Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie pożaru w domu jednorodzinnym w Choroszczy pod Białymstokiem. W środku znaleziono ciała czterech osób: 45-latka i jego trójki dzieci. Śledztwo prowadzone jest w kierunku zabójstwa, które "zostało dokonane poprzez sprowadzenie pożaru".
Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chciałabyś/chciałbyś uzyskać poradę lub wsparcie, tu znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc - zarówno dzieciom, jak i dorosłym.
W niedzielę w Choroszczy pod Białymstokiem wybuchł pożar domu jednorodzinnego. W środku znaleziono ciała 45-latka i jego trójki dzieci. Sprawę bada Prokuratura Okręgowa w Białymstoku. Śledztwo dotyczy zabójstwa.
- Czyn został opisany tak, że to zabójstwo zostało dokonane poprzez sprowadzenie pożaru tego domu, jako zdarzenia, które zagraża życiu lub zdrowiu wielu osób albo mieniu w wielkich rozmiarach - powiedział w rozmowie z Polską Agencją Prasową rzecznik białostockiej prokuratury okręgowej Łukasz Janyst. I dodał: - Główna hipoteza jest taka, że było to podpalenie dokonane przez ojca tych dzieci i że wszyscy zginęli w tym pożarze.
W miejscu pożaru znaleziono pojemnik z substancją, której najprawdopodobniej użyto do wzniecenia ognia.
We wszczętym śledztwie wydane zostały postanowienia o powołaniu biegłych z zakresu medycyny sądowej. Chodzi o ustalenie przyczyn śmierci całej czwórki zmarłych i tego, czy do śmierci dzieci nie doszło jeszcze przed pożarem.
Ustaleniem przyczyny pożaru zajmie się biegły z zakresu pożarnictwa.
Wybiegła, by zadzwonić na policję
Pierwszy telefon w sprawie służby dostały w niedzielę (26 lutego) o godzinie 22.25. Zaraz po tym, jak 40-letnia kobieta wybiegła z domu i zadzwoniła od sąsiadów na policję z prośbą o interwencję ze względu na kłótnię z mężem. Niedługo później policjanci byli na miejscu i to oni - o godzinie 22.29 - powiadomili straż pożarną, że budynek płonie.
- Interwencja dotyczyła kłótni między małżonkami - mówił podinspektor Tomasz Krupa, rzecznik podlaskiej policji.
Po dojeździe jednostek straży pożarnej cały dom był już w ogniu. Ze zgłoszenia wynikało, że wewnątrz przebywa trójka dzieci oraz jedna osoba dorosła.
- Po częściowym przygaszeniu ognia i przeszukaniu domu odnaleziono i ewakuowano wszystkich poszkodowanych. Wszyscy byli bez oznak życiowych - informował rzecznik podlaskiego komendanta wojewódzkiego PSP młodszy brygadier Piotr Chojnowski.
Pogotowie ratunkowe potwierdziło zgon całej czwórki: trzyletniego i 10-letniego chłopca, ośmioletniej dziewczynki oraz ich 45-letniego ojca.
Rodzina jeszcze kilka miesięcy temu miała "niebieską kartę"
40-latka została objęta pomocą psychologiczną. Jak przekazał burmistrz Choroszczy Robert Wardziński, jeszcze kilka miesięcy temu rodzina miała "niebieską kartę", ale została ona zdjęta po spotkaniu z psychologiem.
- "Niebeska karta" była, teraz jej nie ma, więc to był taki jednorazowy incydent. Wszystko zostało wyjaśnione - mówił samorządowiec.
Rodzina mieszkała w Choroszczy od dwóch lat. Wcześniej przebywała za granicą.
- Bardzo porządni ludzie. Dzieci bardzo grzeczne. Jeszcze wczoraj na 9.30 byłem w kościele. Na pierwszej ławce mama siedziała z trójką dzieci. Naprawdę tragedia niesamowita - mówił w poniedziałek jeden z sąsiadów.
Źródło: PAP, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: KW PSP w Białymstoku