- Co chciałem osiągnąć? Trudno mi odpowiedzieć - mówił przed sądem 65-letni Jerzy K., oskarżony o próbę zabójstwa córki. Jego proces ruszył we wtorek w Łodzi. Grozi mu dożywocie.
- Łatwopalną substancję kupiłem na targu. Jeszcze tego samego dnia poszedłem tam, gdzie mieszkała była żona i córka - opowiadał w sądzie Jerzy K.
Przyznał się, że rok temu przy ul. Okólnej w Łodzi chciał zabić swoją córkę. W czasie śledztwa mówił prokuratorom, że to miała być jego zemsta za to, że trafił przez nią za kratki. Do więzienia trafił za znęcanie się nad rodziną. Po wyjściu na wolność był bezdomny.
We wtorek w łódzkim sądzie okręgowym zmienił wersję. Stwierdził, że do dramatu by nie doszło, gdyby nie żona.
- To przez nią to wszystko. Przeprowadziła ze mną rozwód bez podziału majątku. A wcześniej oszukiwała mnie na pieniądze - twierdził przed sądem.
Opowiadał, jak pojawił się 8 czerwca minionego roku na ulicy Okólnej w Łodzi.
- Zadzwoniłem do drzwi. Otworzyła córka. Nic nie powiedziała, ja zresztą też nie. Oblałem ją łatwopalną substancją, a potem wyciągnąłem zapalniczkę - mówił Jerzy K.
Zanim zdążył z niej skorzystać, córka zamknęła drzwi.
- Widziałem, że drzwi stanęły w ogniu. Poszedłem z drugiej strony budynku. Widziałem, jak córka krzyczy coś przez okno. Postałem chwilę i poszedłem na przystanek autobusowy - relacjonował.
Niedoszła ofiara
Jego spokojnej narracji przysłuchiwała się 39-letnia córka, Joanna.
- Kocham córkę. Zrobiłem błąd - mówił.
Wcześniej - jeszcze w czasie śledztwa - otwarcie jednak mówił, że chciał śmierci córki. Tak wynika z protokołów przesłuchań, które zostały odczytane w sądzie:
"Ona się w kółko mądrowała. Siedziała całe dnie przed komputerem, a ja musiałem na nią robić. Któregoś dnia pomyślałem, że chcę ją zabić" - czytała przewodnicząca składu sędziowskiego.
Na szczęście 39-latka wyszła ze zdarzenia bez poważniejszych obrażeń.
Na czas jej przesłuchania przed sądem została wyłączona jawność procesu.
W płomieniach
Krytycznego dnia kobieta została poparzona w nogę. Na szczęście ogniem nie zajęła się substancja, którą miała na twarzy.
- Ogień rozprzestrzenił się na ściany. Przedpokój płonął - informował nas jeszcze przed procesem Krzysztof Kopania z łódzkiej prokuratury.
Jak wynika z aktu oskarżenia, 39-latka próbowała ratować się ucieczką przez okno. Kiedy je otworzyła, podbiegł do niej ojciec, który był przed domem.
"Wylał na mnie resztę tej cieczy. Krzyczał, że mam za swoje" - zeznawała Joanna K. w prokuraturze podczas śledztwa.
Napastnik znowu chciał ją podpalić za pomocą zapalniczki, którą trzymał w ręku.
Córka zdążyła jednak zamknąć okno i zaczęła wzywać pomoc. Jej ojciec uciekł.
- Dopiero wtedy kobieta mogła wydostać się z płonącego domu - wyjaśnia prokurator.
Niedługo potem na miejscu działała już straż pożarna. Żywioł zniszczył jedno z pomieszczeń.
Jerzy K. został zatrzymany kolejnego dnia. Był nietrzeźwy, miał w organizmie 1,5 promila alkoholu.
Grozi mu dożywocie
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź