My istniejemy. Nie zapominajcie - mówią kupcy z Marywilskiej. Dwa tygodnie temu w gigantycznym pożarze większość z nich straciła majątki życia. Dzisiaj o godzinie 9.00 zaczęli losować miejsca w tymczasowych kontenerach, które na handel przygotowało miasto. Na miejscu pojawili się już w niedzielę, bo chcieli mieć pewność, że to losowanie przebiegnie spokojnie.
Poniedziałek. 30 minut po północy. Kilkadziesiąt osób chodzi, stoi lub siedzi w grupach. - Było ponad sto osób. Część wróci później, część pojechała po jedzenie - mówi jeden z kupców, którego mijamy przy bramie wjazdowej.
Wokół samochody. Dużo samochodów. Niektórzy w nich śpią, inni dopiero zasną. Część mówi, że trzyma wartę, bo o godz. 4.00 rano ponownie sprawdzą listę obecności. To ich własny pomysł. - Zależy nam, ale to i tak nawiedzona sytuacja. Straciliśmy wszystko i jeszcze musimy tu koczować - słyszymy od jednej z pań, którą też mijamy w bramie przy ul. Marywilskiej.
Do 15 maja ci, którzy stracili sklepy w wielkim pożarze, mogli zgłosić się do urzędu miasta w Warszawie, że chcą handlować na tymczasowym targowisku, które samorząd zorganizuje. Deklarację wypełniło około 500 osób. W niedzielę zdecydowali, że stworzą listę kolejkową, by w poniedziałek rano, gdy przy Marywilskiej pojawi się jej zarząd, móc spokojnie wejść i wylosować jeden z kontenerów, w którym tymczasowo będą handlować. Kontenery będą miały 30 albo 15 metrów kwadratowych. Na tej przestrzeni kupcy będą musieli zmieścić to, co czasem mieli w kilku, a nawet kilkunastu punktach, jakie prowadzili w spalonej hali.
Kolejka potrzebna, bo "ludzie nie wytrzymują, są nerwowi"
- Widzicie, wróciliśmy do czasów handlu na stadionie (Stadionie Dziesięciolecia - red.) - komentuje nocne koczowanie jedna z kobiet, która "z mężem w handlu jest od zawsze". W tle koce, łóżko polowe, leżaki.
Pokazuje nam rozkład miejsc tymczasowych zaproponowanych przez zarząd Marywilska 44.
- Kolor szary, strefa mody, czyli my, mamy tutaj cztery rzędy. AGD, kolejne strefy. I chodzi o to, że z każdej strefy będzie losowanie miejsc - wyjaśnia.
- Dlatego sterczę tu na krześle przez noc do 9 rano, bo wiem, jak to będzie wyglądało. Gdyby nie lista, to wszyscy rzucaliby się na to losowanie. Ludzie nie wytrzymują, są nerwowi. Stracili dorobek życia, ogromne pieniądze. Teraz jest lista, każdy się zapisuje, potwierdza co kilka godzin, że czeka w kolejce. Nie będzie żadnych przepychanek - mówi z nadzieją.
- Chociaż wiem, że niektórzy się z nas śmieją, że nie mamy godności, że się prosimy - zaznacza.
"Wiecie, kochałam tę pracę"
Opowiada, że przed pożarem wynajmowali trzynaście boksów. - Teraz nie wiem czy dostanę 30-metrowy kontener. Zatrudnialiśmy 13 osób, nie ma teraz dla nich pracy. Sytuacja jest patowa. Mogę mieć też pretensje, dlaczego wynajmując tyle sklepów, siedzę tu na krześle pod halą, ale chcę przypilnować szansy dla siebie, chcę móc pracować. Wiecie, kochałam tę pracę - mówi.
Nasza inna rozmówczyni, najemczyni z Marywilskiej, wtrąca, że powinno to być zorganizowane inaczej. - To jest dramat. Do biura wpływały po kolei deklaracje (o chęci prowadzenia handlu w tymczasowym miejscu - red.) z konkretnymi datami. Według tej kolejności powinniśmy być zapraszani do biura na podpisanie umowy. Jak ludzie. Jedni na przykład na godzinę 9, inni na godzinę 10. A my siedzimy tu jak bydełko i czekamy – denerwuje się. - Mamy, kanapki, soki, koce - wymienia. Mąż donosi jej w tym czasie kawę w termosie.
Kobieta podkreśla, że zarząd Marywilskiej robi wiele, aby im pomóc. - Tylko, że mimo tego siedzę w nocy i czekam, aby nie wypaść z kolejki. Jestem 88., nie wiem co z tego będzie - wzrusza ramionami.
W liście kolejkowej chodzi o to, by - jak mówią kupcy - mieć jak najwięcej pewności, że ci, którzy zadeklarowali potrzebę posiadania 30 metrów kwadratowych powierzchni, rzeczywiście ją dostaną. Tłumaczą bowiem, że deklarując wcześniej w maju handel, musieli wybrać wielkość kontenera. Teraz liczba tych 30-metrowych jest ograniczona (zgodnie z deklaracjami), a część kupców już po 15 maja uznała, że w 15 metrach się nie zmieści i też może chcieć te większe.
- Jest w nas dużo niepewności, a bardzo nam zależy. Tutaj było całe nasze życie. Nie uda nam się zmieścić na 30 metrach z tym, co sprzedajemy, ale chociaż te 30 chcemy teraz mieć - mówi inna z rozmówczyń.
Jedna prośba
Co będzie dalej? - Nie mamy nic, bo wszystko spłonęło. Musimy zaczynać od minusa. Dobra wiadomość jest taka, że pierwsze trzy miesiące za najem kontenera będzie bezpłatne - słyszymy.
Inni mówią, że mają jeszcze siłę, że zapraszają, aby odwiedzać ich sklepy, o które teraz walczą.
Kupcy opowiadają, że warszawscy urzędnicy, którzy pojawili się na miejscu i widzieli płonącą Marywilską, byli tak samo przestraszeni i załamani.
Rozmówcy tvn24.pl - o godz. 1 w nocy 27 maja - 15 dni po pożarze - podkreślają, że mają do władz Warszawy jedną prośbę. Chodzi o odbudowę hali w rok. Uważają, że to realne. - Potrzeba do tego wysiłku, ale może być to wykonalne. Deweloperzy przecież pojawiają się z osiedlami jak grzyby po deszczu. Grunt to ułatwienia w procesie decydowania o tym, by ruszyć ze stawianiem nowego targowiska i zapewnienie, że papiery na biurkach nie zaczną się zamieniać w wielkie sterty, przez co handel przy Marywilskiej umarłby na całe lata - podkreśla jedna z kobiet.
W spalonej hali przy ulicy Marywilskiej w Warszawie było ponad 1400 sklepów i punktów usługowych. Wśród ich właścicieli i pracowników wielu Wietnamczyków. Nie widzimy ich wśród koczujących osób.
- Mają swoją listę, czekają. Byli tu z nami. Czy wiecie, że oni czuli się tu bezpieczniej na Marywilskiej niż gdziekolwiek indziej w Warszawie? To tutaj było ich życie. W domu często tylko spali - kończy.
Pierwsze kontenery handlowe mają stanąć do końca czerwca br. Spółka Marywilska 44 planuje całość projektu zamknąć z końcem lipca br., tak, by od początku sierpnia tymczasowe centrum handlowe mogło rozpocząć pracę.
Czytaj też: "Byłam wrakiem, nie podnosiłam się z łóżka"
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Joanna Rubin/ tvn24.pl