Skolimowski, Oestlund, Reichardt, Denis, Cronenberg, Dhont czy Kore-eda - to niektóre nazwiska twórców, których filmy znalazły się wśród 21 tytułów Konkursu Głównego 75. jubileuszowej edycji Festiwalu Filmowego Cannes. Nawet jeśli ich filmy nie znajdą się na liście nagrodzonych, to warto o nich pamiętać, bo będzie o nich głośno.
Festiwal Filmowy w Cannes 2022 potrwa jeszcze do soboty, kiedy to dowiemy się, kto zdobył najbardziej prestiżową nagrodę świata filmu - Złotą Palmę. Laur określany bywa przez niektórych historyków filmu jako kinematograficzny odpowiednik Nagrody Nobla w dziedzinie literatury.
Przewodniczącym tegorocznego jury Konkursu Głównego jest francuski aktor Vincent Lindon, którego polska publiczność może znać chociażby z jednej z głównych ról w "Titane" Julii Ducournau - zdobywcy ubiegłorocznej Złotej Palmy. U jego boku zasiedli: Rebecca Hall, Deepika Padukone, Noomi Rapace, Jasmine Trinca, Asghar Farhadi, Ladj Ly, Jeff Nichols oraz Joachim Trier. Każda ze wspomnianych osób kojarzy się z kinem autorskim, bardzo różnorodnym spojrzeniem na rzeczywistość i codzienne problemy. Można więc zakładać, że - podobnie jak w ubiegłym roku - docenione zostaną filmowe eksperymenty, kino przewrotne i wyraziste. A takich tytułów w tym roku nie brakuje, bo canneński Konkurs Główny po raz kolejny udowadnia, że kino jako bardzo rozległa dziedzina sztuki ma się świetnie, a kinematografia nie powiedziała ostatniego słowa.
Canneński festiwal cieszy się ogromnym zainteresowaniem mediów - co roku akredytowanych jest ponad cztery tysiące dziennikarzy, reprezentujących ponad dwa tysiące redakcji. Bo festiwal to nie tylko Konkurs Główny. W oficjalnej selekcji poza sekcją konkursową jest również bardzo prestiżowa sekcja Un Certain Regard (w której także przyznawane są nagrody), prezentująca filmy wyróżniające się stylem oraz opowiadające niestandardowe historie; sekcja Premiery Cannes czy filmy Poza Konkursem. W ramach tej ostatniej światową premierę ma w środowe popołudnie jeden z najbardziej wyczekiwanych filmów tego roku: "Elvis" w reżyserii Baza Luhrmanna.
"Elvis" to pierwsza pełnometrażowa fabuła w reżyserii tego australijskiego filmowca od czasu świetnego "Wielkiego Gatsby'ego" z 2013 roku. To fabularyzowana opowieść o życiu króla rock'n'rolla Elvisa Presleya, w którego wcielił się 30-letni aktor Austin Butler. W obsadzie znaleźli się również: Tom Hanks, Kodi Smit-McPhee, Kelvin Harrison Jr., Natasha Bassett, Olivia DeJonge czy Helen Thomson. Za muzykę do najnowszej produkcji Warner Bros. odpowiada Elliott Wheeler, który pracował z Luhrmannem przy "Wielkim Gatsbym" jako aranżer niektórych piosenek. Film trafi do polskich kin 24 czerwca.
Co w Konkursie Głównym
Spośród 21 konkursowych tytułów wybraliśmy najciekawszą dziesiątkę. Niektóre tytuły mogą pojawić się podczas sobotniego rozdania nagród, ale nawet jeśli nie znajdą się wśród docenionych przez jury, to warto o nich pamiętać, bo może być o nich głośno - chociażby w przyszłorocznym sezonie oscarowym. W związku z tym, że jeszcze nie wszystkie filmy posiadają swoje polskie tytuły, podajemy te oryginalne.
Valeria Bruni Tedeschi "Les Amandiers"
Włoska aktorka, reżyserka i scenarzystka nakręciła swoją piątą pełnometrażową fabułę "Les Amandiers". Jest to zarazem jej trzeci film, który światową premierę ma podczas festiwalu w Cannes. Komediodramat "Aktorki" z 2007 roku otrzymał Nagrodę Specjalną Jury sekcji Un Certain Regard, a w 2013 roku walczyła o Złotą Palmę z "Zamkiem we Włoszech".
W swoim najnowszym filmie wykorzystuje postać jednego z najgłośniejszych francuskich twórców teatralnych ostatnich dekad - Patrice’a Chereau, który na początku lat 80. został dyrektorem własnej sceny przy Théâtre Nanterre-Amandiers w Nanterre. Jednak Bruni Tedeschi nie tworzy typowego filmu biograficznego, ale kolejny raz serwuje nam wątki autobiograficzne. Aktorka i reżyserka była jedną ze studentek prestiżowej szkoły aktorskiej założonej przy teatrze przez Chereau. "Les Amandiers" to typowy film o dorastaniu, chociaż w w nietypowych okolicznościach. Bo grupa studentów, o których opowiada Bruni Tedeschi, to młodzi aktorzy, którzy dostali się do elitarnego grona uczniów Chereau. Tu uczą się nie tylko jak grać, ale również jak kochać, czerpać życie pełnymi garściami, radzić sobie z lękami i stawiać czoła pierwszym tragediom.
David Cronenberg "Crimes of the Future"
Najnowszy film Davida Cronenberga rozpalał wyobraźnię i budził plotki zanim jeszcze potwierdzono jego udział w canneńskim wydarzeniu. W końcu świat filmowy określa Kanadyjczyka jako "Barona Krwi". W ciągu ostatnich pięciu dekad stał się autorem, który wykracza poza gatunkowe ramy horroru, niejednokrotnie prowokując swoim spojrzeniem na współczesność i dynamiczne zmiany społeczne.
Jego najnowszy film "Crimes of the Future" - jak pisali niektórzy krytycy - jest tak szokujący, że może wywoływać omdlenia, ataki paniki bądź masowe wychodzenie widowni z kina. To kolejny w dorobku Cronenberga tytuł, sięgający do "body horroru" czy też "horroru ciała" - nurtu, który bezpośrednio i naturalistycznie ukazuje deformacje ciała. Sam Kanadyjczyk w końcu uznawany jest za "ojca" tego nurtu.
Umiejscowiona w niedalekiej przyszłości dystopijna rzeczywistość, jaką stworzył Cronenberg, zmusza ludzi do współistnienia ze swoimi robotycznymi i syntetycznymi odpowiednikami. Jednak zostanie przekroczona cienka granica, która pozwalała utrzymać swoistą równowagę między tym co ludzkie, a tym co przez człowieka sztucznie stworzone. Aktorskie trio - Lea Seydoux, Kristen Stewart oraz Viggo Mortensen - dało wspaniały popis, o którym długo będzie głośno.
I chociaż Cronenberg sięga po szokujące, kontrowersyjne środki wyrazu, to zadaje pytania o rzeczy najważniejsze, które oscylują wokół kondycji współczesnego człowieka. Niektórzy znawcy nurtu horroru ciała twierdzą, że "Crimes of the Future" może zrobić taką samą furorę jak kultowy już "Crash: Niebezpieczne pożądanie", za który reżyser otrzymał Nagrodę Specjalną Jury podczas canneńskiego festiwalu w 1996 roku.
Jean-Pierre i Luc Dardenne "Tori and Lokita"
Belgijscy klasycy filmowi bracia Jean-Pierre i Luc Dardenne należą do wąskiej grupy twórców, którzy dwukrotnie zdobyli Złotą Palmę. Pierwszą w 1999 roku za film "Rosetta", drugą - w 2005 roku za "Dziecko". Ale to nie jedyne laury Belgów na Lazurowym Wybrzeżu, bo doceniani byli między innymi nagrodą za najlepszy scenariusz do "Milczenia Lorny" w 2008 roku, Wielką Nagrodą Jury za "Chłopca na rowerze" w 2011 roku oraz za najlepszą reżyserię "Młodego Ahmeda" w 2019 roku.
Dardenne po raz kolejny sięgają po historię dotyczącą życia belgijskich imigrantów. "Tori and Lokita" opowiada o przyjaźni między młodym chłopcem i dorastającą dziewczyną. Wspólnie odbyli niebezpieczną wyprawę przez Afrykę i dotarli do Belgii. Wyzwania, jakie przed nimi postawi wygnanie, będą próbą trwałości ich przyjaźni.
Claire Denis "Stars at Noon"
Bardzo rzadko zdarza się tak, że filmowiec czy filmowczyni w jednym roku bierze udział w dwóch festiwalach z "Wielkiej Piątki" (chodzi o Sundance, Berlinale, Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Toronto, Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji oraz Festiwal Filmowy w Cannes). Udało się to legendarnej francuskiej reżyserce Claire Denis, która w lutym podczas Berlianle premierowo prezentowała w Konkursie Głównym franuskojęzyczny "Z miłością i determinacją" (Denis nagrodzona została Srebrnym Niedźwiedziem za reżyserię), a podczas canneńskiego festiwalu walczy o Złotą Palmę z anglojęzycznym "Stars at Noon".
Po raz pierwszy w Konkursie Głównym Festiwalu Filmowego w Cannes Denis brała udział w 1988 roku, prezentując "Czekoladę". "Stars at Noon" to ekranizacja słynnej powieści Denisa Johnsona o tym samym tytule. Johnson w jednym z wywiadów powiedział, że wybrał państwa Ameryki Środkowej, aby stworzyć w nich alegorię piekła. Reżyserka wykorzystała powieść na swój autorski sposób. Jest rok 1984. Amerykańska dziennikarka (Margaret Qualley) wyrusza do Nikaragui, gdzie ma śledzić rewolucję. Na miejscu wpada na tajemniczego Anglika (Joe Alwyn) i między nimi rodzi się romans. Jednak kolejne zdarzenia, lawinowo narastające kłamstwa i spiski wokół nich, zmuszają ich do ucieczki z kraju. Ci, którzy znają i cenią filmy Denis, nie będą zawiedzeni. Natomiast dla tych, którzy nie znają jej twórczości, "Stars at Noon" jest świetną okazją, by to nadrobić.
Lukas Dhont "Close"
Lukas Dhont to jeden z najgłośniejszych debiutantów ostatnich lat. Pierwsza pełnometrażowa fabuła 31-letniego Belga, czyli "Dziewczyna", premierowo pokazana była w sekcji Un Certain Regard w 2018 roku., zdobywając główną nagrodę w sekcji, Nagrodę Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI, Queer Palm za najlepszy film festiwalu sięgający po tematykę związaną z osobami LGBTQ+, a grający główną rolę Victor Polster doceniony został nagrodą dla najlepszego aktora sekcji. Sam Dhont otrzymał również Złotą Kamerę dla najlepszego debiutanta. Później odebrał jeszcze między innymi Europejską Nagrodę Filmową w kategorii Odkrycie Roku.
W swojej drugiej fabule Dhont wraca w świat nastolatków. Opowiada o bliskiej przyjaźni dwóch trzynastoletnich chłopców, którzy nagle zostają rozdzieleni. Jeden z nich - Leo - próbuje znaleźć odpowiedź, dlaczego przyjaźń z Remim się urwała. Jest to poruszający obraz przyjaźni, które kształtują nas wszystkich na różne sposoby. Przyjaźni, które być może nie przetrwały próby czasu, ale wpłynęły na kolejne relacje z innymi ludźmi. Jeden z najbardziej czułych i poruszających obrazów przyjaźni, na jaki miłośnicy kina czekali od dawna.
Kore-eda Hirokazu "Broker"
Kore-edy Hirokazu nie trzeba przedstawiać, bo od lat jest stałym bywalcem festiwali "Wielkiej Piątki". To zdobywca między innymi Złotej Palmy 2018 za rewelacyjnych "Złodziejaszków" czy Nagrody Jury za dramat "Jak ojciec i syn".
Japoński klasyk o kolejną Złotą Palmę walczy, prezentując film "Broker", który jest jego debiutem w języku koreańskim. Sang Hyun (w tej roli znany z roli ojca w "Parasite" Bonga Joon Ho - Song Kang Ho) prowadzi pralnię, ale ciągle nie może się uporać z długami, natomiast Dong Soo (Gang Dong Won), który dorastał w sierocińcu, pracuje w placówce dla dzieci. Pewnej deszczowej nocy mężczyźni zabrali porzucone niemowlę, żeby znaleźć mu dobrą rodzinę. Cwany plan szybkiego zarobku zaburzyła im matka dziecka, która następnego ranka zjawiła się w miejscu, w którym wcześniej porzuciła noworodka. Kobieta była gotowa wezwać policję, przed czym powstrzymali ją Sang Hyun i Dong Soo. Opowiedzieli jej o swoim planie i wspólnie ruszyli w podróż do nowej rodziny dziecka. Na ich tropie są policjanci, którzy chcą przyłapać mężczyzn na gorącym uczynku i zamknąć półroczne dochodzenie.
Kore-eda, który w ostatnich latach specjalizuje się we wnikliwych obrazach współczesnej rodziny, i tym razem nie zawodzi. Jak zwykle rzeczywistość u niego jest słodko-gorzka. I jak to bywa u Kore-edy, niby wszystkie jego chwyty już znamy, ale stosuje je tak, jakby sięgał po nie po raz pierwszy.
Ruben Oestlund "Triangle of Sadness"
Każdy kolejny film Rubena Oestlunda jest wydarzeniem. Gdy po raz pierwszy przyjechał do Cannes ze swoją drugą pełnometrażową fabułą (w 2008 roku z filmem "Mimowolnie"), organizatorzy francuskiego wydarzenia od razu zachwycili się jego spojrzeniem na świat i rozumieniem kina. Każdy kolejny jego film światową premierę miał właśnie na Lazurowym Wybrzeżu. Szeroką publiczność zachwycił w 2014 roku "Turystą", a trzy lata później tragifarsą "The Square" - za którą otrzymał Złotą Palmę - umocnił swoją pozycję w europejskim kinie.
Tak jak w poprzednich dwóch filmach, tak i w "Triangle of Sadness", mamy do czynienia z kąśliwą satyrą na współczesne społeczeństwo. Bo u Oestlunda nie ma klasy uprzywilejowanej - ci, którzy na co dzień cieszą się dogodnościami, oglądając ten film nie poczują się komfortowo. O ile w "The Square" Oestlund obśmiał elitę rynku sztuki, tak tym razem przygląda się bogaczom i influencerom, którzy wspólnie znaleźli się wśród uczestników rejsu super drogim jachtem.
Östlund jako wytrawny filmowiec kreuje wiele absurdalnych sytuacji, które nie tylko bawią, ale i skłaniają do myślenia. I chociaż uważny widz dostrzeże, że Szwed sięga po narzędzia, które wypróbował już w poprzednich filmach, to wykorzystuje je w innych sytuacjach i w nieco innym celu. A wszystko po to, aby łamać kolejne konwencje, kolejne konwenanse. A wisienką na torcie jest obsada: Woody Harrelson, Charlbi Dean oraz Harris Dickinson. O ile Harrelson jest aktorem powszechnie znanym, tak w przypadku Dean i Dickinsona warto ich zapamiętać, bo na pewno o nich będzie głośno.
Kelly Reichardt "Showing Up"
Najlepsze w festiwalach takich jak ten na Lazurowym Wybrzeżu jest to, że można zobaczyć najróżniejsze kino - od wysokobudżetowych blockbusterów, przez bardzo ciekawe kino środka, po kino niezależne, minimalistyczne, czerpiące pełnymi garściami ze "slow cinema". Po czternastu latach od premiery "Wendy i Lucy" w sekcji Un Certain Regard do Cannes powraca amerykańska mistrzyni niezależnego kina Kelly Reichardt. Reżyserka i scenarzystka ma niezwykłą intuicję do wynajdywania bardzo ciekawych tekstów literackich, które później ekranizuje w charakterystyczny dla siebie sposób. U Reichardt nie ma fabularnych fikołków, są za to długie ujęcia, nieliczne dialogi i spokojnie płynący czas. Dzięki temu autorka tworzy kameralną przestrzeń, aby przyjrzeć się emocjom głównie bohaterek, które tworzy.
"Showing Up" jest czwartym filmem Reichardt, w którym jedną z głównych ról gra Michelle Williams. Jest to opowieść o rzeźbiarce Lizzy, która przygotowuje kolejną wystawę. Artystka musi znaleźć równowagę między pracą twórczą a wyzwaniami życia codziennego. Lizzy mierzy się z ciężkimi przeżyciami oraz frustracjami, szukając inspiracji do dalszej pracy. I jak to u Reichardt bywa, słodko-gorzka codzienność bywa okraszona zabawnymi, uroczymi momentami.
Léonor Serraille "Un petit frère"
Każdy, kto śledzi co roku festiwal canneński, pamięta poruszającą przemowę Léonor Serraille, gdy odbierała Złotą Kamerę za najlepszy debiut reżyserski podczas festiwalu. Ówczesne jury doceniło jej pierwszą pełnometrażową fabułę "Paryż i dziewczyna", która znalazła się w sekcji Un Certain Regard.
Po pięciu latach reżyserka i scenarzysta wraca do Cannes z "Un petit frère". Film był jednym z trzech, jakie organizatorzy włączyli do Konkursu Głównego tydzień po ogłoszeniu tegorocznej oficjalnej selekcji programu. "Un petit frère" jest rodzinną sagą, której akcja obejmuje trzy dekady. Opowiada losy młodej kobiety Rose, która w latach 80. imigrowała z Wybrzeża Kości Słoniowej do Francji z dwoma synami spośród czwórki swoich dzieci. Kobieta próbuje odnaleźć się w nowym społeczeństwie, łącząc macierzyństwo z niskopłatną pracą, nie tracąc nadziei na szczęście i spełnienie marzeń. Szuka miłości i lepszego życia, idealistycznie wierząc, że czeka ją lepszy los. Jej synowie Jean i Ernest, dorastając szukają własnych dróg, żeby odnaleźć się we francuskim społeczeństwie. Mierzą się również z wyzwaniami związanymi z własną tożsamością oraz wynikającymi z życiowych wyborów matki.
Siłą drugiej fabuły Serraille jest to, że nie sili się na kino społeczne, nie feruje wyroków w sferze moralnej. To raczej forma nawiązania do tradycji francuskiego powieściopisarstwa XIX wieku. Ale nie tylko, bo reżyserka świetnie korzysta z późniejszych literackich i filmowych tradycji. Chociaż fabuła obejmuje trzy dekady, to została podzielona na trzy części, każda opowiedziana z perspektywy matki i jej synów.
W przypadku twórców filmowych bywa tak, że po głośnym i docenionym debiucie oczekiwania krytyki i publiczności są większe, przez co od kolejnego filmu zależy to, czy uda im się ugruntować swoją pozycję w branży. Zarówno Serraille, jak i wspomniany wcześniej Lukas Dhont, udowodnili, że nie brakuje im pomysłów na dobre, ciekawe kino. Oby tak dalej.
Jerzy Skolimowski "Io"
84-letni Jerzy Skolimowski swoim najnowszym filmem przypomniał o tym, jak ważną rolę odgrywa jego twórczość ostatnich sześciu dekad w powszechnej kinematografii. Spośród polskich filmowców w końcu tylko on i Roman Polański docenieni zostali Złotym Niedźwiedziem Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie (Skolimowski nagrodzony został za belgijski dramat "Start" w 1967 roku). "Io" jest szóstym filmem w dorobku reżysera, który znalazł się w Konkursie Głównym. Wcześniej na Lazurowym Wybrzeżu łódzki filmowiec doceniony został Wielką Nagrodą Jury w 1978 roku za "Krzyk" oraz w 1982 roku za scenariusz do "Fuchy".
"Io" to spojrzenie na współczesną Europę z perspektywy tytułowego osła. Poznajemy go, gdy pod opieką Kasandry (szalenie utalentowana Sandra Drzymalska) jest częścią trupy cyrkowej. Następnie trafia w kolejne ręce - nie zawsze właściwe. Skolimowski sięgnął po film Roberta Bressona "Na los szczęścia, Baltazarze" z 1966 roku. Sam reżyser wyznał, że był to jedyny film, na którym uronił łzę. "Io" nie jest próbą mierzenia się z opowieścią Bressona, a formą oddania jej hołdu.
Łódzki reżyser zerwał z typową narracją linearną, prezentując bardzo ciekawy eksperyment filmowy, w którym mieszają się różne gatunki i estetyki. Mamy tu elementy dokumentu przyrodniczego, realizmu magicznego, surrealizmu. Wbijająca w fotel warstwa wizualna uzupełniona została świetną muzyką Pawła Mykietyna. A to wszystko po to, by skłonić do refleksji nad tym, jakimi gospodarzami planety jesteśmy i czy faktycznie mamy prawo przesądzać o tym, że wiemy co jest najlepsze dla innych zwierząt.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Festival de Cannes