Za miesiąc rewolucja w sprawie pensji. "Nic tak nie dzieli ludzi jak pieniądze"

shutterstock_2406880799
Agnieszka Dziemianowicz-Bąk o jawności wynagrodzeń
Źródło: PAP
W wielu firmach pensja zależy od umiejętności negocjacyjnych. Dwie osoby na tym samym stanowisku potrafią mieć nawet czterdzieści procent różnicy w swoim wynagrodzeniu - stwierdza w rozmowie z TVN24+ Natalia Bogdan, prezeska Jobhouse. - Jeżeli zarabiam pięć tysięcy złotych i widzę, że oferują komuś siedem czy osiem, no to już zaświeci mi się lampka ostrzegawcza - zwraca uwagę Monika Smulewicz, prezeska HR na Szpilkach. Pod koniec grudnia wchodzi w życie pierwsza zmiana w Kodeksie pracy dotycząca jawności wynagrodzeń. W 2026 roku możemy spodziewać się kolejnych.
Artykuł dostępny w subskrypcji

Co by się stało, gdyby każdy w pracy powiedział, ile zarabia? - Z pewnością mogłaby być to sytuacja zapalna - mówi w rozmowie z TVN24+ Paweł Śmigielski z Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych.

Dlaczego? - Nic tak nie dzieli ludzi jak pieniądze - stwierdza.

Zapytaliśmy szefa zespołu w dużej firmie z branży rozrywkowej, jak to wygląda z jego perspektywy. – O pensjach nie rozmawialiśmy, ale frustracja była ogromna, pracy mnóstwo, więc każdy w końcu wyrzucił z siebie, ile dostał podwyżki - opowiada.

- Takiej wychodzonej, wyproszonej, żenujące parę groszy. Wyszło, że każdy dostał tyle samo. Poczuliśmy ulgę, że wszyscy jesteśmy w tej samej sytuacji, że nikt nie odstaje – przyznaje.

A co, jeśli ktoś by odstawał? - Straszne uczucie niedocenienia, pogrywania z tobą. Jest gniew, ale co zrobisz? Szukanie pracy trwa dziś i osiem miesięcy. O pieniądzach dowiadujesz się dopiero po przejściu kilku etapów, a wcześniej musisz zrobić kilka zadań za darmo. I kręcisz się w kółko.

"Zamiast widełek podaje widły"

24 grudnia, czyli już za niecały miesiąc, w Polsce wejdzie w życie pierwszy etap wdrażania unijnej dyrektywy dotyczącej jawności wynagrodzeń. Co to oznacza dla osób szukających pracy? Pracodawca będzie musiał jasno powiedzieć, jakie oferuje wynagrodzenie i na jakich zasadach – w tym podać informacje o premiach i innych dodatkach, zarówno pieniężnych, jak i pozapłacowych. Będzie mógł to robić na poziomie ogłoszenia o pracę, przed pierwszą rozmową kwalifikacyjną lub przed zawarciem umowy.

O to, jak kwestia pieniędzy wygląda od kuchni, pytamy Natalię Bogdan, szefową agencji rekrutacyjnej Jobhouse.

- Rozmowa o wynagrodzeniach to zwykle najbardziej grząski moment każdego procesu rekrutacji. Od środka wygląda to tak, że kiedy pytam o budżet na dane stanowisko, często słyszę trzy powtarzające się odpowiedzi: "a jak pani uważa, ile powinniśmy zapłacić takiej osobie?", "wynagrodzenie jest do ustalenia – zależy, kto się zgłosi" albo "najpierw zobaczmy kandydatów, później ustalimy kwotę" – opowiada.

Jej zdaniem firmy boją się, że jeśli ujawnią stawki, obecni pracownicy zobaczą, że nowi dostają więcej – i zrobi się problem.

- Jest strach przed konkurencją, która podejrzy, ile płacimy, i podkradnie nam pracowników. Obserwuję też brak spójnych, uporządkowanych systemów wynagrodzeń i chaos płacowy wynikający z historycznych decyzji, podwyżek na żądanie i braku widełek stanowiskowych. Wiele firm, jeśli już zdecyduje się na ujawnienie wynagrodzenia w ogłoszeniach o pracę, zamiast widełek podaje widły – czyli zaszywa w kwocie premie, które mogą, ale nie muszą wystąpić – zauważa Natalia Bogdan.

I mówi dalej: - Najpopularniejsze zabiegi firm to podawanie kwoty z premią roczną, kwartalną lub uznaniową, której realnie nikt nie dostał od wielu lat, pokazywanie stawki B2B (firma-firma), a potem oferowanie umowy o pracę ze stawką o trzydzieści procent niższą, publikowanie nierealnie wysokiej górnej granicy widełek, która dotyczy tylko "idealnego seniora" (doświadczonego pracownika - red.), mimo że rekrutują regularnego specjalistę – opisuje prezeska Jobhouse.

Z czego właściwie bierze się różnica w pensjach? – dopytujemy.

Zobacz także: