Gdy usłyszał, że potrzebna jest pomoc, nie wahał się ani chwili. Ratownik z Długołęki, ruszył prywatnym samochodem do rannej w wypadku. - Gdy usłyszałem o reanimacji, myślałem już tyllko, jak tam dojechać - opowiada. Udało mu się dotrzeć w 4 minuty. Niestety, nawet to nie wystarczyło, by uratować rannej życie.
To nie był standardowy dojazd ratownika do wypadku. Nie było w pełni oznakowanego samochodu i kogutów. Z tego względu mężczyzna musiał łamać przepisy ruchu drogowego, a kierowcy nie zawsze chcieli mu ustąpić miejsca. Michał Delmanowicz zapewnia, że ich rozumie:
- Nie mam pretensji do żadnego z kierowców, którzy nie ustępowali mi miejsca. Jechałem prywatnym samochodem i nie musieli wiedzieć, że jadę pomóc w wypadku - mówi ratownik z Długołęki. - Na masce samochodu mam przyklejony znak Eskulapa, ale mam terenowy samochód, więc z poziomu osobówek można było tego nie widzieć. Z tego względu machałem rękami, by go pokazać kierowcom - dodaje.
Łamał przepisy, by pomóc
23 października pan Michał wracał z pracy, gdy usłyszał wiadomość o potrąceniu kobiety w podwrocławskiej Długołęce. Nie czekał ani chwili i ruszył z pomocą. - Okazało się, że 10 minut wcześniej jechałem tą samą drogą. Dlatego wiedziałem, że to zdarzenie jest bardzo świeże - opowiada. By ominąć sznur aut stojących w korku, mężczyzna wjechał na chodnik, minął pieszego.
Mężczyzna w swoim samochodzie miał zamontowaną kamerę, która nagrała całą sytuację. Ratownik film opublikował, by pokazać strażakom i ratownikom, że działać powinni nie tylko będąc na służbie.
Na miejsce udało mu się dotrzeć w 4 minuty, jeszcze przed pogotowiem. Ranna kobieta była przytomna. Pogotowie zabrało ją do szpitala we Wrocławiu. Obrażenia, których doznała w wypadku, okazały się jednak zbyt ciężkie. Mimo błyskawicznie udzielonej pomocy, kobieta zmarła dwa dni później.
Zobacz całe nagranie z dojazdu ratownika do wypadku:
Autor: nawr / Źródło: TVN 24 Wrocław