Nie opalanie, a dopalanie stało się tegorocznym przebojem na polskich plażach - wynika z raportu "Rzeczpospolitej". Chaos, diablo i snow power święcą triumfy, a władze kurortów bezradnie załamują ręce. Również policja bije na alarm - pisze gazeta.
Wzdłuż całego Wybrzeża amatorzy dopalaczy mogą przebierać w towarze. Od początku lipca funkcjonuje tam około 50 straganów, sprzedających dopalacze. Są to legalne środki odurzające, które zawierają chemiczne związki psychoaktywne. Jednak eksperci ostrzegają - dopalacze są równie niebezpieczne jak narkotyki.
Co na to władze kurortów? Tłumaczą, że są bezradne. - Nie możemy usunąć stoisk siłą, obowiązują nas procedury - tłumaczy Agata Haraj, wiceprezes ds. marketingu Uzdrowiska Kołobrzeg. Wyjaśnia, że władze nadmorskich miejscowości zostały wprowadzone w błąd. - Zezwolenie na sprzedaż dotyczyło pamiątek i ubrań - wyjaśnia Agata Haraj.
Dopalacze to "wyroby kolekcjonerskie"
Handlarze się bronią. - Umowy spisujemy precyzyjnie, przewidując, że będą próby utrudniania nam działalności - twierdzi jeden dystrybutor dopalaczy. - Handlujemy zgodnie z prawem. Nasze produkty to wyroby kolekcjonerskie - mówi w rozmowie z gazetą.
Władze robią, co mogą, by walczyć z handlem dopalaczami - m.in. nie przedłużają umów z handlarzami. Ale i na to jest rada - natychmiast w tych miejscach kwitnie sprzedaż obwoźna.
Alarmuje też policja. - Handlarze włożyli już nogę w drzwi - mówi doświadczony policjant ze Szczecina. - Nie będzie wolno sprzedawać tabletki A, to będą sprzedawać proszek B.
Handlarze jednak się nie boją policyjnych gróźb. - Zbyt wielu ludziom zależy na tym, żeby ten biznes się kręcił - mówi w rozmowie z "Rzeczpospolitą" jeden z handlarzy.
Źródło: Rzeczpospolita
Źródło zdjęcia głównego: TVN24