Ubezpieczyciel samochodu służbowego, wypłacił nam tak zwaną kwotę bezsporną. Dostaliśmy pięć czy sześć tysięcy złotych. Proszę zobaczyć na zdjęcie - opowiada redakcji biznesowej tvn24.pl Kacper Dyląg ze Stronia Śląskiego, który w powodzi stracił dobytek. - Samochód jest wbity w budynek i sprawa wydaje się prosta, prawda? Jednak nie jest wciąż zakończona - opowiada o sytuacji z ubezpieczycielem.
Miesiąc temu podczas powodzi i po pęknięciu tamy w Stroniu Śląskim (woj. dolnośląskie) po 34 latach istnienia został doszczętnie zniszczony obiekt turystyczny Menos.
- Mieliśmy dwa obiekty turystyczne: Menos, który jest najbardziej poszkodowany i Bolko w Bolesławowie, trzy kilometry dalej za Stroniem Śląskim. Ten drugi po powodzi jest w dużo lepszym stanie. W poniedziałek przyjmujemy pierwszych gości, co jest namiastką jakiejś normalności - opowiada w rozmowie z redakcją biznesową tvn24.pl Kacper Dyląg, właściciel.
Mówi, że "w przypadku Menosa to budynek jest cały do rozbiórki, ale żadnych czynności nie podejmujemy". - Rozebrać to nie filozofia, ale jest kwestia ubezpieczenia. A jak ubezpieczalnia powie później: państwo budynek rozebraliście, a według nas wystarczyło postawić dwie ścianki i można było funkcjonować dalej? I nie wypłacą ubezpieczenia? - zastanawia się.
"Wiemy, że będzie mocno pod górkę"
Kacper Dyląg wnioski do ubezpieczycieli złożył od razu, już dzień po tym, jak uderzyła pierwsza fala, czyli 16 września.
- Pojechałem specjalnie przez górę, bo Stronie Śląskie było odcięte od telefonu czy internetu. Wypełniałem wnioski w samochodzie, aby nadać tempo sprawom - opowiada.
Wylicza z iloma ubezpieczycielami będzie musiał się kontaktować. Budynek Menos ubezpieczony jest w Compensie. W tej samej firmie ubezpieczone jest wyposażenie obiektu. Trzecie ubezpieczenie dotyczy samochodu służbowego, które fala powodziowa wbiła w budynek. Tę kwestię rozpatruje PZU. Czwarta polisa jest w Hestii i dotyczy fotowoltaiki na dachu w Menosie, która była w leasingu. Piąte ubezpieczenie jest w Warcie, jest to wyposażenie w Bolku.
- Czyli z tych pięciu ubezpieczeń, po prawie miesiącu od powodzi, jedynie PZU, czyli ubezpieczyciel samochodu służbowego, wypłacił nam tak zwaną kwotę bezsporną, około dwadzieścia procent. Dostaliśmy pięć czy sześć tysięcy złotych. Proszę zobaczyć na zdjęcie. Samochód jest wbity w budynek i sprawa wydaje się prosta, prawda? Jednak nie jest wciąż zakończona - zauważa.
Właściciel obiektów turystycznych zwraca uwagę, że "inne polisy są jeszcze nieruszone, choć teoretycznie coś się dzieje". - W tym tygodniu dotarł do nas pan z Hestii, był też niedawno pan z Compensy. W ubezpieczalniach chyba mają jakieś bardzo słabe siły robocze, bo nasze sprawy przejęli ich podwykonawcy. W każdym temacie przyjeżdża inny, bo jeden podwykonawca zajmuje się likwidacją szkód wyposażenia, drugi budynku. Wszystko strasznie długo trwa i wydaje się skomplikowane. Wiemy, że będzie mocno pod górkę - zakłada Kacper Dyląg.
"Straciliśmy biznes o olbrzymiej skali"
Mężczyzna przekonuje, że "Menos był super, biznes był dobry".
- Modernizowaliśmy budynek od ponad 30 lat. Mieliśmy wyrobioną renomę i ze względu na położenie przy basenie i hali sportowej, ale też dlatego, że licznie przyjeżdżały do nas federacje różnych sportów: od siatkarzy, tenisistów, pływaków. Nigdy nie narzekaliśmy na obłożenie. Straciliśmy biznes o olbrzymiej skali, więc żadna suma ubezpieczenia, o której tu rozmawiamy nam tego nie wróci - podkreśla Dyląg.
Teraz skupia się na Bolku, na drugim obiekcie. - Mamy go rodzinnie od 30 lat. Nawet Otylia Jędrzejczak, słynna medalistka pływacka u nas organizowała jeszcze w tamtym roku obozy pływackie pod swoim imieniem - chwali to miejsce pan Kacper.
Co mówią ubezpieczyciele
Redakcja biznesowa tvn24.pl skontaktowała się z towarzystwami ubezpieczeniowymi i zapytała, jak wygląda likwidacja szkód z terenów powodziowych.
Biuro prasowe PZU przekazało nam, że od 13 września do 3 października br. przyjęli łącznie 39 tys. zgłoszeń, z czego w 80 proc. spraw wydali decyzje, wypłacając w sumie ponad 180 mln zł zaliczek oraz odszkodowań.
"Wdrożyliśmy tzw. szybką ścieżkę obsługi w odniesieniu do szkód powodziowych - wstępne decyzje o wypłacie zaliczek lub odszkodowań podejmujemy na podstawie dokumentacji szkód (w tym zdjęć lub filmów) oraz szacunkom dokonanym przez samych poszkodowanych klientów i po krótkim wywiadzie z nimi" - czytamy w korespondencji z biura prasowego PZU.
Jak dodano, pracownicy w Mobilnych Biurach PZU przyjmowali zgłoszenia szkód bezpośrednio na miejscu i już podczas rozmowy z poszkodowanym, na podstawie dostarczonych dokumentów i zdjęć, podejmowali decyzję wypłaty odszkodowania. Ubezpieczyciel chwali się, że dzięki takim działaniom "zaliczki lub odszkodowania (tzw. kwoty bezsporne) trafiają do nich nawet tego samego dnia lub w ciągu kilku dni od zgłoszenia".
Gdy dopytujemy o czas, w którym realizują pełną likwidację szkód i wypłatę odszkodowań, otrzymujemy odpowiedź, że "nie sposób jednak podać generalnego czasu obsługi szkody, biorąc pod uwagę, jak różne one są – od uszkodzonych mniejszych ruchomości, pojazdów przez zalane piwnice lub fragmenty nieruchomości po całkowicie zniszczone domy".
Redakcja tvn24.pl skontaktowała się również Hestią, Compensą oraz Wartą. Do czasu publikacji artykułu, nie otrzymaliśmy odpowiedzi na nasze pytania.
Według danych Polskiej Izby Ubezpieczeń do 10 października 2024 roku zakłady ubezpieczeń wypłaciły pełne odszkodowania, kwoty bezsporne lub zaliczki 42,5 tys. właścicielom zniszczonych domów i mieszkań.
W komunikacie PIU dodano, że z danych Kancelarii Prezesa Rady Ministrów wynika, że stanem klęski żywiołowej objętych zostało 749 miejscowości. Liczbę osób bezpośrednio dotkniętych powodziom oszacowano natomiast na 57 tys.
"To, co aktualnie obserwujemy na południu Polski, to tragedia tysięcy osób, które w wyniku powodzi straciły dorobek swojego życia. W takich okolicznościach ubezpieczyciele działają w trybie nadzwyczajnym. Naszym celem jest szybkie zminimalizowanie finansowych skutków kataklizmu i pomoc w powrocie do codziennego funkcjonowania, niezależnie od pomocy państwa" – przekazał Jan Grzegorz Prądzyński, prezes zarządu Polskiej Izby Ubezpieczeń.
Odszkodowania od rządu. "Tu są dwie patologie"
W poprzednim tygodniu weszły w życie przepisy dotyczące pomocy dla powodzian. Obejmują one między innymi wsparcie dla kredytobiorców, zasiłek w wysokości tysiąca złotych, dodatkowe dni urlopu i pomoc dla przedsiębiorców. Dla powodzian działa specjalna infolinia.
W specustawie znalazł się również mechanizm pomocy dla przedsiębiorców dotkniętych skutkami powodzi. Mają oni otrzymać 16 tys. zł na każdego zgłoszonego do ubezpieczenia w ZUS lub równowartość 75 proc. średniomiesięcznego przychodu osiągniętego rok wcześniej.
Kacper Dyląg uważa, że odszkodowania oferowane w ramach specustawy są kroplą w morzu potrzeb. - Tu są dwie patologie. Pierwsza to taka, że jeżeli przedsiębiorca był dziesięć metrów dalej i go nie zalało, to nie jest poszkodowanym. A przecież klienci nie przyjadą do niego przez najbliższe pięć miesięcy, bo most się zerwał. Nie jest fizycznie poszkodowany, ale on ma też pracowników, musi utrzymać obiekt, a żadna pomoc mu się nie należy - wyjaśnia.
Wskazuje następny problem. - Druga patologia jest taka, że ja, który jestem poszkodowany, żeby wziąć pomoc, to muszę zagwarantować, że utrzymam wszystkie stanowiska pracy. W moim przypadku jest ich piętnaście, ale jeden obiekt straciłem. To jak to zrobić? - rozkłada ręce Dyląg.
Chcesz podzielić się ważnym tematem? Skontaktuj się z autorką tekstu: joanna.rubin@wbd.com
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Materiały prywatne Kacper Dyląg