Chcieliśmy się napić, pójść z ekipą na imprezę, pohulać. To nas wtedy interesowało - wspomina Eugeniusz "Siczka" Olejarczyk, założyciel legendarnej grupy KSU. Zespół obchodzi 45-lecie, w 1978 roku kapela otrzymała swoją nazwę, od tablic rejestracyjnych wydawanych wówczas w Ustrzykach Dolnych. - Cieszą mnie rocznice, bo są okazją, żeby pojechać w trasę, spotkać ludzi, świętować. Inaczej to siedziałbym na "d...", oglądał ten telewizor i się denerwował - dodaje rozmówca Estery Prugar z tvn24.pl.
Był 1977 rok. Zespół "2 plus 1" wydał płytę "Aktor", poświęconą tragicznie zmarłemu 10 lat wcześniej Zbigniewowi Cybulskiemu. Marek Grechuta nagrał swój piąty album "Szalona lokomotywa", zawierający fragmenty musicalu o tym samym tytule. Anna Jantar pracowała nad ostatnią wydaną za jej życia płytą "Zawsze gdzieś czeka ktoś". Na kinowe ekrany wszedł "Człowiek z marmuru" w reżyserii Andrzeja Wajdy, z przełomową rolą Krystyny Jandy, a formacja artystyczna nazywana kinem moralnego niepokoju nabierała rozpędu w działaniach mających na celu zdemaskowanie zwyrodnienia systemu komunistycznego.
26 lutego 1977 roku - dzień po premierze "Człowieka z marmuru" - w Ustrzykach Dolnych szesnaste urodziny świętował Eugeniusz Olejarczyk, znany jako Siczka. Wokalista, gitarzysta, kompozytor i autor tekstów, jeden z pięciu nastolatków, którzy powołali do życia kapelę, nazwaną rok później, w 1978 roku, KSU - od tablic rejestracyjnych wydawanych w ówczesnym województwie krośnieńskim dla ich rodzinnego miasta.
KSU - chcieli więcej punk rocka
- W tamtych czasach kompletnie nie interesowałem się polityką. Chcieliśmy się napić, pójść z ekipą na imprezę, pohulać. To nas wtedy interesowało – opowiada dzisiaj Siczka. - KSU nie było szczególnie antysystemowe. Nas interesowała głównie muzyka, choć wtedy punk rocka słuchało jeszcze niewiele osób. My po prostu chcieliśmy grać, a ponieważ byliśmy młodzi i nie mieliśmy żadnego wykształcenia muzycznego, to graliśmy najprostszą muzykę świata – wspomina.
Zespół, który na początku swojej działalności wykonywał covery takich zachodnich grup, jak Black Sabbath czy Deep Purple, napisał list do Radia Wolna Europa, w którym prosił o emitowanie większej ilości zagranicznej muzyki punkrockowej, jak Sex Pistols czy The Damned.
KSU - przełomowy koncert w Kołobrzegu
Z pierwszego składu KSU do dziś w zespole gra jedynie Eugeniusz "Siczka" Olejarczyk, ale w 1980 roku tworzyli go wokalista i saksofonista Bogdan "Bohun" Augustyn, klawiszowiec Wojciech "Ptyś" Bodurkiewicz, perkusista Bogdan "Tuptuś" Tutak oraz gitarzysta basowy Lesław Tomków. I to właśnie ta piątka została zaproszona przez Kazika Staszewskiego na I Ogólnopolski Festiwal Zespołów Rockowych Nowej Fali w Kołobrzegu w sierpniu 1980 roku To tamten występ traktowany jest jako przełom w karierze początkujących muzyków.
- Nie wiem, czy można obiektywnie powiedzieć, że ten koncert był duży. Duży był na pewno amfiteatr, w którym odbywał się przegląd, na samym koncercie było chyba z pięćset osób, ale wiadomo, to były nasze początki, więc to na pewno robiło wrażenie. Tym bardziej, że naprawdę nie było wtedy jeszcze w Polsce zbyt wielu fanów punk rocka. W każdym razie to była fajna impreza. Nie pamiętam już do końca, kto tam jeszcze wtedy grał, ale chyba Kryzys, Kazik na pewno. Szczerze mówiąc ja już niewiele z tamtych czasów pamiętam – przyznaje wokalista.
Trzy lata po występie w Kołobrzegu Siczka trafił do wojska, a konkretnie do 1 Warszawskiego Pułku Czołgów Średnich im. Bohaterów Westerplatte. To właśnie wtedy napisał "Skazanego na 716 Dni" czy "1944". Po zakończeniu przez niego służby w 1985 roku, KSU kontynuowało działalność w trzyosobowym składzie – do Olejarczyka dołączyli wtedy basista Adam "Dżordż" Michno i perkusista Bogdan "Tuptuś" Tutak.
Bieszczady, polski Dziki Zachód
Mimo zapewnień wokalisty, że KSU nie miało założeń antysystemowych, od początku zespół ściśle związany był z Wolną Republiką Bieszczad, czyli nieformalną organizacją młodzieżową, której cele oscylowały wokół idei zabezpieczenia dóbr i kultury rejonu, łącząc ze sobą ideę punkowego buntu, lokalnego patriotyzmu i antykomunizmu.
Bieszczady, które w pierwszej połowie ubiegłego stulecia często nazywane były polskim Dzikim Zachodem, w latach sześćdziesiątych, kiedy urodzili się przyszli członkowie KSU, przechodziły intensywny proces "cywilizowania", zaplanowany przez rządy PRL. W Ustrzykach Dolnych, w ramach tak zwanego czynu społecznego, wybudowano duże kąpielisko, obok którego powstały między innymi pole namiotowe, boisko do siatkówki i lodziarnia. Powstały także stadion miejski i skocznia narciarska na stoku góry Gromadzyń.
Dziś Bieszczady nie są już odcięte od reszty Podkarpacia i reszty Polski. Można do nich dojechać autostradą i drogą ekspresową, a region cieszy się zainteresowaniem turystów. – Bardzo źle, że powstały te wszystkie drogi, bo przyjeżdżają ludzie, którzy zostawiają po sobie góry śmieci, plastiku, wydeptują trawy, wypłaszają zwierzynę. Oczywiście, trochę żartuję, bo na szczęście obecnie ludzie są już znacznie bardziej świadomi ekologicznie. To już nie są lata siedemdziesiąte, kiedy tam, gdzie się skończyło pić, tam się pod siebie butelkę wyrzucało. Chociaż wiadomo, jeszcze się zawsze jakiś taki trafi, ale na szczęście podejście ludzi do spraw ekologii zmienia się na dobre – ocenia Siczka.
- W tej chwili już od trzech lat nie mieszkam w Bieszczadach, przeprowadziłem się pod Rzeszów – mówi i dodaje, że zarówno jego rodzinne miasto, jak i stolica Podkarpacia to miejsca, których nie należy utożsamiać z całym województwem. - Zwłaszcza w kwestiach politycznych - podkreśla.
Siczka o tym, dlaczego wzrosło jego zainteresowanie polityką
Muzyk zaznacza, że obecnie jego zainteresowanie polityką znacznie się zwiększyło, choć z nie najlepszych, jak ocenia, powodów. - Przez wszystko, co w ostatnich latach dzieje się w polskiej polityce, zrobiłem się nerwowy, a jak oglądam telewizję, to cały się trzęsę. Według mnie Prawo i Sprawiedliwość rozbiło rodziny i podzieliło naród. To jest wszystko kwestia propagandy. Przecież ja nie bez powodu jesienią 2021 roku biegałem po scenie w koszulce z logiem TVN, wspierając stację i stając w jej obronie, bo gdyby udałoby się doprowadzić do końca plan jej zamknięcia, to sytuacja byłaby beznadziejna – przekonuje.
– Moje poglądy są jednoznaczne, one wybrzmiewają również w piosenkach. Przecież kiedy śpiewam: "Pod podłogą węszą wroga i jak katar łapią go. Naród nigdy się nie podda, idzie po nich wielki sąd”, to wiadomo, o czym śpiewam. Komuna nie działała na mnie tak źle, jak obecny rząd – wyznaje Siczka.
Rzeszutek: czy KSU gra punk rocka?
- Mam wrażenie, że w ostatnim czasie punk rock przeżywa renesans, co związane jest po części z buntem przeciwko otaczającej nas rzeczywistości, jak również w pewnym sensie z powrotem trendów modowych lat 80. Dużą rolę odgrywają też sentymenty ludzi, którzy w tamtych czasach słuchali tej muzyki, przychodzili na koncerty i chcą choć na moment powrócić do tych dobrze kojarzących im się chwil, kiedy byli nastolatkami. – ocenia Tomasz "Szamot" Rzeszutek, gitarzysta basowy, który dołączył do KSU w 2017 roku.
Rzeszutek przyznaje, że punk nie jest i nigdy nie był wyrafinowanym gatunkiem. – Charakterystyczne dla tej muzyki jest to, że nie wymaga znajomości wielu akordów i teorii muzyki. Nie ma w niej konieczności układania skomplikowanych rytmów czy melodii. To, co jako KSU robimy dzisiaj, ma w sobie trochę elementów niekojarzących się wprost z punk rockiem, łącznie z udziałem instrumentów folkowych, jak i rozbudowaniem niektórych kompozycji. Można by zatem zadać sobie pytanie: czy KSU gra obecnie punk rocka? - zastanawia się.
- Nasz styl naprawdę trudno jest określić w sposób jednoznaczny, bo mamy piosenki akustyczne, zdarzają się kawałki, które można określić jako lżejszy rock. Są numery punkowe, ale też cięższe, którym bliżej jest do Black Sabbath niż "czystego" punka. To nie jest takie proste, jak na przykład z The Exploited – to jest prawdziwy punk rock, który łoi od początku do końca – wyjaśnia Siczka.
Pojęcie punk rocka się zmienia
Muzycy podkreślają, że pojęcie punk rocka jako gatunku muzycznego również się zmienia. – Warto spojrzeć na to, w jakim kierunku dryfowała z każdą kolejną płytą muzyka takich zespołów, jak Ramones, The Clash czy później powstałego Bad Brains – zauważa Rzeszutek.
- A to, co Ramones robili później, dla mnie było już zdecydowanie bardziej "glam" niż "punk" – zauważa Siczka
- Ważne jest też to, aby pamiętać, że punk rock miał bardzo duży wpływ na rozwój takich gatunków jak hardcore, trash metal, black metal, grunge… - wylicza Tomek Rzeszutek. - Moim zdaniem podwaliny pod punk rocka stworzył Iggy Pop i jego The Stooges. Jego muzyka na przestrzeni lat ewoluowała w różnych kierunkach, powracając co jakiś czas do korzeni - mówi.
Siczka dodaje, że jeśli chodzi o wywieranie wpływów muzycznych, nie można pominąć działalności brytyjskiego Black Sabbath, grupy założonej w 1968 roku przez Anthony’ego Iommiego, Williama Warda, Terence’a Butlera i Johna "Ozzy’ego" Osbourne’a.
- Dzisiaj na nasze koncerty klubowe przychodzą głownie ludzie w okolicach 30-40 lat i starsi, ale jeśli tylko gramy plenerowo, to wtedy zdarza się, że wśród publiczności są też małe dzieci, trzymane na baranach przez rodziców. Wiadomo, że małe dziecko ciężko jest zabrać na zamknięty koncert – ocenia wokalista. Jednak w warszawskim klubie Palladium, gdzie w lutym zespół świętował swoje 45. urodziny, nie zabrakło również najmłodszych fanów, ubranych w przeciwhałasowe nauszniki i koszulki KSU.
"44", pierwsza płyta od dziewięciu lat
- Ten zespół to praktycznie całe moje życie. Cieszą mnie te rocznice, bo są okazją, żeby pojechać w trasę, spotkać ludzi, świętować. Inaczej to siedziałbym na "d...", oglądał ten telewizor i się denerwował – śmieje się Siczka.
Ostatnia płyta zespołu, pod tytułem "44", ukazała się na początku 2023 roku. Jest pierwszym albumem grupy od dziewięciu lat i trzynastym w ich dyskografii. W 45-letniej historii zespołu, liczonej od 1978 roku, gdy powstała jego nazwa, poza obecnym, sześcioosobowym składem, w KSU zagrało dwudziestu siedmiu muzyków.
- Stwierdziłem niedawno, że przez ponad 30 lat tego czasu, gdybym nie hulał, nie bawił się i nie pił, to nagralibyśmy pewnie z dziesięć płyt więcej – żartuje wokalista. Przyznaje, że – wbrew niektórym opiniom – imprezowy styl życia nie wpływał dobrze na twórczość. – Picie z dnia na dzień powoduje, że rano człowiek budzi się skacowany i zdechły, nic mu się nie chce robić, tylko czekać, żeby wieczorem znowu wyjść, spotkać się kimś i napić. W ten sposób nic się nie da stworzyć, można się co najwyżej nabawić lęków – podsumowuje.
Nowemu materiałowi, poza trasą koncertową, towarzyszy również premiera koncertu zarejestrowanego z okazji 40-lecia istnienia zespołu. Wydarzenie odbyło się w Ustrzykach Dolnych w sierpniu 2018 roku. Całość trwała około czterech godzin, podczas których na scenie pojawili się niektórzy z byłych muzyków grupy, a także goście specjalni, wśród nich Anja Orthodox i Tomasz "Oley" Olejnik z Proletaryatu. Wszystko poprowadził Krzysztof Skiba.
- Jest to pierwszy w Polsce koncert zarejestrowany w formacie ultra HD, czyli w formacie 4K, z czego jesteśmy bardzo dumni, ale ostatecznie montaż całego tego materiału i poprawki zajęły nam łącznie prawie pięć lat. W tym czasie zdążyliśmy nagrać nowy materiał, który nagrywaliśmy w czterdziestym czwartym roku działalności grupy, skąd tytuł. Ostatecznie wszystkie te rocznice obchodzimy w tym roku, na nasze czterdziestopięciolecie. Materiał audio, poza streamingami i płytą CD, ukazał się również w formacie analogowym, na winylach, a nawet na kasetach magnetofonowych, które oczywiście ukażą się jedynie w edycji limitowanej, dla pasjonatów – wymienia Siczka,
Muzyk przyznaje, że zdaje sobie sprawę, iż odtwarzacze mogące w pełni oddać nowoczesną jakość nagranego koncertu cały czas są jeszcze rzadko spotykane, ale zarówno nowe, innowacyjne technologie, jak również przypomnienie nośników z poprzednich epok, jest ukłonem w stronę fanów zespołu.
Punkt "obciągania guziczków i klamerek"
- Pamiętam taki koncert, chyba ze trzydzieści lat temu, jak facet nam nago wskoczył na scenę i później rzucił się w tłum. Były jakieś zadymy skinheadów pod warszawską Rivierą – wspomina Siczka. - Dzisiaj ten świat muzyczny wygląda zupełnie inaczej niż kiedyś, trzeba było się strasznie nakombinować, aby dostać się do jakiegoś studia, a dzisiaj wszystko można zrobić we własnym domu – dodaje.
Perkusista Leszek "Dziaro" Dziarek, który po raz pierwszy zagrał z KSU w 1999 roku i od tej pory rozstał się z grupą tylko raz na trzy lata, między 2003 i 2007 rokiem, wspomina swoje pierwsze spotkanie z grupą 1987 roku. – To było w Rzeszowie, przy nagrywaniu ich pierwszej płyty, do czego zresztą użyczyłem im mojej superwypasionej perkusji firmy Tama. Wszystko działo się w małym studiu, stworzonym ze starego mieszkania w starej kamienicy. Pamiętam, że w mieszkaniu nad studiem znajdował się "punkt obciągania guziczków i klamerek”. Tak było napisane na szyldzie – opowiada.
- W tym studiu grał między innymi zespół RSC, grupa One Million Bulgarians i wszystkie kapele, które w tym czasie coś znaczyły w Rzeszowie też tam nagrywały. Często muzycy przyjeżdżali tam z okolicy autobusami, a w tym miejscu zawsze się kogoś spotkało, zawsze był ktoś znajomy akurat, więc można było zostawić bagaże i spokojnie iść na miasto załatwić, co tam każdy miał do załatwienia. Później wracało się na nagrania, czasem też na imprezy – opisuje Dziarek.
Zapewnia, że od razu przypadli sobie do gustu. – Ze względu na to, że mieszkam w Sandomierzu - czyli tak naprawdę tylko około 90 kilometrów od Rzeszowa, ale w latach osiemdziesiątych taka podróż zajmowała autobusem dwie godziny - to dość często zdarzało się, że zostawałem w tym studiu na noc, podobnie jak Siczka. I wtedy rano jedliśmy razem śniadanie, a nasze upodobania kulinarne były diametralnie różne. Ja wracałem ze sklepu z kakao i drożdżówkami, podczas gdy on przynosił ze sobą rzodkiewki i pełno zielonych warzyw. I tak jedliśmy, patrząc na siebie z niedowierzaniem, jak drugi może to jeść – śmieje się.
Prawdziwych punków już nie ma?
Trasa koncertowa z okazji 45-lecia istnienia grupy KSU rozpoczęła się 18 lutego 2023 roku w Warszawie. Bilety zostały wyprzedane, co oznacza, że w klubie Palladium zjawiło się tego wieczora 1200 osób.
- Nie wiem, czy ta dzisiejsza publiczność, to są akurat fani punk rocka – zastanawia się Siczka. – Część z nich pewnie przyszła posłuchać tych akustycznych utworów, większość pewnie na całość, ale pewnie raczej ogólnie, na muzykę rockową – ocenił.
Zgadza się z tym Leszek "Dziaro" Dziarek. – Punków już prawie w ogóle nie ma, ale prawdziwego zawsze poznaję po tym, że stoi, patrzy i nie wierzy, że koncert, który ogląda, to KSU – śmieje się.
Źródło: tvn24.pl