- Z naszej perspektywy marsz był udany. Udało się zapewnić bezpieczeństwo wszystkim uczestnikom - mówił w rozmowie z reporterem TVN24 Krzysztof Bosak, jeden ze współorganizatorów warszawskiego "Marszu Niepodległości". Jego zdaniem organizatorzy nie ponoszą odpowiedzialności za incydenty na ul. Skorupki i placu Zbawiciela, bo - jak tłumaczył - te miejsca nie były na trasie przemarszu.
- Przeszliśmy planowaną trasą. Mamy wrażenie wszyscy, że marsz był większy niż rok temu, a więc przeszło kilkadziesiąt tysięcy osób. Udało się zapewnić bezpieczeństwo wszystkim uczestnikom marszu. Strategia odsunięcia policji od marszu przyniosła efekt - oceniał Krzysztof Bosak.
- Będąc w marszu wyglądało to wszystko bardzo spokojnie. Dziesiątki tysięcy osób idących, skandujących okrzyki, morze czerwonych flag, tak to wyglądało z zewnątrz. I dodał, że "obraz marszu mógł być zakrzywiony", jeżeli obserwatorzy skupiali się na "innych częściach Warszawy", które nie były na planowanej trasie przemarszu.
- Udało się zapewnić bezpieczeństwo wszystkim uczestnikom marszu, a że gdzie indziej tego samego dnia w mieście pojawiały się osoby, które zachowywały się bądź to konfrontacyjnie, bądź prowokacyjnie, albo gdzieś indziej policja wykonywała swoje obowiązki w ten sposób, że bezpieczeństwo funkcjonariuszy ucierpiało, to tak naprawdę nie jest nasza sprawa. My nie odpowiadamy za bezpieczeństwo całej Warszawy, my odpowiadaliśmy za bezpieczeństwo uczestników naszego marszu - stwierdził Bosak.
Nie biorą odpowiedzialności za tęczę i atak na skłot
Współorganizator wyjaśniał, dlaczego nie czuje się odpowiedzialny za incydenty, do których doszło na ul. Skorupki (ataku na skłot). - Nie mam pojęcia, co tam się stało. Było to, jak podkreślam, poza obrębem marszu. Marsz nie szedł ulicą Skorupki, szedł ulicą Marszałkowską. Oczywiście nie bierzemy odpowiedzialności za to. Tam była grupa ludzi, którzy wyminęli kordon ludzi straży marszu - tłumaczył Bosak.
Organizatorzy odcinają się również od incydentu na pl. Zbawiciela, gdzie spłonęła tęcza. Ona również nie była na trasie marszu - podkreślają. - Mam nadzieję, że państwo zrobią dochodzenie w sprawie poprzednich paleń tęczy, a także w sprawie tego, dlaczego ona w ogóle tam jeszcze stoi, skoro miała być instalacją czasową - mówił Bosak, dodając, że jego zdaniem instalacja powinna zostać teraz zdemontowana.
Na trasie marszu znajdowała się jednak ambasada rosyjska, pod którą podpalono budkę wartowniczą. Bosak stwierdził, że straż marszu "dość szybko zareagowała" i zrobiła kordon pomiędzy płonącą budką i uczestnikami. Przyznał, że nie wie, kto jest podpalaczem, bo nie widział tego momentu. - Ambasada rosyjska niestety nie wywołuje dobrych emocji - skwitował.
"Bezsensowny zakaz pirotechniki"
Bosak odniósł się również do petard i rac, których używali uczestnicy. Skrytykował zaostrzenie prawa o zgromadzeniach, które zabrania pirotechniki. - Bezsensownie, bo i tak nikt nie jest w stanie tego wyegzekwować - ocenił. I dodał, że "nikomu od tego nic się nie stało", a służby medyczne marszu interweniowały tylko w związku z policją, "która niepotrzebnie napierała marsz od tyłu".
Bosak mówił również o tym, że podczas marszu nie wiedział, że został on zdelegalizowany i było to, jego zdaniem, zupełnie nieuzasadnione. - To jest skandal - podsumował. - Zgromadzenie było najspokojniejsze ze wszystkich poprzednich lat, a miasto po raz pierwszy zdecydowało się je rozwiązać. To jest dla nas niezrozumiałe - dodał.
Autor: aj/tr / Źródło: TVN24, tvn24.pl