Według większości komentatorów wyborcza misja Andrzeja Dudy jest misją straceńczą, bo walki o prezydenturę z Bronisławem Komorowskim wygrać nie może. Ale czy rzeczywiście wytypowanie byłego bliskiego współpracownika Lecha Kaczyńskiego i wiceministra sprawiedliwości w rządzie PiS, było tak naiwne? Niekoniecznie, bo w PiS dominuje przekonanie, że kampania prezydencka Dudy zakończy się nie w maju tego roku, ale za pięć lat.
W listopadzie ub. roku, gdy prezes PiS Jarosław Kaczyński ogłaszał, że to Andrzej Duda będzie kandydatem partii na przyszłego prezydenta, wielu kręciło głową z niedowierzaniem. A Bronisław Komorowski ironizował: - Kiedy dotarła do mnie wiadomość, że kandydatem jest pan Duda, pomyślałem sobie, że coś tu jest nie tak, bo ja mam w Pałacu gościa bardzo ważnego, bardzo miłego - przewodniczącego Solidarności Piotra Dudę. Ale rozumiem, że chodzi o kogo innego.
Lokata, na którą trzeba będzie poczekać
W sytuacji, kiedy przedwyborcze sondaże nie dają konkurentom urzędującego prezydenta żadnych szans na wyrównana walkę, wskazanie przez PiS swojego kandydata z nadzieją na dobre rokowania w przyszłości wydaje się nie najgorszym pomysłem. A Duda pasuje do tej roli idealnie. Jest młody (42 lata) i wykształcony. Nauki odbierał najpierw w II Liceum Ogólnokształcącym im. Jana Sobieskiego w Krakowie, później na Wydziale Prawa i Administracji UJ. W połowie lat 90. rozpoczął tam pracę naukową a 10 lat temu uzyskał stopień doktora nauk prawnych.
Duda uchodzi nie tylko za fachowca, ale także polityka o ciętym - ale nie nazbyt - języku. Lubi go kamera. Czołowi politycy partii wiedzą, że walka o prezydenturę z Komorowskim jest w tym roku sprawą przegraną już na starcie, ale mówią to tylko po cichu. Dodają przy tym, że właśnie dlatego lepszej okazji do budowania rozpoznawalności polityka, który mógłby za pięć lat przejąć po nim schedę, nie będzie. Warunek jest jeden: trzeba osiągnąć przyzwoity wynik, czyli taki w okolicach 25 proc. poparcia. Wejście do drugiej tury będzie już sukcesem.
Sam Andrzej Duda kampanię rozpoczął od deklaracji: - Chcę prezydentury dynamicznej z wykorzystaniem tych możliwości, które stwarza prezydentowi polska konstytucja i z rzetelną realizacją obowiązków, które polska konstytucja na prezydenta nakłada. (...) Chcę prezydentury otwartych drzwi. Chciałbym, żeby wszystkie grupy społeczne mogły się zwrócić do prezydenta. Nieważne, czy to będzie zgodne z moimi poglądami, co przedstawiciele społeczeństwa będą proponowali, czy niezgodne. Zawsze mogą liczyć na rozmowę ze mną.
Niedowiarków, że jego kandydatura jest tylko kandydatura papierową, jednak nie przekonuje. Sam urzędujący prezydent mówił o nim - choć nie wprost - że to "kandydat zastępczy" wskazany przez PiS z lęku przed kolejną porażką prawdziwego lidera, czyli Jarosława Kaczyńskiego.
A szef SLD Leszek Miller, krótko po ogłoszeniu kandydatury Dudy (w listopadzie), wskazywał, że w PiS zrobili to tylko po to, by odwrócić uwagę od awantury wokół uczestników tzw. afery madryckiej.
- Kandydatura pana Dudy ogłoszona w tym czasie, to przejaw paniki - oceniał Miller.
Ale nawet on musiał zauważyć, że jest to polityk, "w stosunku, do którego nie ma wielu zastrzeżeń".
Szyk i elegancja
Wskazanie Andrzeja Dudy jako kandydata PiS w wyborach prezydenckich ma jeszcze jeden aspekt - daje ono szansę na wzmocnienie tzw. frakcji pałacowej w partii i zmobilizowanie jej konserwatywnego elektoratu. Duda należy bowiem do grupy dawnych bliskich współpracowników Lecha Kaczyńskiego (był podsekretarzem stanu w jego kancelarii).
W partii cieszy się dużą sympatią. Gdy pod koniec 2013 r. zostawała na krótko rzecznikiem PiS, koledzy i koleżanki cieszyli się, że przed kamerami stanie teraz facet w dobrych garniturach i mówiący "do ludzi" a nie do polityków i dziennikarzy.
W ugrupowaniu pojawił się dzięki Arkadiuszowi Mularczykowi i Zbigniewowi Ziobrze. Pierwszy zaczął z nim pracować nad ustawą lustracyjną, drugi - po rekomendacji pierwszego - wciągnął na stanowisko sekretarza stanu w ministerstwie sprawiedliwości.
Start w PiS Duda miał dobry: starannie wykształcony, były drużynowy, religijny - ale bez przesady - wolał dominikanów od jezuitów. Od początku miał argumenty, które pozwalały mu łączyć konserwatywne i liberalne skrzydła partii.
Partyjny prymus
U boku Lecha Kaczyńskiego pojawił się w 2008 r. W Pałacu Prezydenckim cieszył się opinią solidnego specjalisty w zakresie prawa administracyjnego. Ale wtedy jeszcze Duda pozostawał w cieniu. Dla Polaków przestał być zupełnie anonimowy 10 kwietnia 2010 r., w dniu katastrofy smoleńskiej.
To wtedy jako wiceminister kancelarii prezydenta odmówił przekazania władzy ówczesnemu marszałkowi Sejmu Bronisławowi Komorowskiemu. Uzależnił to od okazania świadectwa zgonu prezydenta i oficjalnej noty dyplomatycznej o jego śmierci.
Rysą na nieskazitelnym obrazie życiorysu kandydata PiS jest powracająca co jakiś czas historia ułaskawienia Andrzeja S., wspólnika zięcia Lecha Kaczyńskiego. Z Kancelarii Prezydenta zniknął końcowy wniosek o zastosowanie prawa łaski a - według urzędników - miał on zostać podpisany właśnie przez Andrzeja Dudę.
W połowie lutego Michał Krzymowski z "Newsweeka", który zapoznał się z aktami tamtej sprawy, napisał, że "tylko Duda mógłby mieć interes w zniszczeniu dokumentów".
Dudabusem do ludzi
Ale tajemnicza sprawa ułaskawienia w 2009 r. Adama S. do tej pory nie wyrządziła Andrzejowi Dudzie, mimo wszystko, większej politycznej krzywdy.
Prawdziwy polityczny sprawdzian przyszedł jesienią 2010 r., gdy Duda stanął w walce o fotel prezydenta Krakowa. Wyszedł z niej obronną ręką - wszedł do drugiej tury. Porażkę z Jackiem Majchrowskim przekuł wkrótce w sukces. W kolejnych wyborach - tym razem parlamentarnych - Duda zebrał w mieście prawie 80 tys. głosów (w ostatniej elekcji do Parlamentu Europejskiego było jeszcze lepiej - blisko 100 tys. wyborców oddało na niego głos).
Co ciekawe, swoje biuro poselskie obecny kandydat PiS na prezydenta miał w tym samym budynku, co... Anna Grodzka - jak się okazuje, teraz jedna z jego rywali w walce o najwyższy urząd w państwie.
Z elegancją i merytorycznie
O przyczynach ciągle rosnących notowań Andrzeja Dudy w partii wiele mówi kilka zdań wypowiedzianych przez niego krótko po ogłoszeniu nominacji.
Jego koledzy wskazują na nie jako na najlepszy przykład zręczności przemawiania do ludzi. - Będę uosabiał, jeżeli Polacy mnie wybiorą, nową prezydenturę. To będzie znów prezydentura ukierunkowana na sprawy społeczne. (...) Mam nadzieję, że kampania będzie się toczyła spokojnie, z elegancją, merytorycznie i z czymś, co ja nazywam kulturą polityczną - wyliczał wtedy.
Autor: ŁOs / Źródło: tvn24.pl