- Nie spodziewałem się, że zaatakują mnie w tyle osób. Nikomu czegoś takiego nie życzę - mówi tvn24.pl Bartłomiej, taksówkarz z Łodzi. Właśnie skończyło się śledztwo w sprawie jego oprawców, wszyscy są na wolności.
Bartłomiej jeździ po ulicy Piotrkowskiej. Wie, że tamtego dnia - 10 lipca ubiegłego roku - paradoksalnie miał sporo szczęścia.
- Przez 30 sekund tłukło mnie ośmiu gości. Policjanci zajmujący się sprawą powiedzieli mi w końcu, że jakby byli więksi, to już bym nie wstał - opowiada.
Mężczyzna był "tylko" poobijany. Z poważniejszych obrażeń wskazuje uraz nadgarstka.
- Zniszczyli mi też samochód, dzięki któremu zarabiam na życie - mówi.
Oskarżeni mają dziś od 17 do 20 lat. Siedmiu pełnoletnich stanie przed sądem.
- Akt oskarżenia w tej sprawie został wysłany do sądu. Młodzi mężczyźni odpowiedzą za udział w pobiciu i uszkodzeniu taksówki - wylicza Krzysztof Kopania.
Sprawą 17-latka zajmuje się sąd dla nieletnich.
Błąd
Wszystko wydarzyło się tam, gdzie - teoretycznie - w Łodzi najbezpieczniej. Na ul. Piotrkowskiej, po której co kilkadziesiąt metrów można natknąć się na patrol policji. Gdzie funkcjonuje cały system kamer, które same ostrzegają operatora o niebezpiecznej sytuacji.
To, co stało się 10 lipca też nagrały. Taksówkarz Bartek przyjechał pod lokal, w którym pracuje jego siostra. Dziewczyna wyszła z pracy razem z kolegą.
- Nie zdążyliśmy odjechać, kiedy do samochodu dobiegła grupa agresywnych chłopaków - opowiada. Grupka podbiegła do siedzącego z przodu pasażera taksówki. Otworzyli drzwi, zaczęli kopać przypiętego już pasami chłopaka.
- Nie wiem, o co tam poszło. Wyszedłem, żeby załagodzić sytuację. To był błąd - mówi.
Kamery miejskie zarejestrowały, jak do Bartłomieja podbiega jeden z agresywnych mężczyzn. Kopie z rozpędu, kierowca pada na ziemię. Po chwili wstaje i próbuje się bronić. Dostaje kolejne ciosy, leży. Wokół pojawiają się inni agresorzy. Przez około 30 sekund biją i kopią go po całym ciele. Potem odchodzą.
- Wstałem i doszedłem do samochodu. Wtedy znowu pojawili się oni, zadali kilka ciosów, uszkodzili samochód - wspomina.
"No siema"
Biegły powołany przez prokuratorów ocenił, że w czasie ataku doszło do uszkodzeń wartych niecałe 3 tys. złotych.
- Do teraz nie dostałem ani złotówki. Ale nie to mnie najbardziej dotknęło. Bardziej zastanawia mnie fakt, że tych ludzi regularnie widuję w pracy - opowiada rozmówca tvn24.pl
Dodaje, że napastnicy kilka dni po zajściu - jakby nigdy nic - oglądali spowodowane przez siebie uszkodzenia auta.
- Wszystko jest w rękach sądu. Tak czy inaczej jest mi z tym trochę nieswojo, że ci ludzie ciągle są na wolności. Potrafią powiedzieć "no siema". Mam poczucie niesprawiedliwości - kończy.
Prokuratorzy zastosowali wobec podejrzanych wolnościowe środki zapobiegawcze. Podejrzanym grozi do 5 lat więzienia.
Autor: bż/i / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: Monitoring miejski w Łodzi