- Korea Południowa i Północna to nie jeden, ten sam kraj. Różnią się od siebie tak, jak Japonia różni się od Mongolii - mówi 25-letnia Koreanka, przeciwniczka zjednoczenia Korei. Takich jak ona jest coraz więcej. Powód? Przede wszystkim pieniądze. - Po prostu nas na to nie stać - tłumaczy.
Półwysep Koreański na dwie części podzielony został pod koniec II wojny światowej. Dokładnie wzdłuż 38 równoleżnika. Północ trafiła "pod opiekę" Rosji, Południe - Stanów Zjednoczonych. Niedługo później wybuchła wojna pomiędzy nowopowstałymi krajami. I choć zakończyła się w 1953 roku, obydwie Koree do dziś pozostają w stanie wojny, bo formalnego porozumienia pokojowego nigdy nie podpisały.
"Strzał w dziesiątkę czy "senne mrzonki"?
Przez dekady podziału - już ponad 60 lat - do zmian na fotelu prezydenta Korei Południowej dochodziło 11-krotnie, ale stanowisko Błękitnego Domu (tak nazywana jest siedziba koreańskiej głowy państwa) dotyczące ponownego zjednoczenia z Koreą Północną zawsze było takie samo: musi nastąpić. Przynajmniej oficjalnie. W południowokoreańskiej konstytucji napisane jest jasno: "terytorium Republiki Korei składa się z całego Półwyspu Koreańskiego".
Obecna prezydent Południa Park Geun Hie przekonuje, że zjednoczenie to jeden z głównych priorytetów jej rządów. Kilka miesięcy temu stwierdziła, że zjednoczenie będzie „strzałem w dziesiątkę” dla całej Korei. - Marzę o połączonej Korei, która będzie silnikiem napędowym rozwoju Azji Wschodniej. Zjednoczenie otworzy nowy etap nie tylko dla regionu, ale i reszty świata - tłumaczyła.
Korea Północna na jej słowa odpowiedział gniewem. Kim Dzong Un stwierdził, że połączenie przez wchłonięcie, co proponuje prezydent Park, to "senne mrzonki", a Pjongjang nigdy się na to nie zgodzi.
Coraz mniej Koreańczyków chce zjednoczenia
Eksperci wskazują, że Park może być ostatnim prezydentem, tak wytrwale dążącym do ponownego połączenia Korei. Powód? Z roku na rok coraz mniej Koreańczyków chce zjednoczenia, szczególnie młodych. A to oni przecież za chwilę przejmą stery w kraju.
Z najnowszych danych Instytutu nad Pokojem i Zjednoczeniem przy Narodowym Uniwersytecie w Seulu wynika, że obecnie tylko 54,8 proc. Koreańczyków z Południa popiera zjednoczenie. To ponad 10 punktów proc. mniej niż w 2007 roku, kiedy rozpoczęto badania w tym zakresie. Wtedy 63,8 proc. obywateli uważało, że połączenie jest konieczne.
Ale prawdziwą wolę - a raczej jej brak - zjednoczenia pokazuje odpowiedź na pochodzące z tego samego sondażu pytanie: kiedy Północ z Południem powinny się zjednoczyć? Aż 66,65 proc. Koreańczyków mówi: "nie teraz".
"Różnią się od siebie tak, jak Japonia od Mongolii"
Niechęć do zjednoczenia widać najbardziej wśród młodego pokolenia. Tam poparcie dla jednej Korei jest najmniejsze. Tylko 43,1 proc. Koreańczyków w wieku pomiędzy 20. a 30. rokiem życia uważa, że półwysep powinien się połączyć.
- Po prostu nie uważam, że Korea Południowa i Północna to jeden, ten sam kraj. Dla mnie to zupełnie inne państwa. Różnią się od siebie tak, jak Japonia różni się od Mongolii. Równie dobrze można stwierdzić, że Europa powinna być jednym krajem - przedstawia swój koronny argument przeciwko zjednoczeniu Yena Ko, 25-letnia mieszkanka Seulu, gdy pytam ją o zdanie.
- Żyjemy podzieleni od ponad 60 lat, zbyt wiele rzeczy się zmieniło. Ta sama historia, język? To nonsens - mówi dalej.
O ile nad słusznością argumentu dotyczącego odmiennej historii można dyskutować, to wydaje się, że w przypadku języka Koreanka trafia w punkt. Bo choć po obu stronach 38 równoleżnika mówi się po koreańsku, to mieszkańcy Północy mają problem ze zrozumieniem tych z Południa. Wszystko przez odizolowanie reżimu od świata zewnętrznego.
Potwierdza to przypadek 26-letniego Jeong Gwang Seonga, który z Korei Północnej uciekł 10 lat temu. W rozmowie z tvn24.pl przyznaje, że po przyjeździe na Południe miał problem ze zrozumieniem ludzi.
- Odczuwałem ogromny brak wiedzy. Nie rozumiałem większości słów. Część wyrazów na Północy jest inna niż na Południu. Poza tym w Korei Północnej nie używa się słów zapożyczonych z języka angielskiego. Tam ich po prostu nie ma - wyjaśnia.
"Młodzi Koreańczycy mają dosyć"
- Większość młodych Koreańczyków z Południa do kwestii związanych z Koreą Północną podchodzi obojętnie albo wręcz niechętnie. Grożenie bez przerwy użyciem broni jądrowej przez Koreę Północną po prostu im się znudziło, mają już dosyć tego tematu - tłumaczy z kolei 27-letnia Hyelim Lee, również mieszkanka koreańskiej stolicy.
Hyelim jest w mniejszości, chce zjednoczenia. Ale tłumaczy to czysto pragmatycznymi przesłankami.
- Korea Południowa do tej pory za dużo już wydała na bezpieczeństwo państwa, a Korea Północna blokuje nasz dalszy rozwój. Poza tym, gdy zjednoczymy się, wiele kwestii geopolitycznych zostanie rozwiązanych. Opadnie napięcie nie tylko w regionie, ale także w relacjach ze Stanami Zjednoczonymi - wskazuje.
To się nie opłaca? "Nie stać nas na zjednoczenie"
Koreańczycy - nie tylko młodzi - przedstawiają jeszcze jeden powód przeciwko zjednoczeniu: pieniądze. Korei Południowej zjednoczenie najzwyczajniej się nie opłaca.
- Nie stać nas na zjednoczenie, za dużo by nas to kosztowało. Powinniśmy myśleć bardziej racjonalnie, a nie emocjonalnie - komentuje 25-letnia Yena.
Ile kosztować będzie zjednoczenie? Według szacunków południowokoreańskiej Rady Prezydenckiej jego całkowity koszt wynieść może ok. 2,14 bilionów dolarów do 2040 roku w przypadku nagłego upadku reżimu. W jego skład wchodzi m.in. koszt pomocy medycznej i dostarczenia pożywienia na Północ, integracja polityczna, społeczna, militarna, a także walutowa.
Ale - jak zwracają uwagę niektórzy eksperci - podana kwota może być życzeniowa. I w rzeczywistości wyższa, zależnie jaki scenariusz przybierze proces zjednoczenia, a to niezmiennie pozostaje niewiadomą.
Korea jak Niemcy?
Dlatego przypadek podzielonej Korei często porównywany jest do casusu Niemiec.
Ich zjednoczenie od 1990 roku do dziś kosztowało ok. 2,5 bilionów dolarów. Tyle, że różnice w rozwoju pomiędzy RFN a NRD w momencie połączenia były zdecydowanie mniejsze niż te pomiędzy Koreą Północną i Południową obecnie.
Dla porównania, PKB NRD było tylko 10-krotnie mniejsze niż RFN. W przypadku reżimu Kima różnica ta jest aż 43-krotna. W 2013 roku PKB Północy wynosił ok. 30 miliardów dolarów, czyli tyle, ile PKB Południa... w 1971 roku.
Cena połączenia
I właśnie tego, skąd Seul weźmie pieniądze na zjednoczenie i jak bardzo obciążona z tego powodu zostanie gospodarka kraju, najbardziej obawiają się Koreańczycy.
Korea Południowa oficjalnie rozpoczęła zbiórkę pieniędzy na połączenie dwa lata temu po śmierci Kim Dzong Ila. W tym celu stworzyła specjalny fundusz. Początkowo wynosił niecałe 200 miliardów dolarów.
W ostatnich tygodniach południowokoreańska Komisja Nadzoru Finansowego poinformowała jednak, że zjednoczenie może kosztować zdecydowanie więcej niż do tej pory szacowano i potrzeba dodatkowych 500 miliardów dolarów. Od razu - by uspokoić nastroje - szef KNF zapewnił, że choć pieniądze na ten cel mają pochodzić z sektora publicznego, podatki nie zostaną podniesione.
Obawa czy poziom życia Koreańczyków z Południa nie pogorszy się, nadal jednak pozostaje. Tym bardziej, gdy weźmie się pod uwagę niedawne oświadczenie Koreańskiego Instytutu Międzynarodowej Polityki Gospodarczej. Ten ogłosił, że tuż po zjednoczeniu na Południe natychmiast przeniesie się 1,8 mln z 24 mln Koreańczyków z Północy, a bezrobocie może wzrosnąć do kilkudziesięciu, nawet 50 proc. (obecnie wynosi 3,4 proc.).
Droga donikąd
Droga do zjednoczenia istnieje. Jest asfaltowa i ma 175 kilometrów. "Autostrada Zjednoczenia" - bo tak się nazywa - zaczyna się Seulu, prowadzi przez pilnie strzeżoną strefę zdemilitaryzowaną, kończy się w Pjongjangu.
Im bliżej granicy, tym bardziej na niej pusto. Bo "droga zjednoczenia" jest tylko teoretyczna, prowadzi donikąd. Jadąc nią nie można przekroczyć granicy. Tej bronią uzbrojeni żołnierze i betonowe barykady.
Autor: Natalia Szewczak / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl/PAP