Pierwsza konferencja prasowa nowego prezesa TVP. Andrzej Urbański pewnie wszedł na podwyższenie. Tak mu się udzieliło, że z wyższością odnosił się do wszystkich. Zapomniał jak jeszcze niedawno mówił o sobie "człowiek kompromisu" i kłaniał się dziennikarzom. Owszem, Urbański powiedział, że w TVP będzie "tyle misji ile oglądalności". Ale sam za swoją misję uznał ruganie dziennikarzy, a my nie mogliśmy zmniejszyć oglądalności — po prostu byliśmy w pracy.
Sławomirowi Krenczykowi z Radia Zet dostało się za zwrot „panie ministrze”. Bliski współpracownik Lecha Kaczyńskiego uniósł się i wzburzony wypalił: „pan powtórzy pytanie, dobrze pan wie, że nie jestem ministrem”. Maciej Warsiński z TVN24 oberwał za pytanie " jak zamierza zapobiec odejściu dziennikarzy z TVP, którzy są przeciwni politykowi w fotelu prezesa". Zamiast odpowiedzi usłyszał rewelacje na temat brutalnych sposobów rozstań TVN-u ze swymi gwiazdami. Dziennikarz TVN 24 już lekko zmieszany zapytał jeszcze "czy Urbański zagwarantuje niezależność dziennikarzom TVP". Tym razem prezes z ostentacją odwrócił od dziennikarza wzrok i odłożył mikrofon.
Jarosława Murawskiego z „Rzeczpospolitej” Urbański gasił: " jak pan może mi zadawać pytania skoro napisał, że nie zostanę prezesem. Przecież już dawno pałac mały i duży obiecał mi fotel szefa TVP". Zgodnie z tym, co w „Rzepie" napisał, dziennikarz spytał w zamian za jakie ustępstwa członkowie rady nadzorczej kojarzeni z LPR go poparli. Bez odpowiedzi.
Gdy oglądałem konferencję przypomniała mi się prezesura Bronisława Wildsteina i Roberta Kwiatkowskiego. Oni też na pytania odpowiadali tylko gdy chcieli, komu chcieli i nie zawsze na temat. Na szczęście tamci już gdzie indziej pełnią misję.
PS.
Życzę wszystkim spokojnych i rodzinnych świąt