Kilkanaście karetek na podjeździe szpitalnego oddziału ratunkowego i kolejka pacjentów czekających na przyjęcie - tak wyglądało środowe popołudnie w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu. W sumie tego dnia na tamtejszy SOR skierowano 41 różnych karetek. Na badanie lekarza czekało kilkadziesiąt osób. Medycy zapewniali, że robią wszystko co w ich mocy, by sytuację rozładować jak najszybciej.
O tym, że w środę karetki przez kilka godzin czekały na podjeździe przed szpitalnym oddziałem ratunkowym w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu poinformowali nas na Kontakt24 internauci. Z ich relacji wynikało, że na przyjęcie czeka kilkanaście ambulansów, w których znajdują się pacjenci.
Dużo ludzi, mało miejsca i wózków
- Jest bardzo dużo ludzi, nie ma łóżek ani wózków. Gdy wyszedłem na zewnątrz zobaczyłem 15 karetek czekających na przyjęcie. Wszystkich tu wysyłają - relacjonował pan Stefan, który czekał w kolejce do przyjęcia.
To na co skarżyli się pacjenci nie umknęło też lekarzom. Wprost mówili o tym, że pracują pełną parą, ale w jednym czasie pojawiło się 15-16 karetek, a to automatycznie zaburza pracę oddziału.
- Do jednego SOR skierowano tyle karetek, a są jeszcze pacjenci, którzy sami przychodzą. Wiem, że pogotowie ma bardzo dużo wyjazdów, może to przez pogodę - mówił lek. med. Goutam Chourasia, który w środę kierował pracami SOR przy ul. Borowskiej.
Medycy robili co mogli, by poradzić sobie z napływem pacjentów. - Segregujemy ich zgodnie ze stanem zdrowia. W pierwszej kolejności przyjmujemy tych, którzy znajdują się w stanie zagrożenia życia. Próbujemy też robić miejsce i przyjąć wszystkich, którzy pomocy potrzebują - podkreślał Chourasia.
"To jakiś obłęd"
Zdaniem pana Stefana tłok na szpitalnym oddziale ratunkowym wynika m.in. ze złej organizacji służby zdrowia we Wrocławiu. Z jego obserwacji wynika, że wszystkie karetki kierowane są właśnie do szpitalnego oddziału ratunkowego przy ul. Borowskiej. - To jakiś obłęd. Większość ludzi na byle jaką chorobę od razu wzywa karetkę, bo ta przyjedzie i zrobi wszystkie badania. Dzisiaj na te specjalistyczne ciężko się dostać, trzeba długo czekać, a tu robią wszystkie badania i ludzie z tego korzystają - uważa mężczyzna.
Jak przekazała Monika Kowalska, rzeczniczka USK we Wrocławiu, to że odział ratunkowy był przepełniony nie jest sytuacją zadziwiającą. - Jeden ze szpitali ma zamknięte kilka oddziałów ze względu na pojawienie się bakterii. Co więcej, mamy okres w którym dużo ludzi choruje, zwłaszcza osoby starsze - powiedziała rzeczniczka w rozmowie z redakcją Kontaktu24.
Pogotowie ratunkowe we Wrocławiu tłumaczy, że nie wszystkie karetki skierowane do szpitala przy ul. Borowskiej to ich pojazdy. - Są też firmy prywatne, które wożą pacjentów karetkami. My za nie nie odpowiadamy. Są też transporty z jednej jednostki do drugiej i nad tym również nie czuwamy - wyjaśnia Szymon Czyżewski z wrocławskiego pogotowia ratunkowego. Potwierdza też, że w jednej z wrocławskich placówek wykryto bakterię przez co pacjentów nie przyjmowano nawet na diagnostykę. To spowodowało trudną sytuacją na oddziale ratunkowym przy ul. Borowskiej.
W kolejce czekali nawet dobę?
O środowej sytuacji wie wojewoda dolnośląski. Jak informuje "Radio Wrocław" jeszcze w czwartek ma zostać wydane zarządzenie o kontrolach na szpitalnych oddziałach ratunkowych. Te mają być prowadzone "w trybie ciągłym do końca roku". Wojewoda ma też wysłać pismo do szpitali z prośbą o wykonywanie zaleceń, czyli wzajemnym informowaniu się o transportach chorych.
11 stycznia do oddziału ratunkowego przy ul. Borowskiej skierowano w sumie 41 ambulansów. W szczytowym momencie na podjeździe miało stać 16 karetek. W tym czasie na oddziale na przyjęcie miało czekać kilkadziesiąt osób. Jak twierdzi "Radio Wrocław" niektórzy z pacjentów w kolejce czekali nawet dobę.
Kolejka karetek ustawiła się przed odziałem ratunkowym Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu:
Autor: tam/i / Źródło: TVN24 Wrocław, Radio Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Kontakt24 | internauta