Fundusze unijne były wydatkowane nieprawidłowo, powstały poważne podejrzenia korupcji - tak Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, ministra funduszy i polityki regionalnej, mówi o funkcjonowaniu Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. W rozmowie z redakcją biznesową tvn24.pl odnosi się też do kwestii programu "Laptop dla ucznia", polskiego auta elektrycznego, a także do działania Krajowego Zasobu Nieruchomości. - Bałagan zarządczy był ogromny - stwierdza.
Pod koniec stycznia Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, ministra funduszy i polityki regionalnej, odwołała zarząd Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości, a resort ogłosił nabór na stanowisko prezesa PARP. - To była instytucja ospała - tłumaczy ministra w rozmowie z nami.
- Nie było tam wizji, była stagnacja. Mamy pieniądze, to je rozdajemy. Ogłaszamy konkursy, ale nie wiemy, do czego mają one służyć. Teraz ten sposób działania zmieniamy, bo PARP w tym roku ogłosi 24 nabory do konkursów na 4,8 miliarda złotych. Czyli wizja rozwojowa dla PARP-u jest potrzebna, ale nie naprawa etyczna czy instytucjonalna. Inaczej niż na przykład w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, gdzie były straszliwe problemy - zaznacza.
"Poważne podejrzenia" korupcji
- Z tego, co wiemy, były nieprawidłowo wydatkowane fundusze unijne, powstały poważne podejrzenia korupcji. Przede wszystkim było zagrożenie, że Unia Europejska, widząc nieprawidłowo wydatkowane fundusze, może je wstrzymać. Takie widmo tutaj się pojawiło. W NCBiR będzie audyt, będą robione porządki. Jeśli będą ewidentne znamiona przestępstwa, to sprawa trafi do prokuratury - podkreśla Pełczyńska-Nałęcz.
Kontrowersje wokół NCBiR wcześniej pojawiły się w związku z konkursem "Szybka ścieżka - innowacje cyfrowe". W jego ramach dotacja w wysokości 55 milionów złotych została przyznana 26-latkowi, który założył firmę już po ogłoszeniu naboru do konkursu z kapitałem zakładowym wynoszącym 5 tysięcy złotych, a 123 miliony złotych firmie z Białegostoku, która - jak ustalili posłowie Koalicji Obywatelskiej Dariusz Joński i Michał Szczerba - od czasu założenia w 2020 roku co roku przynosiła straty. Posłowie przekazali, że zablokowali wypłatę tych dwóch dotacji. Przedstawiali też sieć powiązań między tymi spółkami a Partią Republikańską. Kontrolę w NCBiR podjęło zarówno CBA, jak i Najwyższa Izba Kontroli.
CZYTAJ TAKŻE: Jacek Żalek o kłamstwach Adama Bielana, słupie w NCBiR i zorganizowanej grupie przestępczej
Odwołany zarząd KZN
Na samym początku 2024 roku ministra funduszy poinformowała o odwołaniu całego zarząd Krajowego Zasobu Nieruchomości (KZN). Szefowa MFiPR mówiła wówczas o "szokującym" wzroście pensji i niewielkich efektach działalności. Niedługo później w "Jeden na jeden" w TVN24 ministra podała, że resort złożył zawiadomienie do prokuratury w sprawie KZN. Jak wyjaśniła, ma to związek z listem pracowników, oskarżających poprzedni zarząd o "skrajnie nieobyczajne zachowanie".
W rozmowie z tvn24.pl Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz mówi, że Krajowy Zasób Nieruchomości "był głęboko upolityczniony wewnętrznie". - Powiedziałabym anegdotycznie, bo w jakiś szafach czy na strychu znaleziono liczne materiały Partii Republikańskiej związane z ich partyjnymi wydarzeniami. Skrypty, wystąpienia, znaczki, smycze. Wszystko to po prostu ilustruje, do jakiego stopnia ta instytucja stała się własnością do organizowania wydarzeń politycznych - podkreśla.
- Do tego był ogromny bałagan zarządczy i to nie tylko w samej instytucji. Są z nią powiązane czterdzieści cztery społeczne inicjatywy mieszkaniowe (SIM), które miały prowadzić określone inwestycje w zakresie budowy mieszkań na tańszy wynajem. Sprawdzamy, na jakim etapie są inwestycje, ile środków na dofinansowanie zostało przekazanych, jak były one spożytkowane - mówi ministra.
W rozmowie zaznacza, że w KZN-ie było zatrudnionych zdecydowanie więcej osób, niż to było potrzebne. - Ponadto o połowę zawyżona była liczba przedstawicieli KZN-u w radach nadzorczych poszczególnych SIM-ów, którym wynagrodzenia płacono z budżetu KZN-u i ta liczba zostanie zredukowana - zapewnia.
Kłopot z laptopami dla uczniów
Pełczyńska-Nałęcz odnosi się również do programu "Laptop dla ucznia", tłumacząc, że jest szczególnym i ważnym przypadkiem, bo był to projekt zrealizowany akonto KPO za pieniądze pozyskane przez Polski Fundusz Rozwoju z obligacji.
- To jest bardzo drogi sposób pozyskiwania pieniędzy, zakładając, że zostanie on zrefinansowany z Krajowego Planu Odbudowy. Tymczasem przeprowadzano go sprzecznie z założeniami zawartymi w KPO, gdzie zakładano, że inwestycja ma wspierać rozwój cyfryzacji edukacji, mają być dostępne sprzęty, ale w sposób równomierny dla szkół podstawowych i wyższych - wyjaśnia.
Jak dodaje, projekt miał być związany z procesem edukacyjnym i być współtworzony z samorządami. - To ma sens, bo to jest zmiana systemowa. Tymczasem to, co zrobiono, to po prostu rozdano laptopy uczniom czwartych klas szkół podstawowych. To była decyzja polityczna podjęta na najwyższym poziomie, przez premiera Mateusza Morawieckiego. Mimo świadomości, że w KPO ten projekt się nie mieści, bo nie ma znamion systemowej reformy edukacji, postanowiono z przyczyn politycznych rozdać rodzicom i ich dzieciom sprzęt, żeby uzyskać ich polityczną przychylność - stwierdza szefowa resortu ds. funduszy.
- Decyzja była podjęta na najwyższym poziomie, a dalej była realizowana przez stosownych ministrów cyfryzacji, edukacji, finansów. Od żadnego z tych ministrów nie usłyszeliśmy przecież, że jest ogromna wątpliwość, że to się w ogóle da z KPO refinansować. Przeciwnie, mówili, że jak najbardziej. A to ponad miliard złotych - wylicza.
"Laptop dla ucznia" to jeden z flagowych projektów PiS. Przetarg na zakup sprzętu realizowano od października 2022 roku, ale komputery były przekazywane jesienią ubiegłego roku - tuż przed wyborami parlamentarnymi. W sumie laptopy miały trafić do blisko 400 tysięcy dzieci. Pod koniec stycznia wicepremier, minister cyfryzacji Krzysztof Gawkowski podczas wspólnej konferencji z ministrą edukacji Barbarą Nowacką przekazał, że program "Laptop dla ucznia" został zawieszony, "żeby w przyszłości dać szansę na nowy, świetny program 'Cyfrowy uczeń'". Resort miał zastrzeżenia między innymi do przeprowadzonego przetargu, dlatego złożone zostało zawiadomienie do Prokuratury Okręgowej w Warszawie o możliwości popełnienia przestępstwa.
"Wiemy już, że terminowo się nie da tego zrobić"
Pytamy szefową resortu również o kwestię zapowiadanej renegocjacji polskiego Krajowego Planu Odbudowy. - KPO to jest kilkadziesiąt reform i inwestycji w bardzo różnych obszarach, poczynając od torów i taborów kolejowych, poprzez pojazdy niskoemisyjne, czy remont szpitali. To też są inwestycje w ludzi, edukację, transformację cyfrową. Nie wszystkie projekty mogły być realizowane, dlatego że za poprzedniego rządu nie było jasności, czy środki z KPO w ogóle będą. Na dodatek część tych inwestycji jest ściśle powiązana z reformami, na przykład uporządkowaniem kwestii zagospodarowania przestrzennego, co w Polsce jest bardzo potrzebne - wyjaśnia Pełczyńska-Nałęcz w rozmowie z redakcją biznesową tvn24.pl.
- W ramach KPO jest przewidziane dojście do prawie pełnego zakończenia procesu, jeśli chodzi o posiadanie przez gminy planów zagospodarowania przestrzennego. To jest rzecz pożądana, ale trudna i czasochłonna. Na to są fundusze i jest decyzja, żeby iść w tym kierunku. Na pewno w tym czasie, do połowy 2026 roku, nie da się zrealizować projektu we wszystkich gminach. Dlatego tu zmieniamy nie tyle kierunek, a tak zwany etap, na którym już uznamy, że w ramach KPO wynik jest satysfakcjonujący. Czyli zmieniamy nie tyle cel, a tak zwany kamień milowy, dzięki któremu będziemy mogli stwierdzić, że przedsięwzięcie zaplanowane w KPO zostało zrealizowane - odpowiada.
Ministra przekonuje, że obecny rząd założone w KPO inwestycje i reformy w większości chce realizować. - Część z nich jest jednak niestety nierealizowalna, bo jest za duże spóźnienie. Duże znaki zapytania są na przykład przy samochodzie elektrycznym Izera - wskazuje.
- Kamień milowy i wskaźnik, który jest zapisany jako realizujący inwestycję, na którą przewidziane jest pięć miliardów złotych, nie dotyczy samej Izery, a bezemisyjnych środków transportu. Według wytycznych KPO miałaby być to linia gotowa do produkcji samochodów w jasno określonej liczbie. Do 2026 roku, przy tym stanie inwestycji, jest to po prostu niemożliwe. Wiemy już, że terminowo się nie da tego zrobić - mówi Pełczyńska-Nałęcz.
Jak dodaje, jest jeszcze pytanie, czy chcemy inwestować w samochód, który nazywano polskim, gdy już wiadomo, że zasadnicze części składowe pochodzą z Chin.
"Nie ma większej katastrofy społecznej niż niedziałające państwo"
W kontekście poprzedniej władzy ministra mówi, że "nie ma większej katastrofy społecznej niż niedziałające państwo, które nie jest w stanie się zorganizować". - Mieć pewne reguły, zasady. To jest ogromne dobro, ale u nas zostało bardzo poważnie zdewastowane - komentuje Pełczyńska-Nałęcz.
Ocenia, że to jest "przeogromna" strata. - Tę dewastację strasznie czuć właśnie w ministerstwach, w instytucjach, gdzie wydarzyło się wiele złych rzeczy. Mam na myśli nadużycia polityczne, węzeł prawny, gordyjski, ale też przetrzebienie profesjonalistów - mówi.
- Na przykład w Ministerstwie Spraw Zagranicznych wyrzucono wieloletnich dyplomatów, którzy służyli Polsce z misją i zaufaniem. Oni zostali zdegradowani. To są ogromne straty i będziemy je teraz bardzo długo nadrabiać - dodaje.
Zaznacza, że "mimo wielkiego krytycyzmu wobec poprzedniej władzy, którą trzeba rozliczyć i nie pozostawiać w bezkarności, to nie można stosować wendety".
- Zemsta sama w sobie nie może być celem. Chaosowi na świecie i ogromnym wyzwaniom towarzyszą narastające podziały społeczne wewnątrz poszczególnych państw. Widzimy to w Polsce. Nie możemy i nie będziemy ich rozpalać. Zwłaszcza w momencie, gdy wolna Polska nigdy nie była w tak groźnej międzynarodowej sytuacji. Rosja toczy wojnę, a Polskę wskazuje ewidentnie jako wrogi kraj. To widać, że gdy Polska jest silna, to jest przeszkodą dla rosyjskich ambicji. Bez dwóch zdań - mówi Pełczyńska-Nałęcz.
Chcesz podzielić się ważnym tematem? Skontaktuj się z autorką tekstu: joanna.rubin@wbd.com
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Szymon Pulcyn