Po każdych wyborach nadchodzi czas rozliczeń i przegrupowań. Jedni się kleją mniej lub bardziej na siłę. Inni się rozklejają i odklejają od tych, z którymi już nic ich nie klei i na których już od dawna nie mogą patrzeć - pisze dla tvn24.pl dr Tomasz Kowalczuk, filozof, literaturoznawca, publicysta niezależny, związany z Uniwersytetem Warszawskim.
Polska nie jest tu wyjątkiem. Rząd, który zapewne przyniesie Święty Mikołaj, powstanie ze sklejenia kilku ugrupowań. Władza cementuje i skleja bardzo skutecznie - jak wiadomo po doświadczeniu tzw. Zjednoczonej Prawicy. Rodzi się zatem życzliwa wątpliwość, czy w to miejsce nie powstanie Zjednoczona Opozycja ze wszystkimi konsekwencjami znanymi z ostatnich ośmiu lat. Od narodzin idei jednej listy, poprzez nawoływania Włodzimierza Czarzastego do deklaracji wspólnych rządów, aż do dziś – jestem pełen wątpliwości połączonych z irytacją.
Znów "radość z odzyskanego śmietnika"
Irytacja dotyczyła tego, że przez ponad 30 lat w wolnej Polski ani nie odbudowaliśmy zaufania do już naszego państwa, ani nie zbudowaliśmy prawdziwie dojrzałej sceny politycznej i znowu musieliśmy powtarzać scenariusz z wyborów 4 czerwca 1989 roku, kiedy nie patrząc na różnice wśród antykomunistów, wszyscy poszliśmy głosować na jedną listę gwarantowaną zdjęciem z Lechem Wałęsą. Wtedy jednak panował ogólny optymizm i entuzjazm porównywalny tylko do radości z niepodległości po 1918 roku, krytycznie określonej przez Juliusza Kadena-Bandrowskiego jako "radość z odzyskanego śmietnika".
Na początku lat 90. XX wieku towarzyszyła podobnemu "odzyskaniu śmietnika" hossa gospodarki europejskiej, która poprowadziła Polskę ku NATO i Unii Europejskiej. Dziś tych okoliczności już nie ma. W miejsce wspólnotowego optymizmu mamy dwie Polski zbudowane na dwóch mitach: socjalistyczno-narodowym rodem z żeromszczyzny i liberalno-kosmopolitycznym. Po boomie ekonomicznym z czasu rozszerzenia UE, po swoistej Wiośnie Ludów, która zdawała się doprowadzić do Europy, w której "Alle Menschen werden Brüder" ("Wszyscy ludzie będą braćmi" - fragment "Ody do radości" będącej hymnem UE - red.), a nie doprowadziła nawet do zgody na ideę Konstytucji Europejskiej - po tym wszystkim nie pozostał ślad. Dziś mamy raczej restaurację Europy narodów, protekcjonizm i strach przed innymi. Pozostał tylko śmietnik. Nawet radość już mniejsza i skażona wątpliwościami.
Wątpliwości także motywowane są doświadczeniem historycznym. Rozpad obozu Solidarności - z którego przecież wywodzi się i Jarosław Kaczyński, i Donald Tusk - każe nieufnie patrzeć na byty polityczne próbujące przełożyć w sferze polityki ruchy i emocje społeczne. Dlatego w pierwszym odruchu powstaje pytanie o zdolność i trwałość sklejenia potencjalnego rządu, na który tak czeka około 54 proc. Polaków. U progu lat 90., co prawda, powstał rząd, który łączył Kongres Liberalno-Demokratyczny ze Zjednoczeniem Chrześcijańsko-Narodowym, ale czy ten projekt da się wprost porównać z rządem łączącym Razem z PSL-em?
Znamiennym jest, że "życzliwa" opozycji TVP w ślad za profetycznymi i kasandrycznymi wizjami Kaczyńskiego już dywaguje na temat chaosu, który czeka Polskę pod rządem skleconym z wielu partii. Nie zmienia to jednak faktu, że rzeczywiście wspólny mianownik, który - w postaci odsunięcia PiS-u od władzy - ustanawiał Tusk podczas marszu 4 czerwca, był dużo łatwiejszy niż wspólny mianownik, mający teraz tak połączyć rząd niedawnej opozycji, by silne emocje i oczekiwania społeczne nie przerodziły się w równie silne rozczarowanie. Elektorat znowu bowiem sądzi, że teraz już będzie super, ale każdy z miliona serc to "super" wyobraża sobie trochę albo zupełnie inaczej.
Paradoksalnie gruzy po PRL-u łatwiej było uprzątnąć i na nowo budować, niż dziś przebudowywać państwo tak bardzo wykoślawione. Właściwie każda dyskusja dotycząca kolejnych sfer naszego życia prowadzi do dramatycznego pytania: czy da się to oczyścić i postawić na nogi, wycinając patologie, a zachowując racjonalność nawet i tę pisowską, czy trzeba salomonowo przecinać i burzyć całość, by budować od nowa? I czy Polskę na to stać?
Czytaj także: "Świeże PESEL-e" zagłosowały. Mówią, że przy urnach "włożyli nogę w uchylone drzwi" >>>
Zastajemy antysystem - nomen omen: polski ład - pozbawiony logiczności i spójności, a oparty na wyjątkach, dopłatach, tarczach, ulgach, co gorsza – uznaniowych przywilejach i wykluczeniach. Zastajemy Polskę przerośnięta grzybnią, siecią wyższej i niższej nomenklatury, nowej, postrewolucyjnej arystokracji każdego szczebla, "partyzantki antyniemieckiej i antybrukselskiej", którą będzie trudno "wydłubywać", a która będzie stawiała "heroiczny" opór przeciw - wedle diagnozy Kaczyńskiego - siłom "odradzającego się zła" pod ideowym przywództwem Krystyny Pawłowicz, Barbary Nowak i Tadeusza Rydzyka. PiS - nauczony nieszczęsnymi nominacjami do Trybunału Konstytucyjnego rządu PO-PSL - w czasie, który mu jeszcze da prezydent, zdoła nominować niejednego strażnika rewolucji w niejednej instytucji. Prezydent ochoczo będzie używał swego usłużnego długopisu.
Zapowiadana biała księga finansów Polski niewiele da. Wiemy już, że ponad 35 proc. Polaków (bo tylu głosowało na PiS) po prostu w nią nie uwierzy, a jeśli nawet przyjmie do wiadomości, to winą obarczy wciąż jeszcze "upadek" Polski sprzed 2015 roku (którego nawet osiem lat sprzątania nie poprawiło dostatecznie) i tzw. okoliczności niezależne, czyli covid i pełnoskalową wojnę w Ukrainie. Już od dziś wzrost cen na stacjach benzynowych i odbijająca być może inflacja będą widomym znakiem odradzającego się złodziejstwa "bandy ryżego", a nie ręcznego sterowania gospodarką pod dyktando polityki Mateusza Morawieckiego. Spadek rentowności polskich obligacji nikogo nie przekona, bo któż cokolwiek o nich wie.
Najpierw ślub, miłość przyjdzie potem
Sytuacja nadchodzącego rządu nie jest łatwa jeszcze i z tego powodu, że czekają nas kolejne wybory i kolejne kampanie wyborcze, w których scena polityczna może się zmieniać zgodnie z logiką sklejania i rozklejania. Pierwsze symptomy już są.
Ci, którzy niedawno tworzyli jedną koalicję, ale mieli dwa sztaby i zapowiadali różne kluby w nowym Sejmie, dziś zaczynają pałać do siebie większą miłością, zgodnie z zasadą, że najpierw trzeba wziąć ślub, a miłość przyjdzie potem. Wydaje się bowiem, że pomysł rozbudowy okazjonalnej koalicji Trzeciej Drogi do wspólnego bytu centro-chadeckiego może być obiecujący w sytuacji zwolnienia miejsca na prawej stronie przez odsuwającego się mniej lub bardziej w lewo Tuska i dekonstrukcji Zjednoczonej Prawicy.
Ideowo Szymona Hołownię z Władysławem Kosiniakiem-Kamyszem niewiele różni, a mogą sobie dać wzajemne prezenty. Kosiniak-Kamysz: wieś - zupełnie inną niż kiedyś - małe miasta i struktury, a Hołownia: większe miasta i postplatformerskich konserwatystów. Taki byt mógłby wreszcie Polsce dać prawicę nowoczesną, a nie trwającą jeszcze w socjalno-narodowym wartościowaniu z początków XX wieku.
Mariaż Suwerennej z Konfederacją?
Kolejne rozklejanie tego, co w zasadzie od dawna było rozklejone, to ostateczne odcięcie pępowiny przez Suwerenną Polskę, która już symbolicznie odsunęła się od akcentowania socjalistycznego solidaryzmu ku wzmocnieniu wartości suwerenności, ekskluzywnie traktowanej tożsamości narodowej, samodzielności, niezależności i samowystarczalności. Każda rewolucja rodzi rewolucjonistów radykalnych.
Rewolucja hybrydowa socjalisty Kaczyńskiego traktowała Unię Europejską jako wroga, ale nie zrywała z nią. Radykałowie z Suwerennej Polski nie mieli już problemu z ogłaszaniem samowystarczalności Polski i zmierzaniem do polexitu, a główne siły PiS-u nazywali ugodowcami, niemal zdrajcami rewolucji. Taki staje się Kaczyński - rewolucjonista wypalony, anachroniczny, bojaźliwie i koniunkturalnie kluczący pomiędzy czerpaniem profitów z UE i polexitem. Ziobro zbierał dla PiS-u wyborców radykalnych, tłumiąc zarazem Konfederację. Dziś Ziobrze Kaczyński już nic nie może dać, a Kaczyńskiemu 18 posłów Ziobry by się przydało, ale nie ma już im czym płacić. Być może więc naturalną drogą dla Suwerennej jest mariaż z Konfederacją. Po porzuceniu hasła solidarności pozostała suwerenność - by tak rzec - radykalna i bezwarunkowa, która może stanowić wspólny mianownik.
Czytaj także: "Łączy ich nienawiść: do kobiet, Unii Europejskiej, cudzoziemców i ekologii". Kto z Konfederacji wszedł do Sejmu? >>>
Konfederacja jest, jak sądzę, egzemplifikacją nowego mitu. W miejsce mitu socjalistyczno-narodowego, który trwał w Polsce od XIX wieku w różnych postaciach, narodził się mit liberalno-narodowy. W części narodowej mit ten aktualizuje się niezmiennie od 200 lat, choćby w edukacji, konieczności obrony i kultywowania polskości w obliczu ciągłego zagrożenia niepodległości. Ale tym razem łączy to z wolnością gospodarczą, przedsiębiorczością, które szczególnie po 2004 roku, gdy Polska weszła do UE, miały dać nam odbudowę, doganianie Europy, wyrównywanie poziomu życia etc.
Konfederacja stoi na trzech nogach: radykalny liberalizm, ekskluzywna i radykalnie pojmowana tożsamość narodowa, fundamentalizm obyczajowy. Radykalizmy Konfederacji, jak już wiemy, są warte nieco ponad 7 proc., choć należy doliczyć jeszcze kilka procent z poparcia ziobrystów w PiS-ie. Jeśli jednak pomyśleć o pewnym złagodnieniu Konfederacji - szczególnie w sferze niektórych tez niektórych zadawnionych gwiazd Unii Polityki Realnej, na modłę ewolucji poglądów Marine Le Pen we Francji - to połączenie z Suwerenną byłoby bardziej prawdopodobne i taki twór polityczny mógłby się dość mocno rozbudować na prawo od wspomnianej już centro-chadeckiej formacji Kosiniaka-Kamysza i Hołowni, i przekroczyć wyraźnie 10 proc.
Emerytowany, już nie zbawca
Po prawej stronie sceny pozostanie jeszcze PiS, który dysponuje kasą, strukturami i sporą grupą wciąż wiernych wyborców. To pozwoli PiS-owi trwać i stanąć jeszcze raz do bliskich wyborów, ale PiS wydaje się już partią zmierzchu, partią anachroniczną z anachronicznym przywództwem, pełną person, które poza polityką nie znaczą nic. PiS to jest/była partia ludzi usłużnych, czekających tylko na wytyczne prezesa; oportunistów, którzy zwietrzyli swą szansę w szeregach rewolucji; wreszcie prawdziwych rewolucjonistów, wierzących - niezależnie od poziomu wykształcenia i posiadanego majątku - w mitologię zagrożenia narodu. Jarosław Kaczyński miał być - jak sam mówił - emerytowanym zbawcą narodu. Dziś zostaje tylko emerytowany.
Ludzie Kaczyńskiego byli zawsze pionkami na jego szachownicy, niektórzy może gońcami, inni może skoczkami, ale to tylko on decydował, a oni żyli ideami wodza. Wódz na emeryturze jednak niewiele już może dać nowego, co dla wyraźniej patrzących pisowców stało się oczywiste w kampanii 2023. PiS to był Kaczyński, Kaczyński to PiS. Najlepiej to widać, gdy bezradnie staramy się zobaczyć, kto może przejąć i poprowadzić tę partię. Pozostaje więc uwłaszczenie na majątku PiS-u, który jest łakomym kąskiem i pozwoli dogorywać tej partii pewnie długo.
Zagospodarować politycznie aborcyjny bunt
I wreszcie lewica. Projekt jednej listy opozycji przed wyborami ujawnił, że elektorat nie jest przygotowany na tak szerokie spektrum. Hołownia a propos marszu miliona serc mówił wprost, że to dla jego (ich) zwolenników za daleko. A przecież to tylko Tusk, a gdzie jeszcze do Adriana Zandberga. W ten sposób nieco przez przypadek zawiązał się twór chadecki, który miał być tworem taktycznym, a ma wiele szans na bycie tworem strategicznym.
Po drugiej stronie takie połączenie nie powstało, choć Włodzimierz Czarzasty ochoczo maszerował z Tuskiem, a Tusk wyraźnie skręcił w lewo, zagospodarowując politycznie bunt aborcyjny i szerzej elektorat kobiet, a także odwrót od Kościoła. Ze stosunku do aborcji uczynił nawet kryterium przynależności do swojego obozu. W rezultacie dla sporej części elektoratu lewicowego zniknął problem kompromisowej postawy PO wobec aborcji i Kościoła, a Tusk łatwo mógł się im pomylić z Czarzastym. To jedno ze źródeł klęski lewicy. Jednak może to też być początek rozbudowy drugiego bloku centro-lewicowego.
Pozostaje już tylko dołączyć do tej w sumie standardowej układanki partię Razem Adriana Zandberga, która zapewne nie zaakceptuje takiego bloku i stanie się siłą ortodoksyjnie lewicową.
O pojednanie będzie trudno
Być może więc dopiero następne wybory dadzą Polakom lepszą szansę odnalezienia się na spektrum światopoglądowym. Być może kolejna kampania zejdzie o kilka poziomów niżej na skali agresji, demagogii, prymitywizmu i znajdzie się większe pole dla racjonalności, argumentów i uczciwej analizy.
Czytaj także: Pojedna(nie). Czy możliwa jest powyborcza polityka miłości w podzielonym społeczeństwie? >>>
Potencjalny rząd zatem - jeśli wytrwa cztery lata - powinien przede wszystkim przywrócić harmonię demokratyczną i gospodarczą, przynajmniej uspokoić nastroje społeczne, bo o pojednanie będzie w Polsce długo jeszcze trudno. Wtedy być może będziemy mogli mówić o tym, co mocno na wyrost ogłasza dziś prezydent Andrzej Duda, o okrzepłej demokracji. Dziś do niej bardzo daleko.
O przyszłości decyduje teraz ekonomia, ale równie ważna jest sanacja etyczna, rozliczenie polityczne i karne, które nie ma tylko wymiaru personalnego, ale jest racją stanu państwa, które musi być oparte na społecznym poczuciu sprawiedliwości. O przyszłości decydować będzie pieczołowita, drobiazgowa dbałość o prawdę w życiu społecznym, w relacjach władzy z tym suwerenem, którym PiS wycierał sobie twarz przez osiem lat.
Opinie wyrażane w felietonach dla tvn24.pl nie są stanowiskiem redakcji
Źródło: tvn24.pl
dr Tomasz Kowalczuk - filozof, literaturoznawca, publicysta niezależny, związany z Uniwersytetem Warszawskim.