O przeżyciu chorego z nowotworem decyduje czas. A ten - jak alarmują eksperci zajmujący się onkologią i patomorfologią - jest w Polsce marnowany na potęgę. Do postawienia diagnozy i rozpoczęcia leczenia wymagane są między innymi badania histopatologiczne. Na ich wyniki niektórzy pacjenci w Polsce czekają tygodniami. Dlaczego? - System nie zachęca, żeby pacjentów badać dobrze i sprawnie - twierdzi profesor Andrzej Marszałek, konsultant krajowy w dziedzinie patomorfologii. To jednak ma się zmienić.
Marcin z Łodzi ma 68 lat. W grudniu został skierowany na wycięcie zmiany w jelicie grubym. Zabieg wykonano laparoskopowo. Chirurg zwrócił uwagę, że zmiana miała charakter naciekającego guza.
- Usłyszałem, że to może być złośliwy nowotwór. Dalsze leczenie lekarze uzależnili od wyników badania narośli pobranej podczas zabiegu. Wyniki miały być w ciągu tygodnia, góra dwóch, bo sprawa - jak przekazali lekarze - wyglądała na pilną - opowiada mężczyzna.
Po dwóch tygodniach wyników nie było. Ani po trzech, ani po pięciu. - Dzwoniłem, dowiadywałem się. W jednostce diagnostyki patomorfologicznej słyszałem tylko, że trzeba czekać - mówi łodzianin.
W końcu, po sześciu tygodniach od pobrania próbek, mężczyzna poznał diagnozę: w jego organizmie wykryto guza z ryzykiem zezłośliwienia. - Poinformowano mnie, że muszę pilnie poddać się leczeniu onkologicznemu. Wydano mi kartę DiLO (diagnostyki i leczenia onkologicznego - red.), czyli zapisano mnie na szybką ścieżkę onkologiczną. Lekarze zasugerowali, że trzeba natychmiast wyciąć większy fragment jelita i sprawdzić, czy nie doszło do przerzutów - opowiada.
Zastanawia się jednak, jak to się stało, że - skoro sytuacja jest tak pilna - na najważniejsze dla jego zdrowia wyniki trzeba było czekać tyle czasu. Teraz umawia się na badania niezbędne do wykonania operacji.
Czas ucieka
Profesor Cezary Szczylik jest ordynatorem Oddziału Onkologii Klinicznej i Chemioterapii w Europejskim Centrum Zdrowia w Otwocku. W rozmowie z tvn24.pl podkreśla, że pan Marcin z Łodzi mierzy się z podobnym problemem, co tysiące chorych w kraju.
- W Polsce każdego roku o chorobie nowotworowej dowiaduje się nie mniej, niż 150 tysięcy osób. Ci, którzy mają szczęście znaleźć się pod opieką wiodącego w kraju instytutu onkologicznego, mogą liczyć na sprawne, skuteczne i nowoczesne leczenie. Niestety, tacy szczęśliwcy stanowią mniejszość chorych w kraju - mówi prof. Szczylik.
A co z resztą? Rozmówca tvn24.pl wskazuje, że na postawienie diagnozy potrafią czekać nawet 12 tygodni. A i to nie oznacza, że po tym czasie można postawić diagnozę.
- Czasami badania trzeba ponowić, bo wyniki badania patomorfologicznego są niejednoznaczne. To dla pacjenta tragedia, bo - trzeba to zaznaczyć - każdy tydzień ma znaczenie. Okres podwojenia się liczby komórek nowotworowych wynosi od 21 do 28 dni - mówi prof. Szczylik.
Znaczy to tyle, że kiedy wreszcie lekarz - onkolog ma okazję poznać wyniki pacjenta, mogą być one już mocno nieaktualne.
- Skalę problemu pokazuje fakt, ilu pacjentów leczymy radykalnie - niszcząc komórki nowotworowe i w ten sposób doprowadzamy do wyzdrowienia. W Polsce takich pacjentów jest od 20 do 30 procent. W innych krajach Unii wyleczyć udaje się ponad 50 procent - podkreśla lekarz.
Znaczy to tyle, że co najmniej 30 tysięcy ludzi nie zostaje wyleczonych z powodu niewydolnego systemu ochrony zdrowia.
- Wiele z tych osób umiera, chociaż w innym kraju mogłyby zostać wyleczone. To miara problemu, to powód, dla którego trzeba szukać radykalnych zmian - zaznacza prof. Cezary Szczylik.
Poza terminem
Joanna Frątczak-Kazana z Fundacji Alivia podkreśla, że z szeroko pojętą diagnostyką (nie tylko dotyczącą patomorfologii) w Polsce jest problem.
- Terminy są monitorowane wobec chorych, którzy otrzymali tzw. zieloną kartę, czyli kartę diagnostyki i leczenia onkologicznego (DiLO). Wobec nich obowiązują terminy, których system ochrony zdrowia powinien przestrzegać - opowiada Frątczak-Kazana.
Terminy wynikają z wydanego 26 lipca 2017 rozporządzenia prezesa Narodowego Funduszu Zdrowia. Określono w nim, że wstępna diagnostyka onkologiczna (potwierdzenie lub wykluczenie nowotworu i postawienie diagnozy) powinna być wykonana w ciągu 28 dni. Diagnostyka pogłębiona (określenie typu nowotworu, stopnia jego zaawansowania i ewentualnych przerzutów) powinna trwać nie dłużej, niż 21 dni.
Tyle w teorii. A jak jest w praktyce? Narodowy Fundusz Zdrowia zbiera dane, z których wynika, że w 2022 roku 66 procent diagnostyki wstępnej została wykonana w zaplanowanym terminie. 72 procent pacjentów w wyznaczonym czasie otrzymało wyniki pogłębionych badań. Niestety, dane te z roku na rok są coraz gorsze. W 2021 roku 75 procent diagnoz wstępnych było realizowanych zgodnie z planem, a w 2020 roku 74 procent. Z czego to wynika?
- Jednym z powodów jest wzrost ilości pacjentów, którzy nie podjęli diagnostyki i leczenia z powodu pandemii. Hasło "zostań w domu" zostało potraktowane poważnie. Pacjenci nie chodzili do lekarzy, nie diagnozowali się. Teraz, kiedy już ruszyli, system - również w zakresie badań patomorfologicznych - jest po prostu przeciążony. Niestety, to też oznacza, że mamy wielu chorych w zaawansowanym stadium raka - wskazuje Joanna Frątczak-Kazana.
ZOBACZ W TVN24 GO: "Uderzyło w nas tsunami". Onkologia w czasie pandemii >>>
Już w 2020 roku Najwyższa Izba Kontroli opublikowała raport, z którego wynikało, że pacjenci w Polsce nie mają odpowiedniego dostępu do dobrej diagnostyki patomorfologicznej. Problem jest złożony: po pierwsze, badania histopatologiczne nie mają odrębnego finansowania i dlatego są realizowane w ramach kosztów własnych szpitali. To z kolei prowadzi do szukania oszczędności przez dyrektorów, którzy podpisują umowy na zasadzie outsourcingu, a konstrukcja umów nie zawsze gwarantuje wysoką jakość i sprawność w wykonywaniu usług.
ZOBACZ W TVN24 GO: "My nie jesteśmy zieloną wyspą, jesteśmy straszną wyspą onkologiczną" >>>
Dodatkowo - jak wskazuje NIK - w kraju brakuje specjalistów. Na jednego patomorfologa w Polsce przypada 85 tysięcy osób. Dla porównania - w Unii Europejskiej na jednego patomorfologa średnio przypada 35 tysięcy osób.
To, co było niechciane
Dlaczego problem urósł do takich rozmiarów? Tłumaczy to profesor Andrzej Marszałek, krajowy konsultant w dziedzinie patomorfologii. Podkreśla, że przed transformacją ustrojową w Polsce, niemal każdy szpital posiadał pracownię histopatologii. - W praktyce zapewniało to personelowi szpitala sprawny dostęp do wyników badań patomorfologicznych - opowiada ekspert.
W latach 90. sytuacja zaczęła się pogarszać. - Badania patomorfologiczne nie zostały włączone do odrębnego finansowania. Z perspektywy szpitala jest to zatem dodatkowy koszt, który trzeba opłacić z budżetu na funkcjonowanie placówki. Nie może zatem dziwić, że zarządcy kolejnych placówek decydowali się na przekształcanie pracowni histopatologicznych i przekształcanie ich w poradnie i pracownie, które mogły zapewnić dodatkowe środki - początkowo z kasy chorych, a potem z Narodowego Funduszu Zdrowia.
- Badania zlecano na zewnątrz, a przystępujący do przetargu ścigali się na ceny. To kryterium było kluczowe dla dyrektorów szpitali. Spadała jakość badań i wydłużał się czas oczekiwania - opisuje prof. Marszałek.
Krajowy konsultant w dziedzinie patomorfologii zwraca uwagę, że od około pięciu lat, onkolodzy dysponują nowymi, dużo skuteczniejszymi metodami walki z rakiem.
- Możliwości medycyny spersonalizowanej, molekularnej, dobieranej pod konkretnego pacjenta wystrzeliły. Onkologia potrafi radzić sobie z guzami, używając precyzyjnych i mało inwazyjnych dla organizmu metod. Możliwości te porównałbym do superszybkiego pociągu. Problem w tym, że do jazdy potrzebny jest nie tylko dobry pociąg, ale też tory. A nasze tory - idąc dalej za moją alegorią - są pokrzywione i na spróchniałych, starych podkładach - opowiada profesor Andrzej Marszałek.
W przededniu zmian
Krajowy konsultant podkreśla, że - wraz z rozwojem onkologii - wzrosło zapotrzebowanie na usługi patomorfologów. Z danych NFZ - jak sprawdziliśmy - wynika, że w zeszłym roku liczba badań diagnostycznych chorych z podejrzeniem nowotworu wyniosła ponad 60 tysięcy. Prawie dwa razy więcej, niż w 2018 (33,5 tys.).
- Kilka lat temu przekonaliśmy, jako środowisko patomorfologów, że trzeba wprowadzić radykalne zmiany. Teraz jesteśmy tuż przed ich wprowadzeniem - przekazuje profesor Marszałek.
W ramach Narodowej Strategii Onkologicznej, badania patomorfologiczne mają mieć oddzielne finansowanie. W ubiegłym roku resort zdrowia zatwierdził standardy dla placówek, które zostały akredytowane do realizowania badań patomorfologicznych, za które ma płacić NFZ (a nie jak dotąd szpitale). Czytaj też: Krajowa Sieć Onkologiczna. Rząd przyjął projekt ustawy
- Standardy spełniło już 30 podmiotów wykonujących badania. Docelowo w ramach obecnie realizowanego projektu do czerwca 2023 ma być ich ponad 50 w całej Polsce. Ale proces powinien być otwarty i umożliwiać uzyskanie certyfikatu kolejnym jednostkom, które poddadzą się odpowiedniej procedurze. Zasady są już przedstawione i jeśli będzie wola dalszej realizacji akredytacji jednostek patomorfologicznych, liczbę certyfikowanych jednostek można sukcesywnie zwiększać - opowiada profesor Marszałek.
Dodaje, że ustandaryzowanie procedur i znalezienie dla nich finansowania będzie kluczowe dla systemu. W opinii rozmówcy tvn24.pl ma to zakończyć powierzanie badania placówkom, które wykonują badania nieoptymalnie, poza wymogami standardów i wytycznych.
- Wszystko jest gotowe, czeka na ruch resortu zdrowia. Wierzę, że w patomorfologii duża, niezbędna zmiana nastąpi jeszcze w tym roku - przekazuje rozmówca tvn24.pl.
Pola do poprawy
Poprosiliśmy też profesora Marszałka, żeby odniósł się do sytuacji opisywanych między innymi przez profesora Cezarego Szczylika z Oddziału Onkologii Klinicznej i Chemioterapii w Europejskim Centrum Zdrowia w Otwocku, który wskazuje, że onkolodzy otrzymują niejednoznaczne, niedokładne wyniki badań.
- Trzeba zaznaczyć, że czasami taki się zdarza, bo chirurg nie pobiera właściwego materiału, lub materiał nie jest odpowiednio zabezpieczony. Oczywiście zdarzają się rozpoznania "niekonkuluzyjne", ale w skali świata ich liczba stanowi około trzech procent wszystkich badań - podkreśla ekspert.
Zaznacza, że wskazywany przez profesor Szczylika okres podwojenia się komórek nowotworowych może dotyczyć rzadkich nowotworów, takich jak chłoniak Burkitta, który gwałtownie może się powiększać.
- Proces rozwijania się większości nowotworów trwa latami, stąd możliwość diagnostyki na wczesnym etapie rozwoju zmian przednowotworowych lub w trakcie pierwszej fazy inwazji - zaznacza profesor.
Krajowy konsultant przekazuje, że każdego roku w Polsce rozpoznaje się około 220-260 tysięcy nowotworów. Ile jednak próbek rocznie muszą zbadać łącznie patomorfolodzy (z wynikami pozytywnymi i negatywnymi)? Takich danych zbiorczych - jak mówi konsultant - nikt nie prowadzi.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock