Mamy pięciu kontrahentów, którzy dają nam towar na kreskę, z wydłużonym terminem płatności. Co oznacza, że długów jest na pół miliona złotych. Zastanawiam się, czy nie sprzedać mieszkania, które kupiłam za młodu, aby to wszystko pospłacać - opowiada w rozmowie z biznesową redakcją tvn24.pl pani Barbara z warszawskiego tymczasowego miasteczka Marywilska 44. W październiku rusza konkurencyjny obiekt, Modlińska 6D, w którym kupcy mogą sprzedawać swoje towary. - Kopara mi opadła – mówi Andrzej, który urządził już tam swoje stoisko.
Warszawski kompleks handlowy Marywilska 44 spłonął 12 maja, a razem z nim ponad 1,4 tysiąca punktów usługowych. Zarząd spółki zaproponował kupcom utworzenie tymczasowego targowiska. Na stoiska były zapisy. Z nocy z niedzieli 26 maja na poniedziałek 27 maja kupcy już stali kolejce po kontenery, w których mieli nadzieje móc dalej sprzedawać asortyment.
Zbudowane tuż obok spalonej hali tymczasowe targowisko przy Marywilskiej wystartowało 31 sierpnia. Znajduje się tam 400 sklepów i punktów usługowych właśnie w formie kontenerów. Kupić można odzież, dodatki, ale także artykuły hobbystyczne czy małe AGD.
Po kilku miesiącach wracamy do tych, którzy w pożarze stracili dorobek życia i starali się je odbudować na nowym, tymczasowym targowisku. Macie klientów? – pytamy. – Mam wrażenie, że większość ludzi nawet nie wiedziało, że wystartowaliśmy ponownie. Nie było takiej reklamy, jak powinna być. Nie było trąbione, że po pożarze jest nowe miejsce, że wracamy na Marywilską, ale do tymczasowego miasteczka. A ruszyliśmy pod koniec sierpnia – żali się pani Barbara, którą w nocy z 26 na 27 maja widzieliśmy w kolejce po kontener. Przed pożarem miała kilkanaście boksów z odzieżą damską i męską. Po pożarze nie miała nic.
"Ruch jest o połowę mniejszy"
Kobieta dziś opowiada, że kupcy podpytują mieszkańców Białołęki i okolic, czy ogóle wiedzą o nowym miejscu. – Nie wiedzą, ale nawet jakby wiedzieli, to tu jest słabo z dojazdem. Ten temat "piłujemy" ciągle wśród kupców, żeby autobus stawał bliżej nas, żeby tu coś podjeżdżało, żeby starsi ludzie byli w stanie do nas dotrzeć. Nie ma tu żadnych ławek, klienci nie mają gdzie odpocząć. Mają siedzieć na krawężniku? – pyta.
Mówi też, że macha ręką na to, jak czyta "sponsorowane artykuły, o tym, że na Marywilskiej kupcy zdychają z głodu". - Może dzięki temu ktoś nas odwiedzi, choćby z ciekawości – wyjaśnia z nadzieją.
Z plusów nowego rozwiązania pani Barbara wymienia, że kontenery są w atrakcyjnej cenie tylko przez trzy miesiące. Później "wejdą już większe czynsze, a ruch jest o połowę mniejszy" - wylicza ze smutkiem.
Przeglądamy ubrania w jej kontenerze. Wśród nich sukienki wieczorowe czy cekinowe torebki z kolorowymi kryształkami. - Ten towar to nie wszystko, mamy też asortyment dla mężczyzn. Mąż miał jakieś oszczędności, ale przede wszystkim mamy pięciu kontrahentów, którzy dają nam towar na kreskę, z wydłużonym terminem płatności. Co oznacza, że długów jest na pół miliona złotych. Zastanawiam się, czy nie sprzedać mieszkania, które kupiłam za młodu, aby to wszystko pospłacać – opowiada.
Dostała Pani odszkodowanie? - Nie, nikt tu nie dostał niczego. Jedni nie mieli ubezpieczenia, a ci co mieli, to nie dostali nawet złotówki. Schudłam już z obaw i nieprzespanych nocy trzynaście kilogramów. To cud, że codziennie wstaję do pracy. Jest na co pracować, bo taki kontener też trzeba było wyposażyć w meble sklepowe. Wieszak - tysiąc złotych, manekin - tysiąc złotych, lada - ponad trzy tysiące. Tyle to kosztuje – wylicza.
Przypomina w naszej rozmowie, że musieli po pożarze wystartować od zera, bo "została nam tylko jedna sukienka. Tylko dlatego, że nie było jej wtedy w boksie".
- Trzeba pracować, ale dla nas sezon już się skończył. W tak zwanej "sukience" najlepszy jest kwiecień i maj, bo są wesela, chrzciny, a nawet pogrzeby. Pieniądze z tych dwóch miesięcy się oszczędza na towar, czynsze, na pensje. W maju wszystko się spaliło i do końca sierpnia mieliśmy przerwę. Czas w plecy, nie do odrobienia, a w listopadzie to już w ogóle będzie kicha. No i wilgoci się boimy, żeby towaru nie stracić – zaznacza.
Do rachunku pani Barbara dolicza jeszcze koszt budowy daszków, które na czas jesieni i zimy mają chronić kupców i klientów przed opadami deszcze i śniegu. – Kosztuje to każdego kupca pięć tysięcy złotych, a czy to coś da? – zastanawia się.
"Próbuje sprzedać wieczorową sukienkę z kapeluszem"
Idziemy dalej, do pani, która sprzedaje płaszcze, garsonki, elegancką odzież dla kobiet. - Kolejny problem to wymieszane alejki polsko-wietnamskie. Mamy inny sposób sprzedaży – zastrzega. - Oni wystawiają swoje produkty przed kontener, mają stoły z majtkami i skarpetami. A ja tu na manekinie próbuje sprzedać wieczorową sukienkę z kapeluszem – pokazuje ręką.
Pamięta, że na starej Marywilskiej sekcje były podzielone. – A tu pani zasłania nasz butik swoimi spodniami. To jest taki obóz. Uwielbiam Wietnamczyków i wiem, że każdy chce przetrwać, ale dla uporządkowania biznesu trzeba byłoby zrobić kilka alejek wietnamskich, które charakteryzują się zupełnie innym sposobem sprzedaży – dzieli się refleksjami.
Obie kobiety wspominają, że "Marywilska była kiedyś super". - Wszystko było pod jednym dachem. Mogłaś się ubrać, pójść coś zjeść, paznokcie zrobić, do marketu na zakupy spożywcze skoczyć, na siłownie. Teraz tego nie ma. Masz masę kontenerów, ludzie się gubią. No i powstała właśnie Modlińska 6D, która nieźle wygląda. Tak jakby stara Marywilska, stare KDT (Kupieckie Domy Towarowe- red.) – porównują.
Biznesowa redakcja tvn24.pl wysłała do Małgorzaty Konarskiej, prezeski spółki, która zarządza Marywilską 44 prośbę o spotkanie. Nie otrzymujemy odpowiedzi na maila.
Niektórzy kupcy nie otrzymali kontenera na Marywilskiej. 1 czerwca 2024 roku Małgorzata Konarska na pytania naszej redakcji odpowiedziała, że podpisano 400 umów z przedsiębiorcami, jedynie trzech kupców takich umów nie dostało.
"Spółka, będąc podmiotem prywatnym, w tym szczególnie trudnym czasie – mierząc się z ogromnym wyzwaniem finansowym i logistycznym oraz dysponując ograniczoną liczbą kontenerów handlowo-usługowych, pragnie zapewnić miejsce tymczasowej działalności gospodarczej przedsiębiorcom pokrzywdzonym na skutek pożaru, którzy chcą pracować i do których spółka ma zaufanie" - czytamy w korespondencji z 1 czerwca br.
To właśnie ci trzej przedsiębiorcy rozpoczęli próby tworzenia nowego miejsca dla kupców w kompleksie Modlińska 6D.
"Opadła mi kopara"
Według mapy z Marywilskiej 44 samochodem jedzie się na Modlińską 6D w 12 minut. W nowym obiekcie trwa remont, ale przedpremierowo jest otwartych kilka stoisk z odzieżą, z produktami spożywczymi i usługami kosmetycznymi. Oficjalne otwarcie będzie 26 października. To miejsce w 80 proc. zajmują kupcy z Marywilskiej, stoisk jest 280.
Spotykamy pana Andrzeja. Ma prawie 40 lat, pół życia spędził z rodzicami w boksach na Marywilskiej. Po pożarze nie widział szans na to, aby kontenery spodobały się klientom. - W ogóle nie brałem pod uwagę tymczasowego miasteczka. Czasy kontenerów i handlu na bazarze skończyły się dwadzieścia lat temu. Trudno sobie wyobrazić tam jesień i zimę. Klienci będą skakać między kontenerami w deszczu? – pyta.
Oprowadza nas po stoisku, w którym samodzielnie kładł nawet podłogę. Sprzedaje tu sukienki z cekinami, piórami, we wszystkich kolorach. - Handluję tak zwaną sukienką weselną, ubierałem przez dwadzieścia lat całe rodziny i pokolenia: od studniówki do wesela. Mam kalendarze imprez rodzinnych w jednym palcu, wiem, co u kogo się dzieje. Po pożarze przyszedł czas refleksji. Co tu dalej robić? Przecież po tylu latach ciężkiej pracy, niczego innego nie umiem – rozkłada ręce.
Mężczyzna wyjaśnia, dlaczego trudno jest kupcom wrócić na rynek pracy. - Po pożarze Marywilskiej nie było takie pewne, że da się odbudować nasze miejsce pracy. Wszędzie są same galerie, sieciówki. My mamy stoiska, inny model pracy. Wbrew pozorom nie ma dla nas tak wielu miejsc, gdzie możemy działać. Jak Marywilska poszła z dymem, to był krzyk i rozpacz – wspomina.
Dlatego jak Tomasz Phan, prezes Centrum Modlińska 6D zapowiedział parę miesięcy temu, że dostosuje obiekt do potrzeb kupców, to, jak mówi pan Andrzej, "opadła mi kopara". - Wygrałem drugie życie. Wróciło zdrowie, bo psychicznie było ciężko – cieszy się.
Jak radzą sobie ludzie? "Ladę znalazłam na strychu, wypucowałam ją"
Idziemy do kolejnego stoiska, do pani Anny. Wcześniej i ona miała swój biznes na Marywilskiej. Dziś na Modlińskiej 6D można kupić u niej swetry, spodnie, sukienki, marynarki, płaszcze. Ruszyła 12 października.
- Cała rodzina była zaangażowane w boksy na Marywilskiej i wszyscy byliśmy zmęczeni emocjami, pożarem. Mama pomogła mi stanąć na nogi, bo od pożaru nie pracowałam. Mam prawie 50 lat i zastanawiałam się, co dalej ze mną będzie. Myślałam nawet nad wyjazdem zagranicę, aby tam pracować – mówi na wstępie.
Co by pani tam robiła? – Nie wiem. Tu od zawsze jestem w handlu. Z siostra nawet projektowałyśmy ubrania, starałyśmy zawsze mieć super ofertę dla klienta. Po takiej tragedii trudno szybko znaleźć wszystkie rozwiązania od razu – odpowiada Anna.
- Przepłakałam swoje i zdecydowałam się, że odbudowuje się tutaj, na Modlińskiej. Ladę znalazłam na strychu, wypucowałam ją, złożyłam na nowo. Ładna, prawda? Dokupiłam pufy, przymierzalnie i dwa manekiny – pokazuje nam wyposażenie stoiska.
Ile trzeba mieć pieniędzy, aby wystartować z nowym stoiskiem? – dopytujemy. - Z siedemdziesiąt tysięcy złotych, już z towarem – podaje pani Anna. – Chociaż może nie, bo po tej tragedii wielu producentów daje towar w komis. Wiec trzeba mieć na pewno na wpłatę, na kaucję i na to, aby wyposażyć stoisko – stwierdza.
Dodaje: - Jestem po charakteryzacji. Robiłam kiedyś pokazy i świetnie się przy tym bawiłam. Teraz na stoisku też będziemy mieć z siostrą swoje projekty ubrań. Prowadzę klienta za rękę, jak trzeba coś skrócić, to przecież mamy obok punkty krawieckie. Umiem ubrać panią w każdym rozmiarze, mam prawdziwe lustro, a nie takie co pomniejsza sylwetkę, żeby ciuchy niby lepiej na człowieku wyglądały. Mam klientów, który wchodzili do mnie i stylizacje wisiały już dla nich na wieszaku. Tak się znamy. Dlatego chciałam wrócić do handlu – uśmiecha się.
Wszyscy kupcy, i z Marywilskiej i z Modlinskiej, mówią, że przede wszystkim zależy im, aby mieć możliwość zarabiania pieniędzy. - Przeżyłam tragedie, muszę się odkuć. Chcę żyć ze wszystkimi dobrze, bo dzięki temu mam gdzie sprzedawać towar, mam pracę - kończy pani Barbara z boksu na Marywilskiej.
Imiona niektórych bohaterów zostały zmienione.
Czytaj więcej: Kupcy z Marywilskiej po rozmowach w ratuszu
Chcesz podzielić się ważnym tematem? Skontaktuj się z autorką tekstu: joanna.rubin@wbd.com
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl Joanna Rubin-Sobolewska