Jeden na jeden
Zbigniew Janas
Rządzący mówią, że mamy być szczęśliwi, bo przecież nikogo łańcuszkiem nie zadusili, nie spalili, ludzie nie zapłacili zdrowiem i życiem. Jakież szczęście nas spotkało - komentował w "Jeden na jeden" w TVN24 Zbigniew Janas, opozycjonista z czasów PRL. W czwartek z okazji Święta Niepodległości przez Warszawę przeszedł marsz narodowców, któremu w tym roku władza nadała charakter państwowy. Policja oceniła, że manifestacja "zaliczała się do najbezpieczniejszych, które odbywały się od lat". Nie zabrakło jednak incydentów - spalono między innymi baner z portretem Donalda Tuska i flagę Niemiec. Uczestnicy nieśli symbole o charakterze nacjonalistycznym, między innymi celtyckie krzyże czy ONR-owskie falangi, wznosili też antyunijne i dyskryminujące okrzyki. - Ci ludzie, dopóki nie jest to zdelegalizowany ruch, mają prawo wyjść, demonstrować swoje myślenie o Polsce, swoje poglądy. Problem zaczyna się wtedy, gdy tego typu poglądy są pod osłoną państwa - ocenił Zbigniew Janas. - Władza upaństwowiła te obchody, ale oczywiście politycy, którzy do tego doprowadzili, uciekli i się pochowali po kątach - skomentował.
Rządzący - zdaniem Janasa - "wiedzą, że dużo zła się tam pojawia, więc nie chcieli robić tego tak bezpośrednio". - I kto to zrobił? Pan Jan Józef Kasprzyk, szef urzędu do spraw kombatantów. Dla nas to było coś obrzydliwego, że ten człowiek dał się w to wpuścić - mówił opozycjonista. - To jest wstyd. To jest coś obrzydliwego, kiedy człowiek, który ma pomagać ludziom, którzy walczyli o wolną Polskę, nagle idzie na tle ludzi, którzy są przeciwko wartościom, które myśmy prezentowali, o które walczyliśmy - mówił. Podkreślał, że "zawsze stara się zrozumieć ludzi, również tych, którzy mają inne poglądy". - Bo ja nie walczyłem o to, żeby tylko moje poglądy były prezentowane. Walczyłem o to, żeby inni też mogli prezentować swoje. Ale są pewne granice. Została przekroczona granica, o której bym nawet nie pomyślał, że może być przekroczona - zaznaczył.