7 sierpnia podczas ulicznego protestu na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie przeciwko aresztowaniu aktywistki Margot policja zatrzymała 48 osób, zarzucając im czynny udział w zbiegowisku groźnym dla otoczenia. Dokładnie miesiąc po tamtych wydarzeniach reporter "Czarno na białym" Tomasz Kułakowski rozmawia z zatrzymanymi i pyta ekspertów oraz stołeczną policję, czy działania funkcjonariuszy były wtedy adekwatne do sytuacji.
Margot - aktywistka LGBT+, nieidentyfikująca się jednoznacznie ani z płcią męską, ani żeńską - stała się szerzej znana po tym, jak sąd nałożył na nią areszt w związku z podejrzeniem uszkodzenia furgonetki propagującej homofobiczne hasła i zaatakowaniem jej kierowcy. W piątek 7 sierpnia przed siedzibą Kampanii Przeciw Homofobii w Warszawie rozpoczął się protest przeciwko decyzji sądu o dwumiesięcznym areszcie dla aktywistki, po czym przeniósł się na Krakowskie Przedmieście w pobliże pomnika Chrystusa. Doszło tam do przepychanek z policjantami. Zatrzymano 48 osób.
"Czułem, że mi zaraz wyrwą te ręce"
Jedną z nich był Linus Lewandowski, który próbował przeszkodzić w odwiezieniu Margot przez policję. - Zobaczyłem, że samochód chce odjechać, nawet nie wiedziałem, że to jest policyjny, czy o co chodzi - opowiada.
Mężczyzna wskoczył na dach samochodu, w którym znajdowała się aktywistka. Jednak do jego zatrzymania doszło kilkadziesiąt minut po incydencie. Skuty w kajdanki (na rękach z tyłu) został wrzucony do radiowozu. - No generalnie trzymało mnie dziesięciu (policjantów - red.), złapali moją rękę, pociągnęli, zakuli w kajdanki – opowiada. - Czułem, że mi zaraz wyrwą po prostu te ręce - dodaje.
Eksperci mają wątpliwości co do sposobu zatrzymania mężczyzny. - Dla mnie zastanawiające było to, dlaczego ta osoba bez koszulki (Lewandowski - red.) nie została zatrzymana w momencie, kiedy z tego samochodu została zdjęta - zwraca uwagę Marcin Kusy z Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur, działającego przy Rzeczniku Praw Obywatelskich. Aleksandra Osińska z tego samego zespołu zauważa: - Można by się było zastanowić, czy te kajdanki nie mogłyby być zapięte z przodu, bo to nie jest tak, że policja obligatoryjnie te kajdanki musi zakładać na ręce z tyłu, to już jest decyzja indywidualna.
Jej współpracownica Aleksandra Nowicka dodaje, że "zazwyczaj tutaj jest stosowany chwyt transportowy, gdzie osoba tak naprawdę o własnych siłach powinna wsiąść do furgonetki policyjnej, natomiast na pewno nie powinna zostać w taki sposób wrzucona".
Komendant główny policji gen. Jarosław Szymczyk, który sześć dni po akcji na Krakowskim Przedmieściu odpowiadał na pytania senatorów, tłumaczył, że policjanci stosowali wyłącznie standardowe chwyty obezwładniające. - Obezwładnianie w pozycji leżącej, ona wtedy jest najbezpieczniejsza i dla osoby zatrzymywanej, i dla osoby zatrzymującej, a także obścisk karku - nie mylić z uciskiem na szyję, bo to jest kategorycznie zabronione - który powoduje najbezpieczniejszą formę unicestwienia osoby zatrzymywanej i agresywnej - mówił.
Linus Lewandowski przyznaje jednak, że w jego przypadku "zatrzymanie może było podstawne", ale dodaje, że policja zatrzymała również "masę osób tylko za to, że po prostu tam były".
"Zachodzi obawa ukrycia się. Tryb przyspieszony"
Nasza kamera zarejestrowała moment, w którym policja zatrzymała osoby bez wyraźnego powodu. Były wśród nich też osoby przyglądające się zajściom, w tym wracające z zakupów.
Adwokat Jakub Bartosiak zadaje pytania o zasadność niektórych z zatrzymań. - Co się takiego działo w tym momencie, że te osoby zostały zatrzymane, ja tu nie widzę bójki, nie widzę tu nawet wyzwisk jakichkolwiek, nie widzę niszczenia mienia, nie widzę ataku na kogokolwiek. Pytanie, po co w ogóle te osoby były zatrzymywane? – zastanawia się. Te same pytania zadają pracownicy Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur. - Te osoby jakby są po prostu zatrzymane, nie wiedzą, w jakim celu, dlaczego, nie jest im stawiany od razu jakiś zarzut - mówi Justyna Zarecka. - Funkcjonariusze też podbiegają do większości tych osób od tyłu, czyli tutaj też jest brak świadomości, że cokolwiek się dzieje, kto w ogóle łapie te osoby. Funkcjonariusze też, na tym filmiku przynajmniej tak widać, nie podają podstawy prawnej zatrzymania, nie przedstawiają się, nie legitymują się - dodaje Aleksandra Nowicka.
Nasi rozmówcy mówią o chaosie i policyjnej niekonsekwencji. Natalia Jakacka, jedna z zatrzymanych na Krakowskim Przedmieściu, na początku miała być tylko wylegitymowana przez policjantów. - To nie wydawało mi się aż tak niepokojące, natomiast kiedy już po całej tej zakończonej procedurze zapytałam, czy mogę się oddalić, wyjść z radiowozu i pójść do domu, usłyszałam, że nie. Zapytałam dlaczego i powiedziano mi, że nie mogę się oddalić, ponieważ jestem zatrzymana za udział w nielegalnym zgromadzeniu - wspomina.
Protokół policyjny wskazuje, że brała ona udział "w zbiegowisku, wiedząc, że jego uczestnicy [...] dopuszczają się gwałtownego zamachu na osobę lub mienie. Zachodzi obawa ukrycia się. Tryb przyspieszony". Jej obrońca Jakub Bartosiak zaznacza, że "zatrzymywanie przypadkowych osób i uzasadnianie ich zatrzymania obawą ukrycia się, a tak było w przypadku moich klientów, jest zupełnie niezasadne". - Bardzo często, nawet jeżeli są osoby złapane na gorącym uczynku czy zatrzymane, policja wzywa listownie do stawienia się na komisariat czy na komendę w celu przedstawienia zarzutów - tłumaczy.
Realizacja prawa do adwokata była utrudniona
Nasi rozmówcy wskazują na niewłaściwe traktowanie nie tylko podczas zatrzymania, ale i w policyjnej izbie zatrzymań. Dominik Puchała wspomina: - Było przede wszystkim zimno, nie mogłem spać, bo światło nie pozwalało mi spać, nie byłem w stanie się też umyć, bo nie pozwolono mi po prostu wejść i skorzystać z toalety.
Zatrzymani zostali pozbawieni telefonów, zegarków, bez kontaktu z rodziną i adwokatem. Pracownicy Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur przygotowują raport w oparciu o wizyty w policyjnych izbach zatrzymań i rozmowy z osobami zatrzymanymi. Jak ustalili, niektórzy zatrzymani byli przesłuchiwani w środku nocy, nie mieli dostępu do jedzenia i picia. Większość zatrzymanych została poddana kontroli osobistej, polegającej na rozebraniu się do naga i wykonaniu przysiadu.
- Trudna jest izolacja, osamotnienie i całkowity brak wiadomości odnośnie tego, co dalej się zdarzy - wspomina Natalia Jakacka.
Linus Lewandowski twierdzi, że czekał 20 godzin na adwokata. Również sami prawnicy mówią, że mimo wysiłków długo nie mogli dostać się do klientów. - Jeżeli ja nie jestem wpuszczany na komendę, na której wiem, że jest mój klient; jeżeli mi się odmawia informacji, czy mój klient na tej komendzie jest; jeżeli mój klient jest wywożony na inny komisariat czy na inną komendę, bez informowania mnie o tym... Ja jestem poinformowany o tym pół godziny później, w sytuacji, kiedy policja wie, że czekam pod drzwiami, to jest to zachowanie niewłaściwe - komentuje mecenas Jakub Bartosiak. - Realizacja prawa do adwokata była utrudniona - podsumowuje Marcin Kusy.
Policja broni się, mówiąc, że tylko 19 z zatrzymanych 48 osób zażądało poinformowania rodziny, a jeszcze mniej prawa do adwokata. Część zatrzymanych opowiadało jednak pracownikom Krajowego Mechanizmu Prewencji Tortur, że myśleli, że zaraz po czynnościach na komisariacie wyjdą do domu.
Prokuratura wciąż jest na etapie zbierania materiału dowodowego. Za udział w zbiegowisku grozi do trzech lat więzienia.
Źródło: "Czarno na białym" TVN24