Nikt nie może drugiej stronie narzucić swojego kandydata - pisze sędzia Sądu Najwyższego Włodzimierz Wróbel, który jest w grupie sędziów apelujących o wybór osób z większościowym poparciem. Próba wyłonienia pięciu kandydatów na stanowisko pierwszego prezesa SN trwa od kilku dni. O tych wymienianych jako najbardziej prawdopodobnych pisze dziennikarka TVN24 Karolina Wasilewska.
Trzeci dzień posiedzenia Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego trwa od godz. 10. Już od początku obrad panuje chaos. Jak relacjonowała reporterka TVN24, część sędziów złożyła wniosek o odroczenie obrad do 26 maja, tak żeby jasno ustalić reguły wyboru pierwszego prezesa. Pełniący obowiązki pierwszego prezesa SN Kamil Zaradkiewicz oświadczył, że "nie dopuści do dalszej obstrukcji".
Giełda nazwisk potencjalnych kandydatów na to stanowisko zmienia się, przetasowuje. Zmieniają się bowiem strategie, okoliczności, rosną emocje. I wciąż nie wiadomo, jak to wszystko formalnie miałoby się odbyć - w jaki sposób kandydaci będą wyłaniani. W kuluarowych rozmowach powtarzają się jednak trzy nazwiska prawdopodobnych kandydatów.
Wiesław Kozielewicz
Ostatni szef Państwowej Komisji Wyborczej, człowiek, który miał stać za porozumieniem Jarosława Kaczyńskiego i Jarosława Gowina dotyczącego zmiany daty wyborów prezydenckich. Formalnie przebywa na urlopie. Nie bierze udziału we wtorkowym Zgromadzeniu Ogólnym, choć był obecny w piątek i sobotę. Niczego nie komentuje. Nieustannie sprawia wrażenie, że jest gdzieś pośrodku: pomiędzy tzw. starymi i nowymi sędziami - tu podział wyznaczają powołania na wniosek nowej KRS, czyli wybranej przez polityków PiS. Między innymi z tego powodu wskazywany jest jako potencjalny kandydat.
W wielu rozmowach ze mną od dawna już podkreślał, że "to roczniki z lat 70. powinny wejść do gry"- zarówno w walce o fotel pierwszego prezesa, jak i o Sąd Najwyższy. Zarzeka się, że sam kandydatem być nie chce. Ale w Sądzie Najwyższym mało kto wierzy, że nie zgodziłby się. Jest tam dobrze znany - sędzią SN jest od ponad dwudziestu lat.
Joanna Lemańska
Kluczowa postać w obecnej sytuacji. To prezeska Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. To właśnie ta izba będzie decydować o ważności wyborów.
Sędzia Lemańska do SN trafiła na wniosek nowej KRS. Drugiego dnia swojej obecności w Sądzie Najwyższym (we wtorek 5 maja) Kamil Zaradkiewicz spędził dużo czasu w jej gabinecie. Nowy p.o. pierwszego prezesa SN spotykał się z szefami wszystkich Izb SN. Choć trudno w to uwierzyć, nie można wykluczyć, że rozmawiali tylko o pracy sądu.
W środowisku Lemańska postrzegana jest jako "kandydatka Dudy". Choć jej nazwisko na giełdzie pojawia się od dawna, to od jej kolegów z izby nieustannie słyszałam "pani prezes na pewno się nie zgodzi". Gdy z sędzią Lemańską widziałam się w czwartek, na pytanie o to, czy zgodzi się być kandydatką na pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, odpowiadała: "zobaczy pani w piątek, jaką podejmę decyzję".
Jednak w piątek po ponad ośmiu godzinach obrad i kolejnej nieudanej próbie wyłonienia choćby członków komisji skrutacyjnej, która ma liczyć głosy, zarządzono przerwę. To samo wydarzyło się w sobotę.
Małgorzata Manowska
Dyrektorka nadzorowanej przez ministra sprawiedliwości Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury. Już w lipcu 2018 roku miała być "dogadana" ze Zbigniewem Ziobrą, że to ona będzie Pierwszym Prezesem SN. Prawo i Sprawiedliwość próbowało wtedy skrócić kadencję Małgorzaty Gersdorf, a Manowska miała zostać jej "dublerką". - Małgorzata Manowska to znakomity fachowiec, stanowisko sędziego Sądu Najwyższego należy jej się jak mało komu. Jeśli zgłosi swoją kandydaturę, byłaby również dobrym pierwszym prezesem Sądu Najwyższego - zachwalał ją publicznie ówczesny wiceminister Łukasz Piebiak, którego nazwisko pojawiło się później w tzw. aferze hejterskiej.
W 2007 roku Manowska była wiceministrą u Ziobry w resorcie sprawiedliwości. Tam dobrze poznała się z obecnym prezydentem - Andrzejem Dudą, który wtedy też był wiceministrem. Ten rok przykleił jej w środowisku łatkę "ziobrystki". Dziś jej znajomość z prezydentem Dudą też wydaje się być nie bez znaczenia. Taka nominacja nie byłaby jednak po myśli Jarosława Kaczyńskiego.
Niecały miesiąc temu jej szanse na objęcie schedy po Małgorzacie Gersdorf zmalały. Na jaw wyszło, że z kierowanej przez nią Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury wyciekły dane 50 tysięcy osób, m.in. sędziów i prokuratorów. Sprawą zajęła się prokuratura i zastępca rzecznika dyscyplinarnego sędziów Przemysław Radzik.
Włodzimierz Wróbel
Jeden ze "starych" sędziów, znany z prezentowania uzasadnienia głośnej uchwały trzech izb. Dotyczyła ona legalności orzekania przez sędziów wskazanych przez nową KRS. Wróbel od dziewięciu lat zasiada w Izbie Karnej SN.
"Nominacja na stanowisko Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego musi się więc dokonać w porozumieniu między Prezydentem RP a Zgromadzeniem Ogólnym Sędziów Sądu Najwyższego. Nikt nie może drugiej stronie narzucić swojego kandydata. Takie koncyliacyjne rozwiązania konstytucyjne nie cieszą się popularnością w Polsce. Sprawowanie władzy rozumie się bowiem raczej jako zdobywanie łupów wojennych i kolejnych 'bastionów'. Niestety w ostatnim czasie dokładnie w ten sposób prominentni politycy wyrażali się o Sądzie Najwyższym jako celu do zdobycia w kampanii o niekontrolowaną już przez nikogo władzę" - napisał w mediach społecznościowych w poniedziałek wieczorem.
Początkowo mówiło się, że "starzy" sędziowie będą walczyli o wskazanie przynajmniej jednego kandydata (z pięciu) na pierwszego prezesa SN. Miał być nim właśnie Włodzimierz Wróbel. Nie wierząc, że prezydent mógłby go wybrać, "starzy" sędziowie chcieli w ten sposób "zaprotestować". Pokazać, że prezydent nie wybierze tego kandydata, który cieszy się największym poparciem wśród sędziów Sądu Najwyższego.
Powściągliwie o kandydatach, krytycznie o przebiegu obrad
"Starzy" sędziowie są wciąż bardzo powściągliwi w deklaracjach, kogo wybiorą, czekają na ustalenie i ogłoszenie zasad.
- Takiej decyzji jeszcze nie podjąłem, bo nie wiem, kto będzie kandydatem - mówił mi w sobotę sędzia Bohdan Bieniek.
- W ramach procedury wskazywania kandydatów na pierwszego prezesa Sądu Najwyższego sędziom gwarantowana jest tajność ich głosów, w związku z czym ja z tej tajności skorzystam - odpowiadał na to samo pytanie sędzia Aleksander Stępkowski.
Tak zwana ustawa kagańcowa, dyscyplinująca sędziów, wprowadziła kluczowe zmiany w kwestii wyboru pierwszego prezesa SN. Ale jest też bardzo nieprecyzyjna. Daje każdemu sędziemu jeden głos. Sędziowie pytają: "w jednym głosowaniu czy w pięciu?". Od pierwszego posiedzenia zgromadzenia ogólnego nawołują do precyzyjnego ustalenia zasad. Jednak pełniący obowiązki pierwszego prezesa SN Kamil Zaradkiewicz tego nie robi, nie ustala regulaminu zgromadzenia, planu prac.
- Nie jest tak, że nie legitymizujemy procedur, tylko tych procedur nie ma. Od początku domagamy się podstawowej rzeczy - przyjęcia porządku obrad, a w ramach tego porządku obrad określenia ich regulaminu - mówił w "Rozmowie Piaseckiego" sędzia Jerzy Grubba z Sądu Najwyższego. Jak wskazywał, "to jest dość elementarna kwestia dla wszystkich ciał kolegialnych". - Dotąd nie spotkaliśmy się z taką sytuacją, żeby ciało kolegialne obradowało bez przyjęcia porządku obrad - dodał.
Jeśli wszyscy kandydaci będą wybierani w jednym głosowaniu, przynajmniej jednego z nich - nawet z minimalnym poparciem - będzie mogła wskazać grupa wyłącznie tzw. nowych sędziów. Jest ich 44. Mniejszościowe poparcie może wystarczyć, bo ostatecznie o wyborze zdecyduje prezydent.
W rozwiązaniu, które forsują "starzy sędziowie", odbywałoby się osobne głosowanie na każdego kandydata. Musieliby oni zebrać ponad 50 proc. głosów poparcia.
Uchwała po zgromadzeniu ogólnym z nazwiskami kandydatów, która trafi na biurko prezydenta, musi zatwierdzić większość sędziów. "Starzy" sędziowie obawiają się, że Kamil Zaradkiewicz będzie próbował to ominąć.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock