczyciel-szkola-shutterstock_1785556502
nauczyciel-szkola-shutterstock_1785556502
Źródło: Shutterstock

Wcześniej pracowała w korporacji farmaceutycznej. Z chemii była dobra, ale skąd miała wiedzieć, jak zareagować, gdy uczeń na klasówce dostanie ataku paniki? Nikt jej na to nie przygotował. A właśnie z takimi wyzwaniami mierzą się nauczyciele, którzy uczą w szkołach bez uprawnień. Jest ich kilka tysięcy.

Artykuł dostępny w subskrypcji

- Słoneczko, a powiedz mi, ile ty tak na co dzień godzin pracujesz?

- To zależy ode mnie, to elastyczna praca.

- Świetnie się składa, bo potrzebuję cię na kilka godzin chemii.

Tak mniej więcej wyglądał dialog dyrektorki podwarszawskiego zespołu szkół z absolwentką szkoły Dominiką. Kobieta choć na co dzień pracuje w branży wydawniczej i zajmuje się promowaniem literatury, została poproszona o uczenie chemii, bo kilka lat temu ją studiowała. Zaczęła we wrześniu.

Paulina uczy w wiejskiej szkole na Podlasiu, codziennie dojeżdża do pracy około 20 kilometrów. Z wykształcenia jest matematyczką, ale obecnie uczy też fizyki i informatyki, do których nie ma uprawnień. Nie studiowała tych przedmiotów, nie studiuje i studiować nie będzie. Jak uczy? "Na wyczucie".

- Gdy w zeszłym roku zaczęłam uczyć fizyki, to po prostu uczyłam się razem z moimi uczniami z podręcznika - wspomina. - Wtedy to mi nawet sprawiało frajdę, ale teraz już, muszę przyznać, niespecjalnie. Ani u nich nie widzę entuzjazmu, ani u siebie - wzdycha.

Dlaczego więc się na to w ogóle zdecydowała? - Nie było wyjścia. To mała wiejska szkoła, kilkudziesięciu uczniów. Są klasy, gdzie jest jedna osoba w roczniku - opowiada nauczycielka. - Więc na jednej radzie pedagogicznej okazało się, że do "rozdania" jest między innymi fizyka, historia, edukacja dla bezpieczeństwa, wiedza o społeczeństwie, muzyka i technika. No to się podzieliłyśmy, bo u nas same kobiety, i jakoś uczymy. Nikt inny do tych dzieci nie przyjedzie - dodaje.

Jak to możliwe, że uczą przedmiotów, do których nie mają kwalifikacji?

W wyjątkowych okolicznościach kuratorium oświaty może wyrazić zgodę, by dyrektor zatrudnił w placówce oświatowej kogoś, kto nie ma stosownych uprawnień, na przykład ukończonych odpowiednich studiów czy przygotowania pedagogicznego.

Dla wielu szkół targanych brakami kadrowymi to często jedyne rozwiązanie, by zapewnić dzieciom lekcje. 

W tym roku szkolnym - według danych zebranych przez tvn24.pl - kuratoria oświaty już wydały zgodę na pracę w edukacji 7482 osobom bez uprawnień. A ta liczba może jeszcze wzrosnąć, bo choć wniosków najwięcej jest we wrześniu, to dyrektorzy będą występowali o stosowne pozwolenia również w czasie roku szkolnego. 

W zeszłym kuratorzy zgodzili się na nauczanie bez uprawnień w 8193 przypadkach.

Niektórzy mówią o sobie "nauczyciele kit", bo załatają każdą dziurę, choć starają się przy tym wszystkim "nie być tak całkiem do kitu". Inni w ogóle nie nazywają siebie "nauczycielami" i podkreślają, że w szkole są "tylko na chwilę" lub "po prośbie".

Kto i jakich przedmiotów uczy dzieci, nie mając kompletu papierów, a często również bez odpowiedniego przygotowania czy - w najgorszym wypadku -  umiejętności? Sprawdziliśmy.

Kto może dostać zgodę?

Samo "bez uprawnień" może znaczyć bardzo wiele rzeczy. 

Weźmy takiego "matematyka bez uprawnień". To może być ktoś, kto uczył już w szkole na co dzień innego przedmiotu, więc ma uprawnienia pedagogiczne, ale zajmował się na przykład fizyką. To może być ktoś, kto jeszcze studiuje i dopiero uprawnienia do bycia nauczycielem zdobywa. Ale to - i to już opcja kolejna - wcale nie muszą być studia matematyczne. Znam dyrektora, który do matematyki zatrudnił studenta rachunkowości. Innych chętnych nie miał, kuratorium się zgodziło.

Zdarza się też, że dyrektorzy sięgają po ludzi, którzy mają już ukończone studia, ale od lat pracowali w zupełnie innych zawodach. I teoretycznie mogą potrafić to, co przyda się uczniom. - Ja w zeszłym roku byłam tak zdesperowana, że próbowałam namówić do uczenia matematyki na kilka godzin w tygodniu znajomą księgową, która nigdy nie pracowała z dziećmi - słyszę od dyrektorki warszawskiej podstawówki. Nie namówiła.

Matematyków szkołom znaleźć bardzo trudno
Matematyków szkołom znaleźć bardzo trudno
Źródło: Shutterstock

Co na to wszystko prawo?

Nauczyciele są zatrudniani i realizują godziny zajęć dydaktycznych, wychowawczych lub opiekuńczych zgodnie z kwalifikacjami. 

Przepisy art. 10 ust. 9 ustawy z dnia 26 stycznia 1982 r. Karta Nauczyciela (t.j. Dz. U. z 2021 r. poz. 1762 z późn. zm.) przewidują jednak wyjątkowe sytuacje, w których można zatrudnić nauczyciela bez wymaganych kwalifikacji. 

Kiedy? Są trzy bardzo ogólne przypadki:

- brak możliwości zatrudnienia nauczyciela posiadającego wymagane kwalifikacje,

- zaistnienie potrzeby wynikającej z organizacji nauczania,

- zaistnienie potrzeby wynikającej z zastępstwa za nieobecnego nauczyciela.

Taką zgodę wydaje się na nie więcej niż rok. A Małgorzata Duras, rzeczniczka prasowa kuratorium w Szczecinie, zastrzega dodatkowo: - Wyrażenie takiej zgody jest jednoznaczne z zobowiązaniem się nauczyciela, którego zgoda dotyczy, do uzupełnienia brakujących kwalifikacji.

Ale to w teorii, bo od nauczycieli słyszę na przykład:

- Przyszłam do szkoły na rok i już jestem pewna, że dłużej nie zostanę. Owszem, "zobowiązałam się", że zrobię uprawnienia pedagogiczne, ale przecież za rok nikt nie będzie mnie z tego rozliczał - słyszę od fizyczki z Dolnego Śląska. Dziewczyna już rozsyła CV, chce iść do pracy w korporacji. Jak sama mówi: "wygodniejszej, lepiej opłacalnej i bez roszczeniowych rodziców".

Takich uprawnień nie ma też - i nie wie, czy to się zmieni - Jakub, mąż Pauliny (tej od matematyki i innych przedmiotów w wiejskiej szkole), który właśnie zaczął uczyć informatyki w mieście powiatowym. 

Jakub ponad 20 lat temu uzyskał tytuł inżyniera, ale to za mało, by uczyć w szkole ponadpodstawowej. - W połowie sierpnia zadzwoniła do mnie dyrektorka szkoły, którą kiedyś kończyłem, i poprosiła o pomoc - opowiada mężczyzna. - Na co dzień pracuję jako informatyk w innym miejscu, na trzy czwarte etatu, ale nie uczyłem młodzieży. Nie byłem do tego przekonany, ale namówiła mnie. Pomyślałem, że akurat trochę dorobię. I tak od września uczę informatyki przez dwanaście godzin tygodniowo. Obserwowałem przez lata, jak pracuje żona, i wiedziałem, że to nie będzie lekki kawałek chleba - dodaje.

Oprócz tego w innym miejscu administruje danymi i prowadzi stronę internetową.

Schmidt-Fic: najbardziej popularnym nauczycielem jest pan wakat
Źródło: TVN24

Problemy na Dolnym Śląsku

Jak te pojedyncze historie wpisują się w szerszy obraz braków i łapanek w pokojach nauczycielskich? Zebraliśmy szczegółowe dane ze wszystkich kuratoriów oświaty.

Właśnie stąd wiemy, że największa grupa nauczycieli bez uprawnień pracuje na Dolnym Śląsku. To w tym roku szkolnym już ponad 1560 osób (w zeszłym roku było ich jeszcze łącznie ponad 1800). 

Na kolejnych miejscach znalazły się Podkarpacie (1000) oraz Małopolska (862).

Aktualnie problem marginalny jest w województwach łódzkim i warmińsko-mazurskim, gdzie kuratorzy wydał mniej niż sto pozwoleń.

Liczba nauczycieli bez uprawnień, pracujących za zgodą kuratora
Liczba nauczycieli bez uprawnień, pracujących za zgodą kuratora
Źródło: TVN24

To jeszcze z pewnością nie są ostateczne liczby, a to, jak ta grupa nauczycieli może przyrastać w czasie roku szkolnego, możemy prześledzić na przykładzie Rzeszowa.

Od 1 sierpnia do 28 września 2021 roku wpłynęło tam do kuratoriów 950 wniosków, kurator zgodził się w tym czasie na zatrudnienie w 856 przypadkach. Ale w całym roku szkolnym było takich zgód już 1253, czyli ok. 400 dodatkowych zatwierdzeń kurator wydał już w ciągu roku.

Do 28 września 2022 roku do podkarpackiego kuratora wniosków wpłynęło 1080 i już 1000 zostało zaakceptowanych.

Skoro nauczyciele bez uprawnień to tylko nieco ponad procent wszystkich nauczycieli, dlaczego się nad tą grupą pochylamy? Bo, po pierwsze, za każdym takim nauczycielem stoją dziesiątki, a niekiedy setki uczniów. To zaś oznacza, że z takimi nauczycielami pracuje w skali kraju nawet kilkadziesiąt tysięcy dzieci. A po drugie – to jeden z kilku sposobów na łatanie dziur w planach lekcji, które wykrzywiają rzeczywistą skalę problemów polskiej oświaty.

Brakuje nauczycieli w polskich szkołach
Brakuje nauczycieli w polskich szkołach
Źródło: tvn24

Oni i tak mają najtrudniej

Oprócz liczb wydanych zgód poprosiłam kuratoria o wymienienie najczęściej zastępowanych nauczycieli. I właśnie z tych danych wyłania się kilka palących kwestii.

Przede wszystkim w całej Polsce najbardziej brakuje nauczycieli dla tych uczniów, którym i tak jest w szkołach najtrudniej. Chodzi o fachowców pracujących z uczniami o  specjalnych potrzebach edukacyjnych.

Pierwsi to nauczyciele, którzy mogą prowadzić zajęcia rewalidacyjne. Co to takiego? To odrębne zajęcia organizowane dla uczniów posiadających orzeczenia o potrzebie kształcenia specjalnego, wydane ze względu na ich niepełnosprawność. Z założenia mają na celu usprawnianie zaburzonych funkcji rozwojowych i intelektualnych. 

Minimalny tygodniowy wymiar takich godzin dla uczniów z niepełnosprawnościami w oddziale ogólnodostępnym i integracyjnym wynosi po dwie godziny na ucznia, a w oddziale specjalnym – od 8 do 12 godzin na oddział, w zależności od typu szkoły. 

Druga grupa to nauczyciele współorganizujący kształcenie, potocznie nazywani nauczycielami wspomagającymi. To właśnie ci specjaliści pomagają odnaleźć się w klasach uczniom ze specjalnymi potrzebami, np. z zaburzeniami zachowania, w spektrum autyzmu, z niepełnosprawnościami ruchowymi. Siedzą i pracują z nimi w klasie w czasie lekcji. 

W ostatnich latach tak trudno ich znaleźć, że coraz częściej to rodzice sami próbują rekrutować nauczycieli wspomagających dla swoich dzieci. - Każdy dzień bez takiego nauczyciela to było piekło nie tylko dla mojego syna, który jest dzieckiem w spektrum autyzmu, ale też dla jego kolegów i koleżanek z klasy - opowiada Joanna z Warszawy. W zeszłym roku szukała nauczyciela wspomagającego za pośrednictwem mediów społecznościowych.

- Dyrektorka poprosiła mnie o pomoc, bo obie widziałyśmy, że z tradycyjnych ogłoszeń nikt się nie zgłasza, a frustracja wszystkich w tej klasie narastała - mówi Joanna. I dodaje: - Nie wszyscy rodzice rozumieli, że mój syn nie rozwala lekcji ich dzieciom, bo jest złośliwy, tylko ma problemy w koncentracji i właśnie potrzebuje dodatkowego wsparcia.

Joanna ostatecznie znalazła na rok studentkę pedagogiki, która jeszcze uprawnień nie miała. Wszystkiego uczyła się w praktyce przy chłopcu. - Ale była cierpliwa i empatyczna. Nie miała dyplomu? Trudno. Ważne, że pomogła. Bez niej byłoby gorzej - podkreśla matka.

Jacy nauczyciele najczęściej nie mają kompletu uprawnień?
Jacy nauczyciele najczęściej nie mają kompletu uprawnień?
Źródło: opracowanie własne

Do pedagoga nie pójdziesz, bo go nie ma

Kolejną widoczną grupą, która w szkole uczy bez uprawnień, są specjaliści na stanowiskach psychologów, pedagogów i pedagogów specjalnych. 

Tylko na Dolnym Śląsku aż 125 tych ostatnich zatrudniono bez kompletu uprawnień (do tego 114 nauczycieli prowadzących wspomniane wcześniej zajęcia rewalidacyjne).

Jak to się ma do zapewnień ministerstwa edukacji, że specjalista powinien pracować w każdej szkole? Ano tak, że stawki szkolne - szczególnie w przypadku psychologów - nijak nie odpowiadają temu, co można zarobić poza edukacją.

Nauczyciele specjaliści w polskich szkołach
Nauczyciele specjaliści w polskich szkołach
Źródło: MEiN

Tuż przed reformą edukacji z 2017 roku na jednego psychologa w szkole przypadało średnio 1739 uczniów, a na jednego pedagoga - 461. Z opracowanego w tym czasie raportu Najwyższej Izby Kontroli wynikało, że aż 44 proc. szkół w Polsce nie miało w ogóle psychologa lub pedagoga. 

Od tamtego czasu liczba specjalistów, co prawda, cały czas wzrasta, ale biorąc pod uwagę realne potrzeby i punkt wyjścia - za wolno. I ministrowi edukacji Przemysławowi Czarnkowi, mimo szumnych zapowiedzi, nie udaje się tej dziury tak łatwo zasypać.

machalek
Marzena Machałek: nie ma łatwych i prostych rozwiązań w tej sytuacji
Źródło: TVN24

Według stanu na 7 listopada w polskich szkołach jest ok. 5,5 tys. wakatów (w tym ponad 1,8 tys. w miastach wojewódzkich). Najwięcej - ponad 1200 dotyczy szkolnych psychologów, na drugim miejscu są pedagodzy - 800 ofert. W placówkach, które wciąż ich szukają, nie udało się znaleźć nawet kogoś, kto mógłby udzielać uczniom pomocy bez uprawnień.

Chemiczka z Instagrama

Bez uprawnień coraz więcej szkół zatrudnia nauczycieli przedmiotów ścisłych – chemików, fizyków, informatyków i matematyków. To również osoby z wykształceniem zwykle lepiej wynagradzanym poza szkołą.

- Przez kilka lat pracowałam w korporacji farmaceutycznej, ale się wypaliłam - opowiada Dominika, od września nauczycielka w jednym z podwarszawskich zespołów szkół. Chemię skończyła sześć lat temu i nigdy nie pracowała w szkole, nie zdobywała też do tego stosownych uprawnień.

- Moją największą pasją było czytanie książek i postanowiłam się w końcu w tym kierunku przebranżowić. Zaczęłam publikować recenzje książek, promować literaturę jako i prowadzić spotkania autorskie. Żadnej chemii! Ale te moje zawodowe zmagania obserwowała dyrektorka szkoły, którą kiedyś kończyłam i zawsze miałyśmy ze sobą bliski kontakt. Tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego zadzwoniła i mówi: "świetnie słoneczko, a powiedz mi, ile ty tak na co dzień godzin pracujesz?". Zaczęłam opowiadać, że to elastyczna praca i sama decyduję, już po chwili słyszałam, że to się świetnie składa, bo pani dyrektor potrzebuje mnie "tylko na kilka godzin".

Nie dała się zbyć hasłami: "nie mam uprawnień", "bardzo dobry żart, ale ja się do tego nie nadaję".

- Nie przekonało jej nawet, jak mówiłam, że rodzice na pewno uznają, iż to beznadziejny pomysł, żeby ich dzieci chemii uczyła influencerka z Instagrama, co się w internecie z książkami wygłupia - śmieje się Dominika. - Pani dyrektor powiedziała, że mnie wychowała i wie, że się nadaję, no i że bardzo mnie potrzebuje. Na koniec usłyszałam radę: "masz uczyć tak, jak ja cię uczyłam". I jeszcze "bez ciebie nie dam rady, ja ci pomogę. Dzieci muszą się uczyć chemii, zaraź ich po prostu swoją pasją".

Dominika stara się uczyć niekonwencjonalnie, np. uczniowie udają elektrony, próbują wyobrazić sobie, jak wygląda wiązanie chemiczne poprzez złapanie się za ręce, stara się przedstawiać chemię poprzez życie codzienne.

- Początek był trudny. Nie wiedziałam, jak opanować tak dużą grupę, a ten harmider w szkole jest straszny. Nie wiedziałam od czego zacząć, e-dziennik mnie przerażał, szkolny komputer jeszcze bardziej. Razem z uczniami patrzyliśmy na siebie jak sroki w gnat, gdy w końcu musiało paść to "dzień dobry, jestem nową nauczycielką chemii" - wspomina. - Po pierwszej lekcji weszłam do pokoju nauczycielskiego, gdzie byli ludzie, którzy kiedyś mnie uczyli i zapytałam: czy my też byliśmy tacy nieznośni i głośni?

Uczy zgodnie z intuicją. I już wie, że mówi za szybko. Nikomu to specjalnie nie przeszkadza. Ledwo zaczęła pracę w szkole, a już zaczęli ją pytać, czy nie chciałaby wziąć kilku godzin w kolejnej placówce. 

- Za nic! - ucina. A po chwili tłumaczy: - Nie byłam przygotowana na to, jak zareagować, gdy uczeń na sprawdzianie dostanie ataku paniki. To było straszne. Nie spodziewałam się, że gdy wstawię w e-dzienniku oceny ze sprawdzianu to od razu, jeszcze zanim dzieci wrócą ze szkoły, zostanę zasypana pytaniami od rodziców o ocenę, zachowanie ucznia czy prośby o indywidualne podejście. Niemal każdego dnia spotyka mnie coś, co zaskakuje i do czego wiedza z chemii nie wystarczy - dodaje.

- Dzieci podobno są zadowolone, a ja usłyszałam, że mam do tego powołanie, ale co to za powołanie, gdy człowiek na każdym kroku dostaje w łeb? To ja podziękuję - mówi. I dodaje: - Zrobienie uprawnień trwa półtora roku, kosztuje ponad trzy tysiące złotych, a ja mam uczyć tu i teraz. To praktyka i rozmowa z doświadczonymi nauczycielami daje mi narzędzia pracy, których teraz potrzebuję, aby zainteresować dzieci chemią.

Przyznaje, że w tej chwili nie ma czasu na wkuwanie studium rozwoju dziecka, analizowanie emisji głosu. - Mam wrażenie, że pomniejsza się rolę nauczyciela, zamyka do uprawnień pedagogicznych, zapominając o tym uczniu. Jak ja mogę mu pomóc? Jak mogę zachęcić do nauki? - zastanawia się. I dodaje kolejne pytanie: - Jak być jednocześnie wymagającą nauczycielką, a zarazem taką, którą uczniowie lubią i uśmiechają się na jej widok? Na szczęście mam niesamowity zespół pedagogiczny, służący radą i doświadczeniem. Bo jak każdy uczymy się na błędach. Zawsze mogę wrócić do pani dyrektor, powiedzieć szczerze, co leży mi na sercu, poprosić o radę, a przede wszystkim zostać wysłuchaną. A potem wyszeptać, jak podziwiam moich nauczycieli, którzy zarazili mnie pasją, którzy trzymali emocje na wodzy i wiedzieli, jak rozmawiać z dzieckiem, jak być dla niego i blisko niego. Ta szkoła oraz grono pedagogiczne są wyjątkowe, nie zgodziłabym się pracować w żadnej innej placówce. Czy w szkole zostanę? Nie. Nie wiem. To okrutnie niedoceniana praca pełna wyzwań z olbrzymią odpowiedzialnością - dodaje.

Pietrzak-Płachta o tym, kim są "szczęśliwi nauczyciele"
Źródło: TVN24

W wiejskiej szkole nauczyciel jest od wszystkiego

Na Podlasiu wnioski o zgodę na pracę bez kwalifikacji dotyczyły w tym roku szkolnym najczęściej nauczycieli prowadzących zajęcia rewalidacyjne, współorganizujących kształcenie ucznia z niepełnosprawnością, nauczycieli przedmiotów zawodowych, fizyki, matematyki, informatyki, wychowania przedszkolnego, psychologów oraz logopedów. 

Małgorzata Palanis z podlaskiego kuratorium komentuje: - Dyrektorzy małych szkół podstawowych najczęściej występują o zgody na zatrudnienie nauczycieli nieposiadających kwalifikacji do nauczania: edukacji dla bezpieczeństwa, plastyki, muzyki, wychowania do życia w rodzinie i doradztwa zawodowego.

Dlaczego szkoły nie mogą znaleźć specjalistów, którzy mogliby uczyć tych przedmiotów? Bo w wiejskich szkołach godzin jest zwykle od jednej do czterech tygodniowo. Gdyby ktoś uczył tylko plastyki, musiałby objechać dziewięć podstawówek, by zdobyć etat. Stąd przedmiotów artystycznych często uczą ludzie wyspecjalizowani w czymś zupełnie innym, np. poloniści czy historycy. Ale to samo tyczy się na wsi fizyki czy chemii. Jest ich za mało dla jednej osoby.

Mamy więc albo nauczycieli objazdowych, albo wieloprzedmiotowych.

Skąd się wzięli "nauczyciele objazdowi"?
Skąd się wzięli "nauczyciele objazdowi"?
Źródło: tvn24.pl

Pamiętacie matematyczkę Paulinę? W jej wiejskiej szkółce uczenie trzech lub więcej przedmiotów to standard.

Do takiego standardu zaczął też przekonywać ostatnio minister edukacji Przemysław Czarnek. - Chciałbym, żeby nauczyciele w końcu sobie uświadomili, że w sytuacji, kiedy jest 1,5 mln dzieci mniej, a ich [nauczycieli] jest więcej o kilkadziesiąt tysięcy, nie będzie tak, że będą uczyć tylko jednego przedmiotu i 18 godzin. Czy to jest normalne? Na świecie standardem jest dwuprzedmiotowiec - powiedział w Radiu Zet w połowie września.

Nie zdradzał jednak, jak chce wyuczyć tych dwuprzedmiotowców. Nie zająknął się też o tym, jak dziś funkcjonują.

Zajrzyjmy więc do szkoły Pauliny. Rekordzistka, na dodatek z uprawnieniami emerytalnymi, uczyła tam do niedawna pięciu przedmiotów: przyrody, biologii, chemii, fizyki i geografii. - Jak się przewracało strony w dzienniku, to jej nazwisko było na co drugiej - wspomina Paulina. Fortuny nie zarabiała.

Teraz polonistka uczy też muzyki, plastyki i techniki (bez uprawnień). Nauczycielka niemieckiego "wzięła" historię (bez uprawnień). 

- W ósmej klasie ma takiego ucznia, który jest zafascynowany jedną konkretną epoką, i pech chciał, że akurat nie tą, co koleżanka - opowiada Paulina. - Ona mówi, że on ją ciągle zarzuca pytaniami, a ona nie jest z tego aż tak dobra i aż brzuch ją boli przed tymi lekcjami. Ja ją rozumiem, pamiętam swój stres na fizyce. Czy te dzieci przez to tracą? Trudno jest w kimś rozpalić pasję, gdy samemu się pasjonatem nie jest - dodaje.

A to nie wszystko

Ci dyrektorzy szkół, którym udało się zatrudnić za zgodą kuratorów nauczycieli bez uprawnień, i tak mogą mówić o szczęściu. Tam, gdzie się takich nie udało znaleźć, w planach lekcji wciąż widoczne są wakaty, a uczniowie mają nieustanne zastępstwa - również niekoniecznie ze specjalistami w danej dziedzinie.

Przez pierwsze dwa miesiące początku roku szkolnego 2022/23 na kuratoryjnych stronach z ofertami pracy dla nauczycieli dyrektorzy zamieścili około 8 tysięcy ogłoszeń. Z nich też wynika, że brakuje przede wszystkim pedagogów specjalnych, wychowawców przedszkolnych i nauczycieli wspomagających. 

0911N137X BRONIARZ
Sławomir Broniarz o spotkaniu z ministrem Czarnkiem

Sytuacja kadrowa nauczycieli była jednym z tematów, które związkowcy poruszyli na spotkaniu z ministrem Czarnkiem 9 listopada - kolejne zaplanowano na 30 listopada.

Czytaj także: