|

Zła decyzja Agnieszki kosztowała trzy życia

Do zdarzenia doszło w Aleksandrowie Łódzkim
Prokuratura o wypadku w którym zginęli motocykliści (wideo z maja 2021 r.)
Źródło: TVN24 Łódź

Michał, Natasza i Karol stracili tatę. Dominik stracił mamę, tatę i dach nad głową. Agnieszka już nie jest pewną siebie młodą kobietą skazaną na sukces. Następne lata spędzi w więzieniu. O wszystkim zadecydował jeden manewr za kierownicą, który trwał trzy sekundy. Tę historię opowiadamy ku przestrodze. 

Artykuł dostępny w subskrypcji
Kluczowe fakty:
  • Do tragicznego wypadku doszło 8 maja 2021 roku w Aleksandrowie Łódzkim. Jeep kierowany przez 22-letnią wtedy studentkę czołowo zderzył się z dwoma motocyklistami. 
  • Na miejscu zginął 40-letni Przemek, który utrzymywał żonę i trójkę dzieci, które miały wtedy 11, 9 i 7 lat. Na drugim motocyklu jechała para - 43-letni Tomasz i jego o rok młodsza partnerka życiowa Beata. Mieli 20-letniego syna.
  • Agnieszka Z. została prawomocnie skazana na pięć lat więzienia. W swojej mowie końcowej wnosiła o uniewinnienie, chociaż zebrany materiał zdaniem sądu jasno wskazywał, że to jej brawura doprowadziła do śmierci trzech osób. 
  • Na miejscu wypadku szybko pojawił się ojciec sprawczyni i jej partner. Kręcili się koło auta. Potem okazało się, że w wideorejestratorze brakuje karty pamięci. Nie udało się jednak udowodnić, że kiedykolwiek tam była.
  • Zapoznaliśmy się z aktami tej sprawy. Wynika z nich, że do tragicznej sekwencji doprowadził manewr, który trwał nieco ponad trzy sekundy. Historię tę opisujemy, żeby uzmysłowić, jakie konsekwencje może mieć jedna, nieodpowiedzialna decyzja za kierownicą. 

Sobota, 8 maja 2021 rok. Agnieszka wkłada do bagażnika zamówione wcześniej jedzenie w jednej z restauracji w Aleksandrowie Łódzkim, po czym wsiada do pomarańczowego jeepa, którego dostała od rodziców. Jest dokładnie 19:47, kiedy skręca na światłach w lewo z ulicy Pabianickiej w 11 Listopada. Znajdująca się na budynku okolicznego gabinetu kosmetycznego kamera nagrywa, że Agnieszka jedzie za białym jaguarem. 

Do miejsca wypadku stąd jest 988 metrów. 

Życie Agnieszki zmieni się za niecałą minutę. 

Na razie jest świetnie ocenianą studentką stomatologii na Uniwersytecie Medycznym w Łodzi. Z medycyną związana jest jej rodzina - mama posiada własną klinikę stomatologiczną. Tata jest internistą, a po godzinach - miłośnikiem motocykli. Do swojej pasji próbował przekonać córkę. Raptem dobę wcześniej przypomniał w mediach społecznościowych zdjęcie, które zrobił sobie na zlocie motocyklowym z 15-letnią wtedy dziewczynką. Na fotografii stoją obok siebie uśmiechnięci, w tle lśnią chromowane elementy stojących za nimi jednośladów.

Agnieszka nigdzie się nie spieszy. Jest przekonana, że wieczór spędzi w towarzystwie chłopaka, dla którego też zamówiła jedzenie na wynos. 

W kierunku Aleksandrowa jedzie 43-letni Tomek. Beata, jego partnerka życiowa i matka ich syna siedzi za nim na motocyklu suzuki. Przed nimi jedzie ich przyjaciel, Przemek. Jadą na zlot motocyklowy. Żona Przemka została w domu - musi zajmować się dziećmi i ma na głowie organizację imprezy z okazji Pierwszej Komunii ich syna. 

Tomek z partnerką chcieli jechać autem, ale Przemek ich namówił, żeby wziąć motocykle. Jego honda wróciła właśnie z warsztatu i chciał sprawdzić, czy wszystko działa, jak należy. 

Motocykliści jadą ulicą 11 Listopada. Droga jest w średnim stanie, asfalt jest połatany. Jest ciepły, majowy wieczór, dlatego w rozsianych gdzieniegdzie dziurach nie zalega deszczówka. Z obu stron jezdni stoją stare, potężne drzewa. 

Droga, na której doszło do tragedii.
Droga, na której doszło do tragedii.
Źródło: Google Street View

Trzy sekundy

Agnieszka jedzie za białym jaguarem, który - jak wykaże późniejsze śledztwo - jedzie zgodnie z przepisami. Za kierownicą siedzi Patryk, obok siedzi Klaudia. Para trzyma kilkanaście metrów odstępu od jadącego przed nimi osobowego opla. 

W oplu jedzie grupa znajomych. Za kierownicą siedzi Rafał, chociaż nie ma prawa jazdy. Dzień wcześniej oblał egzamin. Ten fakt będzie potem podnoszony przez obrońców Agnieszki, którzy będą wskazywać, że to przez niego doszło do tragedii. 

Na razie jednak Rafał jedzie ciut wolniej, niż dopuszczalne w tym miejscu 50 km/h. Szuka zjazdu w jedną z dochodzących do 11 Listopada uliczek. 

Na przeciwległym pasie jadą dwa motocykle. Do miejsca wypadku zostało 250 metrów.

Kiedy auta są w tej konfiguracji, Agnieszka naciska gaz i zaczyna wyprzedzać. Biegły powołany w czasie śledztwa jednoznacznie stwierdzi, że w tym momencie studentka musiała doskonale widzieć zbliżających się motocyklistów. Silnik pomarańczowego jeepa rozpędza samochód do 124 km/h. Wszystko to - jak pokażą potem dane pozyskane z „czarnej skrzynki” jeepa, na 3,1 sekundy przed wypadkiem. 

- Pamiętam, że głośno przekląłem. Pomyślałem, że za kierownicą musi siedzieć ktoś bez wyobraźni, bo to wąska, ruchliwa droga - zezna potem kierowca jaguara. 

Dwie sekundy 

Pomarańczowy jeep wyprzedza jaguara i przez chwilę jedzie pomiędzy jaguarem i oplem. Agnieszka naciska mocno hamulec i stara się wcisnąć pomiędzy pojazdy. Przez krótką chwilę jedzie środkiem drogi. 

Do zderzenia zostaje 51 metrów i dwie sekundy.

Rafał, kierowca opla widzi całą sytuację w lusterku. Kiedy tuż za nim jest pomarańczowy jeep, dostrzega drogę, w którą chciał zjechać. Ignoruje jednak skręt w prawo, bo wie, że jeżeli naciśnie hamulec, to samochód wjedzie mu w bagażnik. Chce tego za wszelką cenę uniknąć, bo boi się, że przez brak prawa jazdy jemu będzie przypisana cała wina.

Jadący z naprzeciwka motocykliści w momencie, kiedy jeep zjeżdża na ich pas mają na liczniku od 90 do 100 km/h. Przemek i Tomek kierują motocykle w stronę prawej krawędzi drogi. Pobocza nie ma, nie mają gdzie uciec. 

Sekunda

Agnieszka zmienia zdanie - wraca na lewy pas i przyspiesza. Jej auto zrównuje się z oplem kierowanym przez Rafała.

- Motocykle na sąsiednim pasie były bardzo dobrze widoczne. Widziałem, jaki kierowca jednego z nich hamuje i ucieka w stronę krawędzi jezdni - zezna Rafał w sądzie.

Wypadku nie zobaczył, usłyszał tylko jeden, głuchy dźwięk. Dopiero potem zda sobie sprawę, że jeep zderzył się z dwoma motocyklami w tak krótkim czasie, że dźwięk zlał się w jeden.  

Cały wypadek z odległości kilkuset metrów ogląda pani Marzena, która jechała w tym samym kierunku, co motocykliści. 

- Zobaczyłam chmurę kurzu i części - zezna w czasie procesu. 

Siła uderzenia jest tak duża, że Przemek i Tomek giną na miejscu. Beata zostaje wyrzucona do góry i upada na środku jezdni. 

Jeep kierowany przez Agnieszkę po zderzeniu przejeżdża jeszcze 28 metrów i z prędkością 49 km/h uderza w drzewo po lewej stronie jezdni. 

Do zdarzenia doszło w Aleksandrowie Łódzkim
Do zdarzenia doszło w Aleksandrowie Łódzkim
Źródło: OSP w Aleksandrowie Łódzkim

Pomoc i jej brak

Biały jaguar, którego kierowca zdążył chwilę wcześniej przekląć na brawurę Agnieszki natychmiast się zatrzymuje. Z auta wybiega pasażerka, Klaudia. Podbiegła do leżącej plecami na asfalcie kobiety w motocyklowym stroju.

- Była przytomna, miała szeroko otwarte oczy. Powiedziała, że ma na imię Beata i ma 40 lat. Nic więcej już nie mówiła, po prostu wodziła za mną wzrokiem. Usiadłam i trzymałam ją za rękę - zezna kobieta. 

Huk wypadku sprawił, że przy ogrodzeniu okolicznych ogrodów działkowych pojawiają się ludzie. Kilkoro z nich w tym samym momencie wzywa pomoc. Jednym ze świadków jest Kamil. Widzi, że przy leżącej na asfalcie kobiecie już są inni, dlatego biegnie w kierunku pomarańczowego jeepa. Otwiera drzwi i widzi młodą kobietę za kierownicą, która ma zamknięte oczy. Początkowo Kamil jest przekonany, że kobieta jest nieprzytomna, ale kiedy się zbliża, żeby odpiąć jej pasy bezpieczeństwa, Agnieszka wybucha płaczem i powtarza „naprawdę ich nie widziałam”.

Studentka też jest silnie poturbowana, ma kilka złamań. Zanim trafi do karetki, o wypadku mówi przez telefon swojemu chłopakowi i ojcu. Obaj mają na miejsce wypadku rzut beretem i niedługo potem są już na miejscu.

Robert jest strażakiem-ochotnikiem. Na miejsce wypadku dotarł jako jeden z pierwszych przedstawicieli służb. 

Kiedy podbiegł do Przemka, ten już oddychał. Rozpoczął reanimację motocyklisty. W pewnym momencie zwrócił uwagę, że ktoś chodzi w jego pobliżu. Kiedy podniósł głowę, zobaczył mężczyznę w średnim wieku. Wtedy jeszcze nie wiedział, że to ojciec Agnieszki.

- Przeszkadzał mi. Kręcił się wokół jeepa, otwierał drzwi i tam grzebał. Powiedziałem, żeby sobie poszedł. Potem przyszedł jeszcze jeden facet i coś grzebał w środku. Dopiero potem, jak już na miejsce przyjechali ratownicy to podszedłem do zdałem sobie sprawę, że w aucie przy szybie był wideorejestrator. Po wypadku wisiał na kablach, w środku nie było karty pamięci. Powiedziałem to policjantom - zezna potem w procesie.

Inny ze strażaków, Jakub, też zwraca uwagę na dziwne zachowanie ojca Agnieszki:

- Kręcił się po miejscu zdarzenia. Ja mu powiedziałem, że nie powinien tam być. A on na to, że „jest ku...a lekarzem”. No to ja mu, żeby ratował ludzi. A on podszedł do jednego z ratowanych motocyklistów, położył rękę na klatce piersiowej, wstał, machnął ręką i odszedł. Potem też zwróciłem uwagę, że czegoś szukał w jeepie. 

Zginęły trzy osoby
Zginęły trzy osoby
Źródło: Kontakt24

Radosnych świąt!

Policjanci tuż po wypadku przyjmują wersję, że to Agnieszka doprowadza do wypadku. Trzy dni po wypadku lekarze zgadzają się, żeby została przesłuchana przez prokuratora. Protokół przesłuchania jest krótki - sprowadza się do dwóch zdań:

"Rozumiem treść przedstawionego mi zarzutu. Nie przyznaję się do winy. Odmawiam składania wyjaśnień w tej sprawie".

Grozi jej do ośmiu lat więzienia za spowodowanie śmierci Tomasza, Przemka i Beaty, która zmarła kilka godzin po wypadku w szpitalu. Prokuratorzy wnoszą o jej tymczasowe aresztowanie ze względu na ryzyko matactwa. Sąd podziela te obawy i Agnieszka trafia do celi, z której wychodzi po nieco ponad trzech miesiącach - 26 sierpnia. W tym czasie prokuratorzy mają już niemal skompletowany materiał dowodowy.

Kiedy wychodzi na wolność, w internecie trwa zbiórka pieniędzy dla trójki osieroconych przez Przemka dzieci, który był jedynym żywicielem rodziny. 

W tarapatach jest też Dominik, 20-letni syn Tomka i Beaty. Rodzina mieszkała w wynajmowanym mieszkaniu. Tydzień po śmierci rodziców chłopak usłyszał od właściciela lokalu, że może go zajmować tylko do końca miesiąca. 

- Zamieszkał u nas. Załatwiliśmy mu pracę w naszym zakładzie kamieniarskim. Jednym z pierwszych nagrobków, przy których pracował był nagrobek jego rodziców - mówi Renata Edelwajn, przyjaciółka pary. 

W grudniu, siedem miesięcy po tragedii do wdowy po Przemku trafiła kartka świąteczna z napisem „Radosnych Świąt”. Wysłała ją Agnieszka. 

- Byłam tym wstrząśnięta, to jakaś kpina - zezna podczas procesu. Wspomni przy tym, że jej mąż był "najlepszym kierowcą, którego widziała". 

- Miał wszystkie możliwe kategorie prawa jazdy oprócz autobusów. Kiedyś mi powiedział, żebym się nie martwiła, bo on na pewno nie doprowadzi do niebezpiecznej sytuacji na drodze - powie.

Policja nigdy nie znalazła karty pamięci w wideorejestratorze. Nikt nigdy nie odpowiedział za jej zniknięcie. Dlaczego? Ponieważ nie ma dowodów, czy kiedykolwiek tam była.

Widmo kary

Proces Agnieszki Z. rozpoczął się 21 stycznia 2022 roku. Na sali rozpraw Sądu Rejonowego w Zgierzu studentka po raz pierwszy zdecydowała się złożyć wyjaśnienia. Zanim jednak to zrobiła, zastrzegła, że będzie odpowiadać tylko na pytania swoich trzech obrońców. 

- Jest mi ogromnie przykro, że doszło do tej tragedii. Gdybym mogła cofnąć czas, chciałabym tego uniknąć. Nie ma dnia, żebym nie myślała o osobach, które zginęły, o ich rodzinach i bliskich. Mam nadzieję, że kiedyś państwo będą gotowi, żeby ze mną porozmawiać i wybaczyć - mówiła.

Potem mówiła, że po wypadku była w szoku i tym tłumaczyła fakt, że nie chciała składać wyjaśnień.

- Po czasie ta pamięć zaczęła wracać (…) Przede mną jechał samochód, jechał bardzo niepewnie, dlatego chciałam się od niego oddalić. Kiedy byłam już na prostej drodze o dobrej widoczności upewniłam się, że nikt mnie nie wyprzedza. Odległość pozwalała na to, żeby wyprzedzać. Gdy chciałam wrócić na swój pas, pojawili się motocykliści, to były ułamki sekund, nic nie byłam w stanie zrobić. Potem straciłam przytomność - mówiła oskarżona.

Zaznaczała, że kiedy zaczęła wyprzedzać, nie widziała jadących z naprzeciwka motocyklistów. 

Do zdarzenia doszło w Aleksandrowie Łódzkim
Do zdarzenia doszło w Aleksandrowie Łódzkim
Źródło: KP PSP w Zgierzu

Na każdym procesie karnym obecna była Renata Edelwajn.

- Nie mogłam uwierzyć, że nie było w niej skruchy. Miałam wrażenie, że skupia się na tym, żeby uniknąć kary, jakby nie rozumiała, jakie konsekwencje przyniosła jej decyzja o nieodpowiedzialnym wyprzedzaniu. Sama mam córkę w jej wieku. Pewnie też robiłabym wszystko, żeby jej pomóc, ale nie wyobrażam sobie tego, żeby pokazywać takie emocjonalne niezrozumienie, taki chłód - opowiada. 

Proces pierwszej instancji toczył się przez rok. Wyrok zapadł 27 marca 2024 roku. Przed jego odczytaniem Agnieszka Z. wnosiła o "sprawiedliwy wyrok". Przypominała, że "sytuacja jest dramatyczna dla wszystkich - dla pokrzywdzonych i dla niej". 

Z. została skazana na pięć lat więzienia i siedem lat zakazu prowadzenia pojazdów. Sąd zwrócił też uwagę na zawinienie ze strony motocyklistów. Zaznaczył, że jeżeli jechaliby zgodnie z przepisami, to mogliby uniknąć zderzenia z jeepem. 

Priorytety

Od nieprawomocnej decyzji zgierskiego sądu odwołali się obrońcy Agnieszki Z., którzy uznali wyrok za niewspółmiernie wysoki. Wskazywali, że jadący oplem Rafał nie miał uprawnień i to jego niebezpieczna jazda rozpoczęła tragiczną sekwencję, która skończyła się śmiercią trzech osób. Zwracali też uwagę na czerwoną, ledową lampkę zainstalowaną na jednym z motocykli, z którymi zderzyła się Agnieszka. Zdaniem obrony światło to mogło wprowadzić kobietę w błąd, jeżeli chodzi o kierunek jazdy jednośladów. 

Prokuratura też złożyła apelację domagając się wyższej kary - w wysokości siedmiu lat w celi.

Przed wydaniem wyroku obrońcy Agnieszki Z. dostarczyli do sądu liczne dyplomy zaświadczające, że ich klientka udziela się charytatywnie, pomaga samotnym matkom, biednym dzieciom i porzuconym zwierzętom. 

Renata Edelwajn wspomina, że w pewnym momencie miała wrażenie, że do Agnieszki Z. dociera, co tak naprawdę stało się 8 maja 2021 roku. To wrażenie jednak minęło, kiedy Z. pod koniec procesu odwoławczego złożyła wniosek, który nawet sąd później uznał za "kuriozalny".

- Wstała i powiedziała, że wnosi o uniewinnienie. Stwierdziła, że pobyt w więzieniu będzie negatywnie rzutował na jej przyszłość zawodową. Argumentowała, że straci uprawnienia do wykonywania zawodu i będzie musiała powtarzać studia. Stała i mówiła, a ja nie wierzyłam w to, co słyszę. Zupełnie tak, jakby chciała nam powiedzieć, że utrata ukochanych bliskich jest dla niej mniej ważna, niż jej przyszłość - mówi ze łzami w oczach.

Sąd odebrał to podobnie. Sędzia Grzegorz Gała z Sądu Okręgowego w Łodzi wskazał, że oskarżona nie miała żadnych przeszkód, które przeszkodziłyby w obserwowaniu drogi. Dodał, że oskarżona zgłaszała podczas procesu zastrzeżenia wobec innych uczestników ruchu, tylko nie siebie. Zwrócił też uwagę, że kobieta - wbrew stanowisku własnych obrońców - uważa się za osobę niewinną.

Wypadek w Aleksandrowie Łódzkim
Wypadek w Aleksandrowie Łódzkim
Źródło: TVN24

- Jest to tym bardziej wstrząsające, że nawet wygłaszając długie przemówienie o tym, jak oskarżonej jest przykro i przepraszając za to, co się stało, nadal twierdzi ona, że jest osobą niewinną. Można wobec tego zadać retoryczne pytanie - za co pani przeprasza?" - powiedział sędzia.

W uzasadnieniu zaznaczył, że kobieta "wciąż nie zrozumiała, co się wydarzyło".

- Pokazywanie przez panią kary z perspektywy jej życia i tego, co się w pani życiu stanie, kiedy zostanie skazana na karę pozbawienia wolności, świadczy o tym, że ponad wszystko stawia pani swój interes, który pani podkreślała zarówno w treści apelacji, w wystąpieniu przed sądem i w kuriozalnym przy okolicznościach tej sprawy wniosku o uniewinnienie. Trzeba spojrzeć na to szerzej i zobaczyć, że przez pani postępowanie życie straciły trzy osoby - powiedział sędzia zwracając się wprost do oskarżonej.

Potem przypomniał, że ojciec i chłopak oskarżonej po wypadku szukali czegoś w telefonie, a potem okazało się, że w wideorejestatorze brakuje karty pamięci. 

- Znamienne jest to, że ojciec - lekarz w czasie akcji ratunkowej bardziej był zainteresowany wnętrzem auta, niż niesieniem pomocy - podkreślił.

Agnieszka Z. ma zapłacić 175 tysięcy złotych nawiązek na rzecz najbliższych ofiar. 

***

Po odliczeniu trzech miesięcy z tytułu wcześniejszego aresztowania, Agnieszka Z. ma w celi spędzić cztery lata i dziewięć miesięcy. Wyrok podlega wykonaniu. W momencie publikacji tekstu, jak się dowiedzieliśmy, Agnieszka Z. nie trafiła jeszcze do celi.

- Są pewne możliwości, żeby kara nie była aż taka długa, ale do tego będzie pani musiała przekonać sąd, że w ramach procesu resocjalizacji naprawdę do pani dotarło to, co pani zrobiła, bo jak do tej pory, nie mamy co do tego przekonania, że pani jest w stanie zrozumieć tragedię innych zawinioną przez siebie - mówił sędzia sądu odwoławczego podczas uzasadniania wyroku. 

Renata Edelwajn:

- Ta historia pokazuje, jakie konsekwencje może przynieść jeden, nieprzemyślany manewr. Wierzę, że dziewczyna, która zabrała mi najdroższych przyjaciół nie chciała tego zrobić. Wierzę, że bardzo tego wszystkiego żałuje. Chciałabym jednak wierzyć, że ten żal nie wynika tylko z tego, że jej życie się zmieniło. Musi zdać sobie sprawę z tego, że trzy inne się skończyły - mówi. 

wypadek
Wypadek w Aleksandrowie Łódzkim. Nie żyje dwóch motocyklistów
Źródło: TVN24
Czytaj także: