W wieku 89 lat zmarł w Los Angeles John Guillermin - reżyser m.in. głośnego "Płonącego wieżowca" z Paulem Newmanem i Stevem McQuennem oraz "King Konga" z Jessicą Lange. O śmierci filmowca poinformował jego przyjaciel Nick Redman, którego firma wydała wspomniane tytuły na DVD. Guillermin od końca lat 80. nie zrealizował już żadnego filmu, ale za sprawą tych dwóch tytułów trwale zapisał się w historii kina.
John Guillermin urodził się 11 listopada 1925 r. w Londynie. Jego rodzice z pochodzenia byli Francuzami. Może dlatego po ukończeniu Uniwersytetu Cambridge w Anglii przeniósł się do Francji. Tam, realizując krótkometrażowe dokumenty, rozpoczął karierę filmowca.
Podczas II wojny światowej walczył w Royal Air Force. Potem powrócił do Anglii i zajął się pisaniem scenariuszy. Powstałe wówczas filmy, choć uważane za oryginalne i ciekawe za sprawą walorów artystycznych, nie zdołały jednak zaistnieć poza krajem. Reżyser na kilka miesięcy pojechał więc do Hollywood, by podpatrzeć realizację wysokobudżetowych filmów, które miał w planach. Nakręcił m.in. dwie produkcje o przygodach Tarzana, ale żadna nie została dostrzeżona.
W 1964 r. postanowił na dobre przenieść się za ocean. Tam zwrócił na siebie uwagę po realizacji filmu "El Condor" - westernu o zbiegłym więźniu i poszukiwaczu złota, którzy przygotowują napad na fort El Condor, w którym ukryto milion dolarów. Gwiazdą filmu był Patrick O'Neal a muzykę napisał Maurice Jarré.
Na wielkie sukcesy przyszło mu jednak czekać do połowy lat 70., kiedy to powstały dwa jego najsłynniejsze filmy. W 1974 r. ten najwybitniejszy -"Płonący wieżowiec" i dwa lata później "King Kong" - opowieść o wielkiej małpie zakochanej w wyłowionej z morza przez załogę statku pięknej blondynce.
Gwiazdy w płonącej fortecy
Pomysł filmu "Płonący wieżowiec" powstał po lekturze powieści "The Tower" Richarda M. Sterna, z której po dodaniu do niej wątków z "The Glass Inferno" Thomasa N. Scortii i Franka Robinsona, Stirling Silliphant napisał scenariusz. W projekt zaangażowały się dwie najsłynniejsze hollywoodzkie wytwórnie - 20th Century Fox i Warner Bros, przeznaczając na niego 15 mln dolarów.
Do każdej z ról zaangażowano będące wówczas u szczytu popularności gwiazdy. I tak w filmie obok Paula Newmana, Stevea McQuinna i Faye Dunwaye wystąpili m.in. Fred Astaire, Richard Wagner, Richard Chamberlean i William Holden. Fabuła opowiada o nowo zbudowanym w San Francisco największym na świecie drapaczu chmur, którego huczne otwarcie rozpoczyna opowieść. W jego trakcie architekt projektu odkrywa usterki instalacji elektrycznej. W wieżowcu wybucha pożar i trzeba ewakuować ludzi z budynku. Straż pożarna rozpoczyna walkę z ogniem i upływającym czasem.
Choć "Płonący wieżowiec" powstał cztery dekady temu (1974 r.), wciąż uchodzi za jeden z najważniejszych filmów katastroficznych w kinie i mimo braku komputerowych tricków nadal robi wrażenie. Zdobył aż osiem nominacji do Oscara - w tym dla najlepszego filmu, za muzykę i rolę drugoplanową dla Freda Astaire'a, by ostatecznie otrzymać trzy: za zdjęcia, montaż i najlepszą piosenkę.
"King Kong" czyli klapa, do której wciąż wracamy
Po sukcesie "Płonącego wieżowca" wszystkie hollywoodzkie wytwórnie stały przed Guillerminem otworem. Zdecydował się na Paramount Pictures, który z gigantycznym na owe czasy budżetem prawie 25 mln dolarów zaoferował mu realizację wielkiego widowiska z gatunku fantasy z historią miłosną w tle - "King Konga", będącego remakiem niemego obrazu z 1933 r. Mało kto zna kulisy powstawania tego filmu - jego realizację zaproponowano Romanowi Polańskiemu, ten jednak projekt odrzucił.
Guillermin nie zastanawiał się wcale i rozpoczął szukanie aktorki do roli Dwan. Ubiegały się o nią m.in. rozpoczynające karierę Melanie Griffith i Meryl Streep, która po latach wyznała, że producent filmu, słynny Dino de Laurentis, ujrzawszy ją, powiedział: "Nie ma mowy, moja droga, my szukamy piękności". Był to ponoć jedyny przypadek, gdy ktoś odesłał z kwitkiem wielką Meryl. Rolę otrzymała, jak wiadomo, piękna Jessica Lange, rówieśniczka Streep, wówczas nikomu nieznana. Jej partnerem został mający już wtedy na koncie nominację do Oscara za "Ostatni seans" Jeff Bridges.
Fabułę, niestety, pozbawiono wszelkich niedopowiedzeń oryginału. Statek szukający ropy naftowej w rejonie Pacyfiku, z paleontologiem (Jeff Bridges) i piękną blondynką ( Lange) na pokładzie, dociera do wioski, której mieszkańców terroryzuje ogromna małpa - King Kong. Wpada jej w oko piękna dziewczyna. Zwierzę ją porywa, a załoga rusza na ratunek. Mimo iż debiutująca na dużym ekranie Lange zdobyła Złoty Glob dla najbardziej obiecującej aktorki, film zebrał kiepskie recenzje i nie stał się kasowym sukcesem. Guillerminowi producenci narzucili zarówno sposób filmowania, jak i scenariuszowe uproszczenia.
Po premierze twórcom wytykano i fatalne dialogi, i nonszalancję wobec pierwowzoru, a także to, że poszli śladem japońskiej "Godzilli", rezygnując z poklatkowej animacji na rzecz "żywego" modelu małpy, w efekcie czego ruszała się ona jak słoń i śmieszyła. W dodatku w 1986 r. zrealizowano jego sequel z absurdalną fabułą, który był kompletną katastrofą. Sam Guillermin przeżył to tak bardzo, że wkrótce wycofał się z kina.
Mimo tych wszystkich słabości "King Kong" z 1976 r. ma swoich wiernych fanów na całym świecie, a z upływem czasu nie jest oceniany już tak surowo. Ma też na koncie Oscara za efekty specjalne, a dla pięknej Jessiki stał się początkiem wielkiej kariery zwieńczonej dwoma Oscarami. Co ciekawe, należy do najczęściej powtarzanych i oglądanych na małym ekranie amerykańskich produkcji.
Wśród produkcji zmarłego reżysera warto jeszcze wymienić niezwykle udany dramat kryminalny "Śmierć na Nilu" z Peterem Ustinowem i wielką Betty Davis w głównych rolach. Zrealizowany w 1978 r. film był adaptacją powieści Agathy Christie o detektywie Poirot, jak zwykle próbującym z powodzeniem rozwikłać kryminalną zagadkę.
Autor: Justyna Kobus//tka / Źródło: "Variety", tvn24.pl