- Ben Affleck w "Argo" dotknął emocji, za którymi Ameryka dziś tęskni - mówi w rozmowie z tvn24.pl Jan A.P. Kaczmarek - kompozytor, laureat Oscara za muzykę do filmu "Marzyciel". Sam głosował na "Lincolna", bo - jak podkreśla - ten film znajdzie w historii kina szczególne miejsce. Opowiada nam też o nastrojach akademików przed niedzielną galą i szansach Janusza Kamińskiego na Oscara za zdjęcia.
Tvn24.pl: Jako laureat Oscara, tym samym członek Amerykańskiej Akademii Filmowej, oddajesz głos zarówno w głównej kategorii - najlepszy film, jak i w tej najbliższej Ci - muzyka. Masz w tym roku faworytów?
Jan A.P. Kaczmarek: Głosowałem na "Lincolna" Stevena Spielberga i temu filmowi kibicuję. To moim zdaniem najpełniejsze dzieło filmowe minionego roku, a był to dobry rok dla amerykańskiego kina i jest z czego wybierać.
Również kibicuję "Lincolnowi", ale podejrzewam, że wygra "Argo". Nie potrafię rozszyfrować fenomenu tego - skądinąd - dobrego filmu, któremu daleko jednak do dzieła Spielberga czy Bigelow. Na czym on polega?
Też sądzę, że "Argo" może wygrać i zgadzam się z tobą: to dobry film, ale niczym nas nie zaskakuje, nie wnosi nic nowego do historii kina. Nic, czego byśmy wcześniej już nie widzieli. Podczas gdy "Lincoln" będzie miał z całą pewnością w niej swoje własne, osobne miejsce. Myślę, że wiem, na czym polega fenomen "Argo", w czym tkwi tajemnica jego sukcesu. Amerykanie od dłuższego już czasu, są przerażeni wszystkim, co wydarzyło się w ich kraju, ostatnio znów trwającym kryzysem. I film, który wnosi tak wielki powiew optymizmu, zagrzewa do walki, pokazuje, że choć wcale nie łatwo o wygraną, jest ona możliwa, znalazł wielkie grono wielbicieli. Dotknął tych emocji, za którymi Ameryka dziś najbardziej tęskni. To, moim zdaniem, bardzo ważne, gdy film trafia w swój czas. To ten sam mechanizm, który u nas zadziałał w przypadku sienkiewiczowskiej Trylogii, pisanej ku pokrzepieniu serc. No bo zastanówmy się, patrząc na rok ubiegły chociażby. Czy "Artysta" jest naprawdę tak wybitnym filmem, czy też raczej była tak głęboka potrzeba nostalgii, powrotu do korzeni kina, że trafiając w te potrzeby film zwyciężył?
To przekonująca argumentacja, ale przecież "Lincoln" też jest filmem o zwycięstwie - prezydent przegłosowuje zniesienie niewolnictwa, wygrywa wielką sprawę…
To prawda, ale "Lincoln" zmaga się z poważnym tematem, wałkowanym Ameryce od 100 lat. Robi to z wielką klasą, ale jednak nie dotyczy spraw bieżących, podczas gdy "Argo" jest blisko współczesności. Co do filmu Bigelow ("Wróg numer jeden" - red.) - on teoretycznie miał wielkie szanse na zwycięstwo, ma też happy end - Ameryka pokonała wroga, który wyrządził jej wielką krzywdę. Ale Bigelow, jak wiadomo, nie dość, że nie potępiła w nim tortur na więźniach, które pokazuje, a wręcz przeciwnie…
… w związku z czym film uznano za antyamerykański…
Dokładnie tak. Do tego jeszcze - podobno - dostała na ten film pieniądze od CIA. To zniechęciło częśc członków Akademii. Branża filmowa się podzieliła, a pamiętaj, że w przypadku Oscarów nie ma przecież żadnej debaty nad filmami. Nie ma też jury. Po prostu jest głosowanie i wygrywa ten, który tych głosów najwięcej zgarnie.
A "Miłość" Hanekego, nominowana w głównej kategorii? Zapewne zostanie najlepszym obrazem zagranicznym, ale Amerykanie nie przełkną chyba obrazu nieanglojęzycznego jako głównego zwycięzcy?
Mało prawdopodobne. Już sama nominacja jest ogromnym wyróżnieniem, bo przecież to jedyny nieanglojęzyczny film w gronie nominowanych. To piękne bardzo głębokie i refleksyjne kino, ale też nie sądzę, by Akademia je nagrodziła. Bardziej możliwe, że otrzyma statuetkę za reżyserię czy scenariusz. Gdyby jednak wygrał film Hanekego, oznaczałoby to jakąś wielką transformację w świadomości Amerykanów. Jeżeli mieliby w sobie tyle skupienia i uwagi, że zagłosowaliby na ten film, to znaczyłoby, że coś się zmieniło radykalnie.
Zapytam jeszcze o najbliższą Ci kategorię - o muzykę. Który film ma Twoim zdaniem tę najlepszą?
Tu cię pewnie zaskoczę, bo dla mnie na Oscara najbardziej zasługuje Thomas Newman za muzykę, którą skomponował do Bonda. W tej konwencji naprawdę trudno napisać coś oryginalnego, ale jemu się udało – muzyka z filmu "Skyfall" ma w sobie taki powiew świeżości i jest bardzo skuteczna. W innych nominowanych tytułach jak "Argo" muzyka jest jak dla mnie bardzo przeciętna, tak samo w przypadku "Życia Pi". W "Lincolnie" ta stworzona przez sławnego Johna Williama…
… który ma na koncie już pięć Oscarów i, jak naliczyłam, ponad 40 nominacji za muzykę do filmów...
No właśnie, to już żywa legenda muzyki filmowej, ale jak dla mnie, tym razem nie jest w mistrzowskiej formie. W ogóle w tym roku gdy mowa o muzyce w filmach nie ma nic, co wystawałoby jakoś zdecydowanie ponad całą resztę. Także w kontekście tych pięciu nominowanych tytułów, Akademicy mogą pójść za Bondem. No i nie ma najmniejszych wątpliwości, że gdy mowa o piosence, wygra Adele ze swoim utworem. Ona jest poza wszelką konkurencją.
My oczywiście kibicujemy Januszowi Kamińskiemu, trzymając kciuki za jego zdjęcia do "Lincolna". Twoim zdaniem ma szansę na kolejną statuetkę?
W tym roku jest duża konkurencja w tej kategorii. Janusz, jak zwykle, zrobił bardzo dobre zdjęcia i oczywiście może zdobyć kolejnego Oscara. W opinii ludzi, z którymi rozmawiałem, najbardziej wyróżniają się na tle nominowanych zdjęcia do "Życia Pi". Wiem, że mają liczne grono wielbicieli.
Co Oscar daje artyście, oczywiście poza prestiżem i szansą na znacznie wyższe honoraria za jego pracę? Co zmienił w Twoim przypadku?
Powiem tak: w bieżącej pracy, on czasami paradoksalnie bardziej przeszkadza niż pomaga. Burzy poukładane już związki między ludźmi, komplikuje je nagle. Ludzie zaczynają myśleć o tobie, że jesteś teraz pewnie trudny, kapryśny albo za drogi i to często, zwłaszcza w Ameryce, może przeszkadzać. Natomiast patrząc szerzej - na świecie fakt bycia laureatem Oscara na pewno jego właścicielowi bardzo pomaga. Jest respektowany i szanowany wszędzie. W moim przypadku po zdobyciu Oscara dostałem zamówienia na duże utwory koncertowe, symfoniczne, których może bym nie dostał gdyby nie Oscar. To otworzyło mi drogę do - nazwijmy to - "poważnej" kariery. Tym, co udało mi się w sporej mierze dzięki Oscarowi, jest oczywiście stworzony przeze mnie Transatlantyk - Międzynarodowy Festiwal Muzyki i Filmu. Impreza, która już weszła do kalendarza dużych artystycznych wydarzeń w kraju. Gromadzi wybitnych artystów ze świata, których na pewno łatwiej jest mi pozyskać za sprawą Oscara. Dzięki niemu ukończyłem też budowę Rozbitka, dziś miejsca roboczych spotkań artystów filmu i muzyki, ściśle współpracującego z Sundance Institute Redforda. Do Sundance pchają się wszyscy twórcy, a nie do każdego oni chętnie wyciągają rękę. Na pewno siła tej nagrody pomogła mi w tym. Podejrzewam, że nieznany nikomu twórca nowego festiwalu, nigdy nie podpisałby też np. umowy koprodukcyjnej z Berlinale, jaką zawarliśmy.
Nad czym teraz pracujesz - myślę o muzyce filmowej?
Właśnie skończyłem muzykę do filmu "The time beeing", który niebawem wejdzie do kin. To bardzo ciekawa historia wzajemnych relacji dwóch malarzy – starego i młodego. Ten pierwszy był gigantem, ale od 40 lat udaje, że nie żyje, uciekł od świata, ten drugi młody jest kompletnie pusty, jałowy. W filmie grają m.in. Wes Bentley i Frank Langella, niezapomniany odtwórca roli Nixona. Obejrzałem też właśnie wczoraj "Tajemnicę Westerplatte", do której pisałem muzykę i muszę powiedzieć, że film bardzo mnie poruszył. Jak wiadomo, historia jego powstawania była długa i dramatyczna. Cieszę, że reżyserowi udało się go zrobić, bo według mnie to mądry i potrzebny film.
Autor: Rozmawiała: Justyna Kobus//kdj
Źródło zdjęcia głównego: A.M.P.A.S.