W 9 godzin maszyny mogły wyciąć w Puszczy Białowieskiej drewno o wartości ponad 9 tys. zł. Jedno drzewo wycinają w dwie minuty. Ale nic nie wycięły, bo im Maciej z Katowic przeszkodził. Dlatego ma pokryć szkody. I ponad 60 innych ekologów.
Maciej Psych Smykowski z Katowic dostał od kancelarii prawnej, zatrudnionej przez Zakład Transportu i Spedycji Lasów Państwowych w Giżycku, wezwanie do zapłaty za szkodę, poniesioną 24 maja.
W tym dniu Smykowski blokował pracę maszyn w nadleśnictwie Hajnówka, "co spowodowało, że Zakład nie mógł wykonywać zaplanowanych na ten dzień prac w Puszczy Białowieskiej."
O jakie prace chodzi?
"W tym dniu - czytamy w piśmie - maszyny miały pracować 9 godzin, przeciętnie na godzinę pozyskują one 20 m sześć. drewna, za które Zakład otrzymuje zgodnie z podpisanym kontraktem cenę 51 zł netto za 1 m sześć."
Dalej jest proste równanie: 9 (godzin) pomnożone przez 20 (metrów sześciennych) razy 51 (cena za 1 m sześć.) równa się 9180 zł.
- Moja żona bardzo się boi, że pieniądze znikną z konta. Ale ja nie zamierzam zapłacić - mówi Smykowski.
"Dzięki nam ten las stoi"
Po pierwsze, zdaniem Smykowskiego drzewa nie liczy się na deski.
- Dzięki nam - katowiczanin ma na myśli wszystkich ekologów, broniących wycinki puszczy - ten las dalej stoi i jest to jeden z najcenniejszych lasów na świecie.
Po drugie - równanie zawiera błąd. Wezwanie do zapłaty za blokadę maszyn w tym dniu dostało więcej osób.
- W sumie już ponad 60 pierwszych uczestników protestu - mówi Krzysztof Cibor z Fundacji Greenpeace, która organizowała blokady w puszczy. - Jeśli 20 osób uczestniczyło w jednej blokadzie, to szkoda 10 tys. zł powinna być podzielona przez wszystkich - dodaje
Po trzecie - sąd to umorzy. Taką przynajmniej nadzieję mają ekolodzy. - To wycinka, naszym zdaniem, była niezgodna z prawem. Blokowaliśmy nielegalne działanie. Broniliśmy wyższego dobra - przekonuje Cibor.
Smykowski: - Lasom chodzi o to, żeby wystraszyć ludzi, żeby przestali protestować i żeby minister mógł dalej wycinać drzewa. Jeśli sędziowie są niezależni, uznają, że interes społeczny jest ważniejszy.
Jedno drzewo wycinane w dwie minuty
24 maja Smykowski i inni ekolodzy przywiązali się łańcuchami do maszyn, które wjechały do Puszczy Białowieskiej.
Była to pierwsza tego typu blokada w puszczy. Zanim podjęli tak radykalny krok, sprawdzili, co się dzieje w lesie. - Sprzęt wycinał jedno drzewo w dwie minuty, w stuletnim drzewostanie, chronionym nie tylko polskim prawem - wyjaśnia Smykowski.
Dzisiaj, jak opowiada, tego typu akcje są trudniejsze, bo maszyn strzegą strażnicy leśni. Jest zakaz wstępu do lasu, pilnują tego drony. Smykowski: - A ludzie protestujący pokojowo rzucani są na ziemię jak prawdziwi przestępcy.
Puszcza idzie na palety
Jarosław Krawczyk, rzecznik Lasów Państwowych w Białymstoku, którym podlega zakład w Giżycku potwierdza, że wysłano już około 70 wezwań do zapłaty za blokadę wycinki Puszczy Białowieskiej.
- Kwota straty została solidarnie podzielona przez wszystkie osoby, które protestowały w tym dniu, czyli 19 - mówi, odnosząc się do 24 maja, kiedy protestował Smykowski.
Oznaczałoby to, że Lasy Państwowe straciły tego dnia 174 tys. 420 zł (19 razy 9180 zł).
Zapytaliśmy także, skąd taka strata. Drzewa w puszczy miały być wycinane, bo są chore, zaatakowane przez kornika, a tak pozyskanym drewnem nie powinno się nawet palić w piecach. Okazuje się jednak, że - jak powiedział Krawczyk - można z nich robić np. palety.
Krawczyk przyznaje, że maszyn pilnują strażnicy leśni, ale o dronach nic nie słyszał. - Strażnicy informują protestujących, że nie wolno im przekraczać strefy zakazu wstępu do lasu. Jeśli protestujący nie ustępują, strażnicy muszą zawrzeć szyki, by nie dopuścić ich do maszyn. Ale nikogo nie powalają na ziemię - zapewnia Krawczyk.
Autor: mag/i / Źródło: TVN 24 Katowice