W mediach funkcjonuje jako "mecenas od trumien na kołach". Jest oskarżony o spowodowanie śmierci dwóch kobiet, w piątek usłyszał w tej sprawie nieprawomocny wyrok dwóch lat pozbawienia wolności. Jest też oskarżonym w innym procesie, a jego sprawy dyscyplinarne trudno zliczyć. Aż trudno uwierzyć, że dekadę temu wielu wróżyło mu wielką przyszłość.
- Mecenas Paweł Kozanecki, na początku swojej kariery uznawany za obiecującego prawnika, w piątek usłyszał wyrok za spowodowanie śmiertelnego wypadku drogowego.
- Po wypadku prawnik opublikował nagranie, w którym mówił o "konfrontacji bezpiecznego samochodu z trumną na kółkach". Film zszokował opinię publiczną.
- Kozanecki jest też oskarżony w innym procesie karnym. W ostatnich latach sąd dyscyplinarny przy Izbie Adwokackiej w Łodzi zajmował się aż ośmioma różnymi sprawami dotyczącymi prawnika.
- Bliscy zmarłych kobiet tłumaczą, że są porażeni brakiem skruchy oskarżonego. Łódzcy prawnicy, prokuratorzy i sędziowie w rozmowie z tvn24.pl mówią z kolei o tym, jak z biegiem lat Kozanecki coraz bardziej różnił się w swoim zachowaniu od reszty prawników.
- Przeprosił wszystkich pokrzywdzonych, jego postawa jest modelowa w tego typu sytuacji. Zdaje sobie sprawę w pełni z konsekwencji swojego czynu, natomiast oczywiście korzysta z prawa do obrony - to słowa mecenasa Pawła Kozaneckiego. Nie dotyczą one jednak sprawy, w której jest oskarżony.
Wypowiedział je na korytarzu Sądu Okręgowego w Łodzi w listopadzie 2014 roku - chwilę przed wybuchem jego popularności. Kozanecki był obrońcą motorniczego, który po pijanemu spowodował wypadek, w którym zginęły trzy osoby. Prawnik stał się rozpoznawalny po tym, jak podczas procesu odwoławczego na kilka miesięcy przekonał sąd, że motorniczy nie usnął za sterami tramwaju, bo był pijany (chociaż miał 1,4 promila alkoholu we krwi), ale dlatego, że miał "niezdiagnozowane problemy neurologiczne". Ostatecznie jednak ta narracja upadła, a klient Kozaneckiego został skazany na 13 lat więzienia.
Kozanecki - występując wtedy w roli obrońcy motorniczego - dbał, żeby sąd nie miał żadnych wątpliwości, że jego klient jest zdruzgotany tragedią, o spowodowanie której jest oskarżony. Wiedział, że to może wpłynąć na to, jaki w sprawie zapadnie wyrok. Kiedy jednak łódzki prawnik sam usiadł na ławie oskarżonych, zachowywał się, jakby o tej zasadzie zapomniał.
- Miałam jak najgorsze wrażenie. Jakby się brzydził tym, że on - wielki adwokat - musi w ogóle się tu pojawiać z powodu śmierci tak mało ważnych ludzi - mówią mi członkowie rodziny Barbary i Anny, dwóch ofiar wypadku, do którego doszło we wrześniu 2021 roku na trasie Barczewo-Jeziorany. Rozmawiamy na sądowym korytarzu olsztyńskiego sądu rejonowego, w którym proces trwał od 27 lutego 2023 roku.
- Kiedy już pojawiał się w sądzie, był wyniosły; potrafił kpiąco się uśmiechać do nas. Przeprosił tylko raz - w sieci, kiedy internet nie mógł mu wybaczyć wcześniejszego nagrania, w którym mówił, że Basia i Ania nie żyją, bo były biedne. Bo powinny wziąć kredyt i mieć dobre auto, a nie "trumnę na kołach" - dodaje inna krewna ze łzami w oczach.
- Przyznaję, do pewnego momentu ten człowiek potrafił mnie zaskoczyć - mówi mec. Karol Rogalski, reprezentujący rodzinę zmarłych. - Trudno mi było ukryć zdziwienie, kiedy oskarżony już po skończonym przez prokuraturę śledztwie skontaktował się z towarzystwem ubezpieczeniowym zmarłych, żeby z polisy właścicielki zabezpieczyć 200 tys. złotych. Wniosek był tak absurdalny, że przez chwilę nie mogłem uwierzyć. Oczywiście odniosłem się do tego pisma, zaznaczając, że wnioskodawca może trafić na osiem lat do więzienia i każdy dowód zgromadzony w sprawie wskazuje jego winę. Od tego momentu wiedziałem już jednak, z kim mam do czynienia - dodaje mec. Rogalski.
Sędzia Anna Pałasz również wydawała się zaskoczona postawą mec. Kozaneckiego. Podczas mów końcowych szeroko otworzyła oczy, kiedy oskarżony Paweł Kozanecki wstał jedynie na kilka sekund, oznajmił, że chce "przyłączyć się do stanowiska swoich obrońców", i usiadł na miejsce.
- Nic więcej oskarżony nie ma do dodania? - zapytała sędzia.
- Nie, nic - odparł mec. Paweł Kozanecki.
To, co niezrozumiałe
Na kolejne terminy procesów przyjeżdżali dziennikarze z najważniejszych redakcji w Polsce. Duże zainteresowanie mediów połączone z faktem, że na rozprawy przychodziło nawet kilkanaście osób z rodziny pani Barbary i Anny, sprawiło, że administracja sądu przeniosła proces do większej sali, niż początkowo planowano.
- To nie jest przypadek, że redakcje zazwyczaj nie relacjonują tak skrupulatnie procesów po wypadkach, które nie zostały spowodowane przez nietrzeźwych kierowców. Często jest to po prostu dramat, który może wydarzyć się każdemu. Tu jednak było zupełnie inaczej - na bardzo wyraźne życzenie pana oskarżonego - mówi Tomasz Patora, reporter "Uwagi!" TVN, który rozmawiał po wypadku z dziećmi tragicznie zmarłych kobiet.
Sekwencja zdarzeń była następująca - 25 września mecenas Kozanecki z żoną (również prawniczką) i synem byli na weselu znajomej, która jest jedocześnie celebrytką. Następnego dnia za kierownicą usiadł łódzki prawnik.
- Nie miałem z tym żadnego problemu. Byłem przygotowany, jeżeli chodzi o sprawność psychofizyczną. Żadnego alkoholu nie piłem od północy, czy tam od pierwszej w nocy. Tym bardziej środków odurzających - zapewniał w wywiadzie dla "Uwagi!" Kozanecki.
Problem w tym, że po wypadku w krwi prawnika wykryto śladowe ilości kokainy. Jej stężenie było na tyle niewielkie, że - zdaniem biegłych - nie wpłynęło na przebieg wypadku. Pozostaje jednak pytanie, jak twarde narkotyki znalazły się w organizmie prawnika? Tłumaczenia - nie po raz pierwszy - były co najmniej zastanawiające:
- Świadomie tej substancji nie przyjmowałem nigdy. Ja nie kwestionuję wyników tego badania. Trudno obronić tezę, że ktoś nie wie, że przyjmuje kokainę, bo to powszechna wiedza, że ją się przyjmuje donosowo. Ale z opinii biegłych też wynika, że można ją przyjmować w inny sposób, między innymi doustnie. Ja zdaję sobie sprawę, że zaraz zobaczę ogromne oczy pani redaktor, jak to powiem, ale dla mnie jedynym wytłumaczeniem jest takie, że być może ktoś sobie samemu wsypał do coli, do jakiegoś innego napoju, którym popijał kieliszek wódki. Może sobie podrasował kokainą ten napój, nie wiem. Jesteśmy na weselu, być może niechcący wziąłem czyjąś szklankę i akurat trafiłem na taką - mówił podczas wywiadu w "Uwadze!" TVN.
To, co nieuniknione
Kozaneccy - zgodnie z planem - wyjechali do domu we wczesnych godzinach popołudniowych. Po przejechaniu blisko stu kilometrów prawnik zorientował się, że zapomniał torby. Zawrócił i - jak potem przyznał na sali rozpraw - był zdenerwowany, że podróż znacznie się wydłuży.
- Samego zdarzenia nie pamiętam. Jak się kieruje samochodem i robi się to dosyć często; to jeżeli ta droga przebiega spokojnie, rutynowo i bez żadnych niespodzianek, to w zasadzie się tego nie zapamiętuje. Ja jechałem spokojnie (…) w pewnym momencie pamiętam ogromny huk - mówił Kozanecki rok po wypadku.
W czasie śledztwa jego żona zapewniała, że prawnik nie zjechał ze swojego pasa. Dwaj niezależni biegli twierdzą jednak, że było inaczej. Przygotowywali swoje ekspertyzy na podstawie śladów zabezpieczonych na miejscu wypadku oraz zapisów z rejestratora zainstalowanego w mercedesie Kozaneckiego. Z danych wynika, że bezpośrednio przed zderzeniem mercedes przyspieszał - z około 60 do około 66 km/h. Biegli wskazali, że pięć sekund przed wypadkiem auto kierowane przez mecenasa Kozaneckiego było odchylone w lewo od kierunku jazdy na wprost.
- Koło kierownicy było ustawione pod kątem 10 stopni w lewo od położenia do jazdy na wprost - raportował biegły w przeprowadzonej analizie.
Trzy i pół sekundy przed zderzeniem skręt miał pogłębić się w lewo do 22 stopni. Ostatnie półtorej sekundy to skręt powrotny - w prawo. - Zwrot koła kierownicy do wartości 12 stopni - czytamy w jednej z opinii.
Biegły oszacował, że w momencie zderzenia audi jechało z prędkością 64 km/h. Ograniczenie w miejscu wypadku wynosi 70 km/h. W drugiej ekspertyzie (Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji) czytamy, że wina mecenasa Pawła Kozaneckiego jest bezsporna, bo to on zajechał drogę kobietom jadącym z naprzeciwka.
Na pasie, po którym jechało audi, znaleziono rozrzucony piasek. Biegły stwierdził, że odpadł on z lewych, przednich nadkoli obu pojazdów w momencie zderzenia. Oprócz tego ekspert zwrócił uwagę na ślady kół mercedesa. Ich początek znajdował się na pasie ruchu samochodu pokrzywdzonych, w okolicy miejsca zderzenia. Ślady te przechodziły na pas ruchu, po którym powinien jechać mercedes i kończyły się w okolicy jego kół, gdzie się zatrzymał.
DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ:
Biegły uznał, że powypadkowe ułożenie pojazdów też nie pozostawia wątpliwości, że to łódzki adwokat zjechał ze swojego pasa ruchu i doprowadził do wypadku - kierowany przez niego mercedes został po wypadku obrócony w przeciwnym ruchu do wskazówek zegara, a audi wpadło do przydrożnego rowu.
Według eksperta z CLKP kobieta, której łódzki prawnik zajechał drogę, nie miała żadnych szans na reakcję. W treści ujawnionej przed sądem opinii ekspert wskazał, że na prawidłową ocenę zagrożenia i podjęcia działań obronnych ludzki organizm potrzebuje od 0,8 do 1 sekundy. Biegły z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji zaznaczył, że nawet jeżeli w tym czasie kierująca audi zdążyłaby nacisnąć hamulec, to potrzebne by były dodatkowe 0,3 sekundy, żeby system zaczął działać.
To, co szokujące
"Nie mogę oddychać. Moi bliscy przeżyli tylko dlatego, że mieli 2-letnie auto wysokiej klasy z zaawansowanymi systemami bezpieczeństwa. Ofiary jechały dwudziestokilkuletnim autem bez poduszek. Uważajcie na siebie, zapinajcie pasy" - to wpis celebrytki (pisownia oryginalna), na weselu której dzień przed tragedią bawił się łódzki prawnik. Pod wpisem zaroiło się od negatywnych komentarzy internautów, którzy zwracali uwagę, że autorka dawała do zrozumienia, że ofiary są same sobie winne, bo miały stare auto. To jednak było nic w porównaniu z tym, co do powiedzenia o wypadku miał sam adwokat:
"Wszyscy mówią o tym, że nadmierna prędkość, że brawura, że telefony komórkowe, że pijani kierowcy. Ale zapominamy o tym, moi drodzy, że po naszych drogach poruszają się trumny na kółkach. To była konfrontacja bezpiecznego samochodu z trumną na kółkach. I między innymi dlatego te kobiety zginęły" - mówił w nagraniu.
Prawnik radził też innym, żeby "nie kupowali samochodu za trzy tysiące". "Nie lepiej wziąć kredyt? Pożyczyć od kogoś kasę? Poczekać? Uzbierać? I kupić auto bezpieczne?" - mówił na nagraniu.
Słowa te błyskawicznie rozprzestrzeniły się po internecie. Niedługo potem mec. Kozanecki przeprosił za "użycie niewłaściwych słów". W nocy Paweł K. na swoim profilu w mediach społecznościowych zamieścił oświadczenie, w którym napisał: "pod wpływem emocji nagrałem relację, w której użyłem niewłaściwych słów. Z całego serca przepraszam za te wypowiedzi rodziny ofiar i wszystkich tych, których moje wypowiedzi uraziły, zbulwersowały, oburzyły".
W oświadczeniu zamieszczonym w nocy w mediach społecznościowych adwokat Paweł K. zapewnił: "nigdy moim zamiarem nie było zrzucanie winy za spowodowanie tego wypadku na ofiary śmiertelne, które poruszały się samochodem starszej generacji". Zapewnił, że modli się za ofiary wypadku, ich rodziny i bliskich.
Na ile szczere były te przeprosiny? Rodzina zmarłych w rozmowie z nami twierdzi, że nie wierzy w ani jedno opublikowane wtedy słowo. - Już wtedy przygotowywał sobie podkładkę, linię obrony. Gdyby chociaż przez chwilę żałował tego, co zrobił, zachowywałby się inaczej w czasie procesu - słyszymy.
Dodajmy dla porządku, że linia obrony o "trumnie na kółkach" jest... nie do obrony. Nie można bezpieczeństwa na drogach mierzyć siłą i masą pojazdu. Mecenas Kozanecki mógł równie dobrze wjechać w kilkunastotonową ciężarówkę i wówczas z dużym prawdopodobieństwem zabiłby siebie, żonę i własne dziecko. Albo, z drugiej strony, w rodzinę jadącą na rowerach. Być może drogich i bezpiecznych, i tak będących bez szans w starciu z ważącym ponad tonę autem.
Po wypadku aktywność w mediach społecznościowych łódzkiego prawnika trafiła na tapet dziennikarzy i internautów. I tak opinia publiczna zwróciła uwagę na przykład na fotografię zrobioną z perspektywy kierowcy auta rozpędzonego do blisko 200 km/h. Nie widać twarzy kierowcy, ale wyświetlacz wskazuje, że system auta połączony jest z telefonem "iPhone" nazwanym "Paweł".
Potem zaczęto szeroko komentować inne nagrania mec. Kozaneckiego. Na przykład to, na którym śpiewa z żoną utwór rapera Maty:
"Robię, jak chcę, kim jest mój adwokat, skoro jestem diabłem?;
Nic już tu nie mogę stracić;
Skoro nawet gwiazda porno chce puścić bez gaci mnie;
Smacznej matchy, j***ć potwierdzaczy" - śpiewa na nagraniu prawnik.
Powszechnie zwracano też uwagę na inne nagrania prawnika. Na przykład to, na którym Paweł Kozanecki między innymi publicznie krytykował prokuraturę w jednej ze spraw, w której uczestniczył jako prawnik, mówiąc o "informacjach, które prokuratorzy wyssali z brudnego palucha, którego nie wiem, gdzie trzymali wcześniej":
- Karma jest suką, karma zawsze wraca! Elo! - mówił na nagraniu prawnik.
To, co z innego świata
- Opinia publiczna zaczęła dopytywać, jakim cudem ktoś wypowiadający się w tak prostacki sposób może być adwokatem. No cóż, świat dostrzegł to, z czym łódzka palestra musiała się mierzyć od jakiegoś czasu - mówi nam jeden z członków Izby Adwokackiej w Łodzi. Robi to anonimowo, bo - jak zaznacza - nikomu nie zależy na tym, żeby być jakkolwiek łączonym z mecenasem Pawłem Kozaneckim.
Opowiada, że w połowie zeszłej dekady 45-letni dziś Kozanecki wydawał się być bardzo obiecującym prawnikiem.
- Miał wygląd, dobrze wypadał przed kamerami. Jego zawadiacki styl ocierał się na sali rozpraw o brawurę. Różnił się swoją przebojowością od innych adwokatów - wspomina.
Potem jednak - jak ocenia nasz rozmówca - prawnik coraz większą uwagę skupiał na swojej popularności w sieci i wizerunku "Adwokata Nowej Ery" (tak nazwał swój instagramowy profil).
- Sprawiał wrażenie, jakby schlebiało mu to, że łączy dwa światy - z jednej strony był przedstawicielem palestry. Z drugiej - bardzo skracał dystans z oskarżonymi. Chciał być postrzegany jako "swój chłop", "papuga", na którego można liczyć, bo jest człowiekiem podobnym do swoich klientów. Ale w ten sposób łamał cienką, w mojej opinii, nieprzekraczalną granicę spoufalania się - dodaje znany łódzki prokurator.
O Kozaneckim rozmawiamy też z sędziami Sądu Okręgowego w Łodzi. - Zdarzało mu się robić absurdalne ruchy procesowe. Na procesie chłopca, który bronił rodzinę przed pijanym i agresywnym ojcem, działał tak, że niemal uniemożliwił sądowi drogę do wyroku, w którym chłopak nie trafiłby za kraty - słyszymy.
W tym miejscu trzeba zaznaczyć, że prawnik jest też oskarżony w innym procesie, który nie jest w żaden sposób związany z wypadkiem pod Olsztynem. Kozanecki został oskarżony przez prokuraturę o utrudnianie śledztwa w sprawie zorganizowanej grupy przestępczej w zamian za korzyść majątkową.
Proces prawnika trwa przez Sądem Rejonowym dla Łodzi Śródmieścia. Kozanecki, któremu w tej sprawie grozi pięć lat więzienia, nie przyznaje się do winy. Kolejna rozprawa w maju br.
Na problemy karne prawnika nakłada się długa lista tarapatów zawodowych. We wrześniu ubiegłego roku prawnik prawomocnie stracił na dwa lata prawo wykonywania zawodu za wspomniane już szokujące słowa o "trumnach na kołach".
Oprócz słów o "trumnach na kołach" mecenas miał jeszcze siedem innych postępowań dyscyplinarnych:
1. Za obrazę sędziów SA w Łodzi za pośrednictwem mediów społecznościowych - sprawa prawomocnie zakończona wyrokiem skazującym na karę pieniężną. Wobec Kozaneckego orzeczono również zakaz sprawowania patronatu przez okres 5 lat oraz obowiązek przeproszenia w formie pisemnej sędziów Wydziału Karnego SA w Łodzi;
2. Zarzut dot. autorskiego wykonania w mediach społecznościowych piosenki "Papuga" - sprawa została prawomocnie zakończona umorzeniem postępowania;
3. Zarzut obrazy Prokuratorów Prokuratury Okręgowej w Łodzi - sprawa prawomocnie zakończona wyrokiem skazującym na karę 4 miesięcy zawieszenia w czynnościach zawodowych. Wobec prawnika orzeczono również zakaz sprawowania patronatu przez trzy lata oraz nakazano mu przeproszenie śledczych.
4. Zarzut dot. śladowych ilości kokainy we krwi - sprawa prawomocnie zakończona wyrokiem uniewinniającym;
5. Zarzut dot. nieusprawiedliwionego niestawiennictwa na rozprawie - sprawa prawomocnie zakończona karą nagany;
6. Zarzut dot. nieusprawiedliwionego niestawiennictwa na rozprawie - sprawa prawomocnie zakończona karą upomnienia;
7. Sprawa dotycząca sprawstwa wypadku drogowego - postępowanie zawieszone do czasu prawomocnego zakończenia postępowania karnego.
To, co bolesne
Dzieci zmarłych kobiet - pani Karolina i pan Paweł - są małżeństwem, mają dwójkę małych dzieci. W ich wychowaniu bardzo aktywne były obie babcie. W dniu tragedii też jechały odwiedzić wnuki. Kiedy rodzina dowiedziała się o wypadku, para natychmiast pojechała na miejsce. Zobaczyli tam służby i łódzkiego adwokata.
- Na początku przez myśl mi nie przeszło, że to on mógł to spowodować. Spacerował, pił colę. Nie wiem, jak ja bym się zachował. Czy bym usiadł, płakał, czy bym zemdlał? Nie wiem. Ale wiem, czy byłbym wtedy w stanie cokolwiek przełknąć – zwracał po wypadku uwagę pan Paweł.
- Jak zabrali go na krew, to przeszedł koło nas z uśmiechem na twarzy. Żadnej skruchy, nic – dodaje pani Karolina.
Ich pełnomocnik i prokurator zwracali uwagę, że kobiety jechały leciwym, ale sprawnym autem, które ledwie miesiąc wcześniej przeszło przegląd techniczny. Dodatkowo, jak mówiła po tragedii pani Karolina, jej mama była bardzo dobrym kierowcą. - Nie dość, że miała prawo jazdy na B, to też na C i D - zaznaczała.
Prawnicy oskarżonego prawnika konsekwentnie jednak trzymali się wersji, że de facto pani Barbara i Anna jechały trumną na kołach i kwestionowali ustalenia biegłych. Adwokat Władysław Marczewski, obrońca oskarżonego prawnika, nazwał opinię biegłego w zakresie rekonstrukcji wypadku "skrajnie nieprofesjonalną". Dlaczego? W czasie procesu tłumaczył, że - jego zdaniem - została ona przygotowana "pod określoną tezę".
- Nie chcę oceniać słów mojego klienta o "trumnach na kółkach". Stało się to, co nie powinno się stać. Nie rozumiem jednak, dlaczego w opinii nie ma słowa o tym, że stan techniczny audi mógł mieć kluczowy wpływ na to, co stało się tamtego dnia - powiedział prawnik.
Przekazał, że audi "było składakiem". - Wynika to wprost z zapisów Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców. Nadwozie musiało być wcześniej oddzielone od podwozia i układu napędowego pojazdu, a potem złożone na nowo. Tylko z tego względu nie był to pojazd o fabrycznych właściwościach technicznych. Oprócz tego pojazd miał kolizję w lipcu, a przegląd w sierpniu. Pomiędzy jednym a drugim wydarzeniem zmalał jego przebieg. Auto było w takim stanie, że w momencie wypadku wypadł z niego reflektor, akumulator i cała chłodnica - wyliczał prawnik.
W czasie procesu mec. Marczewski przedstawił nawet wykonaną przez siebie rekonstrukcję, z której miało wynikać, że do zderzenia musiało dojść na pasie jego klienta, co miało dowodzić, że to kobiety w audi zjechały ze swojego pasa ruchu.
Tyle że kwestionowane przez obronę opinie biegłych pasowały do śladów zabezpieczonych na drodze przez uszkodzone wraki.
- Prawda jest taka, że proces dotyczy dość prostego wypadku. Oskarżony nie obserwował uważnie drogi, zjechał ze swojego pasa ruchu na sąsiedni i nie dał szans jadącym z naprzeciwka kobietom uniknięcia wypadku - komentował w czasie procesu Arkadiusz Szulc. Jego zdaniem, proces powinien być dość krótki, bo "wszystkie dowody składały się w jedyną możliwą wersję zdarzeń".
Proces pierwszej instancji trwał jednak ponad dwa lata. Dlaczego?
To, co czasochłonne
Zdaniem prokuratury i oskarżyciela posiłkowego, obrońcy mec. Kozaneckiego robili co w ich mocy, żeby proces trwał jak najdłużej. Reprezentujący oskarżycieli posiłkowych mecenas Karol Rogalski zaznacza, że strona pozwana co rusz zgłaszała kolejne wnioski o wykonanie kolejnych ekspertyz.
- Pod koniec procesu mieliśmy na przykład wniosek o przesłuchanie biegłego z zakresu medycyny sądowej, aby ten stwierdził, czy ofiary tragedii jechały w pasach. Nie byłby to dziwny wniosek, gdyby nie to, że zeznania świadków i oględziny zwłok nie pozostawiały w tej materii wątpliwości - mówi prawnik.
Sąd - w ocenie mec. Rogalskiego - wykazywał się "dużą wyrozumiałością" wobec oskarżonego. Tuż przed finiszem procesu ekspert wykonujący sekcję zwłok podkreślił to, co dla prokuratury było oczywiste - że pasy były zapięte. Wcześniej sąd też zgodził się na poproszenie biegłego, który rekonstruował przebieg tragedii, o wykonanie jeszcze jednej ekspertyzy - tym razem jednak miał zignorować dane z "czarnej skrzynki" mercedesa, czyli rejestratora danych, który zapisywał informacje o tym, co działo się z samochodem oskarżonego przed zderzeniem. Skąd taka prośba? Bo obrona oskarżonego prawnika kwestionowała sposób ściągnięcia danych z pojazdu ich klienta.
Jak na żądanie sądu o przeprowadzenie analizy z pominięciem danych z "czarnej skrzynki" zareagował biegły z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego Policji? W piśmie skierowanym do sądu zaznaczył, że zignorowanie wskazań rejestratora "nie miałoby wpływu na wnioski końcowe sporządzonej opinii".
Ekspert podkreślił, że rekonstruując przebieg śmiertelnego wypadku, opierał się przede wszystkim na śladach pozostawionych na drodze. A te - jak zaznaczył - jednoznacznie wskazują, że do zderzenia doszło na pasie, po którym jechało audi, w którym zginęły dwie kobiety. Ekspert z CLKP argumentuje, że to jednoznacznie obciąża jadącego mercedesem prawnika, który opuścił swój pas.
Biegły zastrzegł, że Centralne Laboratorium Kryminalistyczne Policji wykonuje badania "na podstawie pełnego materiału dowodowego" i zaznacza, że dane z rejestratora w mercedesie są "obiektywnymi i precyzyjnymi informacjami o przebiegu wypadku". Podkreślił też, że danymi nie można manipulować, a proces ich zgrywania jest "znormalizowany i "oparty o normy ISO".
Czytaj też: Sąd polecił zignorowanie "czarnej skrzynki". Zaskakująca decyzja w głośnej sprawie prawnika
Otwartość sędzi Anny Pałasz na kolejne wnioski budziła niezadowolenie wśród bliskich zmarłych kobiet. Największe jednak emocje wywołała dość zaskakująca jej decyzja o przerwaniu rozprawy, ze względu na... szacunek do oskarżonego. 19 marca br. wszystko wskazywało na to, że przewód sądowy zostanie zamknięty. Proces tego dnia był wyznaczony na godz. 9:30. Przed procesem obrona złożyła dwa wnioski o odroczenie rozprawy. Jeden z nich został wysłany... nad ranem, po godz. 4. Na kilka godzin przed procesem.
Jak obrońcy Pawła Kozaneckiego uzasadniali konieczność odroczenia rozprawy? Wskazywali, że dzień przed procesem do akt trafiła ekspertyza z zakresu medycyny sądowej. Chodziło o wspomnianą już wcześniej ekspertyzę rozstrzygającą, czy zmarłe miały zapięte pasy w czasie wypadku. Obrona argumentowała, że opinia wpłynęła dzień przed rozprawą i miała za mało czasu na zapoznanie się z jej treścią.
Sędzia Anna Pałasz twierdziła, że nie uwzględni wniosku, argumentując, że opinia biegłego z zakresu medycyny sądowej jest krótka i spójna. - To jest do przeczytania w pięć minut, dlatego argument o braku możliwości zapoznania się z opinią nie znajduje uzasadnienia - stwierdziła sędzia. Ulga zgromadzonej na sali rozpraw rodziny była bardzo krótkotrwała.
- Nie spodoba się państwu to, co teraz powiem - zaczęła sędzia Pałasz, co wywołało szmer niedowierzania na sali. Ten się tylko wzmógł, kiedy sędzia kontynuowała:
- Wydaje mi się, że po przeprowadzeniu trzyletniego procesu byłoby brakiem szacunku dla oskarżonego i jego obrońców uniemożliwienie wygłoszenia mów końcowych - powiedziała sędzia. W tym momencie członkowie rodziny zmarłych wymieniali spojrzenia z pełnomocnikiem i z prokuratorem.
Sędzia mówiła dalej. Wskazała, że "sprawa nie jest prosta", dlatego "mowy końcowe mają istotną rolę w procesie wyrokowania". Ostatecznie proces karny został zamknięty dopiero 1 kwietnia, chociaż obrona składała wnioski o wydanie kolejnych opinii w tej sprawie.
Czytaj więcej o mowach końcowych: Nie było czasu na reakcję. Opinia w sprawie głośnego wypadku ujawniona
***
Prokuratura i oskarżyciel posiłkowy żądają skazania Pawła Kozaneckiego na pięć lat więzienia. Jego obrońcy wnoszą o uniewinnienie. W czasie procesu krytykowali opinie biegłych.
Wyrok został odczytany 11 kwietnia o godz. 9:30. Dwa lata pozbawienia wolności i pięć lat zakazu prowadzenia pojazdów. Wyrok jest nieprawomocny.
Autorka/Autor: Bartosz Żurawicz
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl