Beyonce po dziesięciu latach wróciła do Warszawy z solowym widowiskiem. I po raz kolejny - z ujmującą nonszalancją - przekonała kilkudziesięciotysięczną widownię, że we współczesnej muzyce rozrywkowej nie ma sobie równych. W końcu, królowa jest tylko jedna.
Beyonce po raz trzeci w swojej karierze odwiedziła Warszawę. Wcześniej na Stadionie Narodowym zagrała solowy koncert w ramach trasy The Mrs. Carter Show World Tour w 2013 roku, a pięć lat później wróciła w towarzystwie męża Jay-Z jako The Carters w ramach tournee On The Run II. Teraz wokalistka po 10 latach przerwy wróciła do Warszawy z solowym występem, we wtorek grając pierwszy z dwóch zaplanowanych tu koncertów.
Beyonce w Warszawie. Zendaya, Lizzo i Tom Holland wśród publiczności
Renaissance World Tour - czyli trasa promująca jej zeszłoroczny krążek "Renaissance vol. 1" - jest jej pierwszą od siedmiu lat. Jej koncert przyciągnął na Stadion Narodowy również kilka innych światowych gwiazd, w tym Zendayę, Toma Hollanda i Lizzo, która w środę zagra w Gdyni w ramach Open'er Festival 2023.
Ponad 150-minutowym widowiskiem Beyonce podniosła poprzeczkę tak wysoko, że trudno komukolwiek będzie ją przeskoczyć w najbliższym czasie. Wielu krytyków zwracało uwagę, że Beyonce występem na Coachelli w 2018 roku zdefiniowała na nowo czym powinien być koncert, dając najlepsze show muzyczne XXI wieku. Jednak w ramach tegorocznej trasy przygotowała spektakl, który na wiele sposobów wyłamuje się poza to, co potocznie z koncertami muzycznymi się kojarzy.
Już sama dwuczęściowa scena, podzielona ogromnym ekranem ledowym, przygotowana została z niecodziennym rozmachem. W części znajdującej się za tym ekranem Beyonce wykorzystała motyw schodów, który świetnie sprawdził się już podczas Coachelli. To tam swoje miejsce znalazł zespół muzyczny. Przedłużeniem części przed ekranem był z kolei wielki okrąg. Taki układ też już na koncertach Amerykanki się pojawiał i zapewniał bliższy kontakt z publicznością.
Na ogromnym ekranie w czasie, gdy publiczność wypełniała stadion, wyświetlana była wizualizacja nawiązująca do telewizyjnej planszy testowej, utrzymanej w kolorystyce flag społeczności LGBTQ+. Podczas samego występu, a w zasadzie pomiędzy poszczególnymi jego częściami, na ekranie wyświetlane były natomiast specjalne nagrania wideo, zawierające wizualizacje, animacje komputerowe, fragmenty nagrań zrealizowanych na potrzeby tej trasy, czy zapowiedzi teledysków do materiału z "Renaissance", które jeszcze nie zostały opublikowane.
Beyonce w Warszawie. Marsjański łazik, dyskotekowy koń i bezkonkurencyjna królowa popu
Chociaż najnowsza trasa promuje zeszłoroczny krążek artystki, to Beyonce nie byłaby sobą, gdyby ograniczyła się do piosenek wydanych w 2022 roku. Niemal w każdej z siedmiu części koncertu hity z "Renaissance" uzupełniła nieoczywistymi kawałkami z wcześniejszych etapów kariery. Zresztą, pierwsza część występu składała się wyłącznie z soulowych kawałków sprzed lat: "Dangerously in Love 2", "Flaws and All", "1+1" i "I Care".
Ten dość spokojny początek koncertu tylko podsycał apetyt na to, co miało wydarzyć się później. Gdy wokalistka zeszła ze sceny, żeby zmienić kostium, na ekranie pojawiła się wizualizacja, w której znalazły się elementy nawiązujące do "Metropolis" Fritza Langa, międzygalaktycznych podróży i androidów. W tej futurystycznej odsłonie Beyonce wykonała między innymi utwory "I Am That Girl", "Cozy" oraz "Alien Superstar", co publiczność przyjęła entuzjastycznie. "Don't even waste your time trying to compete with me" (pol. nawet nie trać czasu próbując ze mną konkurować) - melorecytowała z nonszalanckim uśmiechem.
W kolejnych częściach artystka nie studziła emocji. Na stadionie zapanował entuzjazm, gdy Beyonce śpiewała "Break My Soul" w zremiksowanej wersji, zawierającej interpolacje (samodzielnie nagrane fragmenty - red.) utworu "Vogue" Madonny. Później na scenie pojawiła się na pojeździe, który przypominał kształtem łazika marsjańskiego. To na nim Beyonce wykonała swój hit sprzed trzech lat "Black Parade", który w pandemicznej rzeczywistości nie doczekał się takiego uznania, na jakie zasługiwał.
Im bliżej końca koncertu, tym było bardziej tanecznie. Po wykonaniu "Pure/Honey" Beyonce oddała scenę swojej grupie tanecznej, która stworzyła pojedynek ballroomowy. Publiczność oszalała z radości. Zwłaszcza, gdy pojawiła się Honey Balenciaga - jedna z najpopularniejszych gwiazd ballroomowych świata. Był to piękny ukłon w stronę kultury ballroomowej, która zrodziła się na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku wśród nowojorskich społeczności LGBTQ+, skupiające głównie osoby afroamerykańskie i latynoskie.
Sama Beyonce powróciła jeszcze na sztucznym koniu wysadzanym mozaiką lustrzaną niczym kula dyskotekowa, a w zasadzie wzbiła się na nim ponad scenę. Siedząc na koniu Beyonce zaśpiewała zamykający cały występ numer "Summer Renaissance", będący jej własną wersją "I Feel Love" Donny Summer.
Beyonce w Warszawie. Zabawa odniesieniami kulturowymi
Tak, jak na płycie "Renaissance", tak i podczas koncertu królowa popu bawiła się wspólnie z publicznością na własnych zasadach, uwodziła, kusiła, żeby rzucić wszystko i tańczyć razem z nią. Tańczyć w bezpiecznej przestrzeni, wolnej od uprzedzeń, najróżniejszych form stygmatyzacji, dyskryminacji. Po latach pandemii i globalnych kryzysów każdy z nas potrzebuje bądź potrzebował takiego hedonistycznego eskapizmu.
Jak na początku koncertu powiedziała sama Beyonce, to moment wspólnej celebracji odkrywania własnej wyjątkowości, własnej wartości i bycia nieperfekcyjnymi. Nic więc dziwnego, że Beyonce, wyruszając w trasę, postanowiła zamieniać kolejne stadiony w ekstrawagancki, futurystyczny klub taneczny rodem z filmów science-fiction. A wszystko traktując z ogromnym przymrużeniem oka.
W tym klubie pojawiła się również cała masa odniesień do najróżniejszych - bardziej lub mniej czytelnych - klasyków kultury powszechnej. Przykładowo, jeszcze zanim Beyonce wyszła na scenę, na ekranie zaczęło pojawiać się na przykład zdjęcie skąpo ubranej wokalistki w pozie nawiązującej do "Śpiącej Wenus" Giorgionego. Jako Wenus Amerykanka powróciła później także w kawałku "Plastic Off the Sofa", tym razem leżąc w wielkiej muszli, niczym bogini z obrazu "Narodziny Wenus" Sandro Botticelliego.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: fot. Andrew White/Renaissance World Tour