Była spektakularna kradzież, a potem proces pełen zwrotów akcji. Dziś w Łodzi rozpoczyna się rozprawa apelacyjna po "skoku stulecia". W 2015 roku fałszywy konwojent ukradł 8 mln złotych. Jednym z pomysłodawców przestępstwa miał być Grzegorz Ł., który przez dwa lata ukrywał się tak skutecznie, że podejrzewano, że nie żyje.
Sąd drugiej instancji zajmie się sprawą na wniosek i skazanych i prokuratury. Wszyscy odwołali się od - jak podkreślali pełnomocnicy - surowych wyroków Sądu Okręgowego z lipca zeszłego roku.
Krzysztof W., który spektakularnie wcielił się w rolę konwojenta i w kluczowym momencie odjechał bankowozem wypchanym gotówką, został nieprawomocnie skazany w zeszłym roku na 8 lat i dwa miesiące więzienia.
Sąd pierwszej instancji chciał, żeby inny z twórców planu, Marek K. spędził w więzieniu 7 lat (prokuratorzy żądali 8 lat za kratkami).
Dariusz D., który pomagał fałszywemu konwojentowi przerzucać skradzione miliony, został skazany na 6 lat (prokuratorzy wnioskowali o karę trzech lat więzienia warunkowo zawieszonego na sześć lat).
Najwięcej emocji budzi fakt, że dzisiaj po raz pierwszy stanie mężczyzna, który zdaniem prokuratury jest trzecim z twórców zuchwałego planu. To Grzegorz Ł., były policjant i wiceprezes okradzionej firmy ochroniarskiej.
Superskok
Do kradzieży 8 mln złotych doszło 10 lipca 2015 roku w Swarzędzu pod Poznaniem. Krzysztof W., zatrudniony jako ochroniarz na podstawie fałszywych dokumentów, miał dyżur.
Razem z dwoma innymi konwojentami rozwoził pieniądze do bankomatów. Kiedy dwaj koledzy weszli do banku, W. odjechał bankowozem. Włączył zagłuszacz sygnału GPS i pojechał do lasu, gdzie czekali na niego wspólnicy. Jeden z nich (Dariusz D.) pomagał przerzucać gotówkę do czekającego już samochodu. Bankowóz został potem wyczyszczony chlorem i porzucony w lesie.
Policja przez kilka miesięcy nie wiedziała, kto może stać za tą spektakularną kradzieżą. Zagadka zaczęła się wyjaśniać po zatrzymaniu Adama K. po tym, jak poprosił żonę i teścia o wpłacenie części łupu na bankowe konto.
Brakujące ogniwo
Prokuratura twierdzi, że za drobiazgowo przygotowanym skokiem stał m.in. Grzegorz L., były policjant i wiceprezes okradzionej firmy ochroniarskiej.
Zniknął bez śladu we wrześniu 2015 roku. Ukrywał się na tyle skutecznie, że wiele osób badających sprawę poważnie brało pod uwagę, że nie żyje. Niektórzy policjanci zajmujący się sprawą zaczęli nazywać go "duchem".
Ł. ukrywał się na Ukrainie. Wpadł w zeszłym roku. Szukający go "łowcy głów", czyli funkcjonariusze specjalnej jednostki poznańskiej policji, podkreślają, że był bardzo trudnym przeciwnikiem.
- Świadomie wprowadzał nas w błąd. Wysyłał fałszywe tropy. Nam udało się jednak ustalić, że przekroczył granicę z Ukrainą. Posługiwał się wtedy fałszywymi danymi - opowiada tvn24.pl jeden z "łowców".
Dziś po raz pierwszy opinia publiczna będzie mogła posłuchać jego wersji zdarzeń. W październiku co prawda był przesłuchiwany przez prokuratorów w Poznaniu, ale odmówił składania wyjaśnień.
Jest formalnie podejrzany o udział w zorganizowanej grupie przestępczej. Grozi mu (tak jak groziło kompanom) do 10 lat więzienia. Na salę rozpraw w Łodzi zostanie przywieziony w charakterze świadka.
Autor: bż / Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: TVN24 Łódź