Rok 2007 spółdzielnie zapamiętają jako najgorszy w historii. Liczba oddanych przez nie mieszkań może spaść nawet poniżej ośmiu tysięcy. Mniejsza podaż jeśli nie podwyższy ceny lokali, to z pewnością ich nie obniży - pisze "Rzeczpospolita".
Za kilka lat nowe mieszkania kupimy już tylko od dewelopera lub wybudujemy sami. Spółdzielnie, które z definicji nie są nastawione na zysk, ograniczą swoją działalność do administrowania istniejącymi już lokalami.
Z roku na rok coraz gorzej
Jeszcze na początku lat 90. spółdzielnie oddawały co miesiąc tyle lokali, ile teraz udaje im się ukończyć przez cały rok. Zagospodarowywały ponad połowę pierwotnego rynku nieruchomości. W tym roku po raz pierwszy udział lokali spółdzielczych w rynku pierwotnym spadł poniżej 7 proc. Patrząc na przeciętny czas trwania budowy domów spółdzielczych (2-3 lata) i rozpoczynane w ostatnim czasie inwestycje, ten i przyszły rok będą katastrofalne.
Spółdzielni nie stać na nowe inwestycje, bo zbyt dużo kosztuje je administrowanie już istniejącymi, starymi budynkami. To niejedyny kłopot.
- Po 1993 roku zlikwidowano preferencyjne kredyty mieszkaniowe, czego skutkiem był zanik budowy nowych spółdzielczych mieszkań lokatorskich - tłumaczy Jerzy Jankowski, przewodniczący Zgromadzenia Ogólnego Krajowej Rady Spółdzielczej.
Jeszcze w 1992 roku 6,1 proc. wydatków budżetu państwa kierowano na wspomaganie mieszkalnictwa, a z każdym rokiem udział ten zmniejszał się o 0,6 proc., by w tym roku spaść do 0,1 proc. W konsekwencji z 3,6 tys. spółdzielni zarządzających budynkami w całym kraju, tylko co dziesiąta prowadzi jakąkolwiek działalność inwestycyjną.
Na słabym gruncie
Spółdzielnie mające własne tereny jeszcze przez jakiś czas mogą konkurować z deweloperami. - Ale te tereny szybko się wyczerpują - zauważa Waldemar Oleksiak, analityk rynku nieruchomości firmy Emmerson. Na kłopoty z gruntami wskazuje także dr Paweł Grząbka, dyrektor zarządzający CEE Property Group. - Na rynku jest wielkie zapotrzebowanie na tanie budownictwo i to mogłyby w przyszłości zagospodarować spółdzielnie. Trzeba jednak zmienić prawo. Tak, by miały łatwiejszy dostęp do gruntów - tłumaczy.
Dr Grząbka zaznacza jednak, że nie dla wszystkich klientów spółdzielcze mieszkania będą atrakcyjne. Choćby dlatego, że inwestycja spółdzielni rozliczana jest ostatecznie na koniec. Początkowa cena metra może się zatem znacznie różnić od ostatecznej - do kosztów nowej inwestycji zarządy spółdzielni czasem dorzucają inne, niezwiązane z budową. W spółdzielniach wyższe są także, w porównaniu ze wspólnotami, późniejsze koszty administrowania lokalami.
Potrzebny prawdziwy "socjal"
Niemniej na rynku pozostaje spora grupa ludzi do zagospodarowania przez spółdzielnie, zarabiających więcej niż ci, którym państwo powinno zapewnić lokale socjalne. Ale też niewystarczająco dużo, by kupić (nawet na kredyt) mieszkanie od dewelopera lub wybudować dom we własnym zakresie.
- By jednak spółdzielnie mogły się ze swoich zadań wywiązać, potrzebna jest jasna polityka mieszkaniowa państwa, a tej wciąż brak - podsumowuje Jankowski. Na poprawę nie ma szans.
Przy braku zainteresowania ze strony państwa upadek mieszkaniowej spółdzielczości wydaje się już przesądzony. Nie zmieni tego nawet lekkie odbicie, którego można się spodziewać w latach 2009 - 2010. W I połowie tego roku spółdzielnie rozpoczęły budowy ponad 4 tys. mieszkań (w poprzednich latach było to 3 - 3,5 tys.).
Źródło: Rzeczpospolita
Źródło zdjęcia głównego: TVN24