Na terenie Polski znajdowane są obiekty, które mogą być pozostałościami rakiety Falcon 9. Jak mówił w programie "Wstajesz i wiesz" w TVN24 Jerzy Rafalski z Planetarium w Toruniu, możemy spodziewać się, że w niedalekiej przyszłości takie zdarzenia będą coraz częstsze.
Od środy na terenie Wielkopolski znajdowane są "tajemnicze obiekty". To prawdopodobnie pozostałości po rakiecie Falcon 9, które nie spaliły się w atmosferze. Ostatni obiekt został znaleziony w lesie w okolicach miejscowości Sędziny w piątek tuż przed godziną 11.
Więcej na ten temat: Czwarty zbiornik Falcona 9 znaleziono w Polsce
"Każdy samolot jest pewnego rodzaju zagrożeniem"
Astronom Jerzy Rafalski z Centrum Popularyzacji Kosmosu przy toruńskim planetarium przyznał, że wobec takich zdarzeń zastanawiająca jest kwestia bezpieczeństwa ludzkości.
- Dzisiaj rano czytałem o tym, czy kolejne elementy będą przelatywały nad Polską, czy dojdzie do katastrofy, czy dojdzie do niekontrolowanego wejścia w naszą przestrzeń. Wydaje mi się, że chyba tak nie powinniśmy na to patrzeć, bo to trochę, tak jakbyśmy mieli robić ostrzeżenia przed każdym przelotem samolotu. Właściwie każdy samolot jest pewnego rodzaju zagrożeniem, ale generalnie chodzi o to, aby go bezpiecznie sprowadzić na Ziemię, tam gdzie trzeba. A tymczasem okazuje się, że firma SpaceX po raz kolejny pokazuje, że to chyba nie do końca tak działa - mówił w rozmowie w programie "Wstajesz i wiesz".
Ekspert przypomniał, że kilka miesięcy temu wynoszono kapsułę Boeinga i pojawiły się wtedy problemy komunikacyjne między Ziemią a kosmosem.
- A tymczasem jakoś nie mówimy o tym, że ta kapsuła była wynoszona także rakietą Falcon 9 i, co ciekawe, także doszło do niekontrolowanej deorbitacji. Na szczęście fragmenty spadły gdzieś do oceanu, ale firma zatrzymała swoje loty na jakiś czas - wspomniał Rafalski.
Dość częste zdarzenia
Spadanie elementów rakiet na Ziemię nie jest niczym niezwykłym dla środowiska astronomów. Takie zdarzenia występowały już w przeszłości i będą występować w przyszłości.
Ekspert przypomniał o sytuacji z 1979 roku, kiedy to NASA miała zrzucić na Ziemię ogromny element stacji kosmicznej Skylab. Początkowo miał on przelecieć nad Europą, potem nad Indiami, a na końcu podawano, że wyląduje w oceanie. Okazało się, że fragment spadł w Australii, a władze i mieszkańcy podeszli do tego "bardzo humorystycznie", robiąc okolicznościowe koszulki.
Eksperymenty "na żywych organizmach"
Gość programu opowiedział także, w jaki sposób inżynierowie kontrolują deorbitację rakiety. Najpierw nadaje się jej coraz większą prędkość, by jej pierwszy człon znalazł się w docelowym miejscu. Drugi natomiast musi zostać sprowadzony na Ziemię.
- On sobie krąży, przelatuje nad strefą zamieszkaną. W pewnym momencie musimy uruchomić silnik, który wyhamuje tę wielką prędkość i po prostu rakieta spadnie tam, gdzie nie ma ludzi - do oceanu. Od czasu do czasu okazuje się, że to nie zawsze wychodzi. I znowu - po raz kolejny firma SpaceX chyba nie do końca panuje właśnie nad deorbitacją, bo to nie jest pierwszy taki przypadek - mówił.
Rafalski stwierdził, że inżynierowie cały czas eksperymentują w tym zakresie "na żywych organizmach", a więc nad naszymi głowami.
- Powinniśmy faktycznie chyba się coraz więcej obawiać, bo tych rakiet będzie coraz więcej - powiedział, mając na myśli przede wszystkim wynoszenie satelitów Starlink, których na orbicie jest już kilka tysięcy, a ma być jeszcze więcej. - Powinniśmy zadać bardzo poważne pytanie firmie SpaceX o to co dalej i jak zachować bezpieczeństwo. Myślę, że po tym incydencie znowu loty rakiety Falcon 9 zostaną wstrzymane. Kolejne pytanie - na jak długo? Sławosz Uznański-Wiśniewski, nasz drugi astronauta, ma lecieć w kosmos rakietą Falcon 9. Więc to wszystko nam się składa w jakiś dziwny łańcuszek kosmiczny - dodał.
Orbita pełna śmieci
Ekspert zauważył, że ziemska orbita jest już bardzo zaśmiecona. - Tych elementów jest bardzo bardzo dużo. Monitorujemy wszystko, co krąży wokół Ziemi do rozmiarów kilku centymetrów. To są ogromne prędkości, dochodzi nawet do zderzeń. Każde zderzenie to dodatkowe tysiące odłamków. Każdy odłamek pędzi z prędkością dużo większą niż kula karabinowa. A więc to jest zagrożenie dla samych satelitów, dla nas na Ziemi, ale także i dla astronautów, którzy przebywają na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej - powiedział.
Rafalski został zapytany także o to, czy firma spod Poznania, na terenie której znaleziono zbiornik, powinna wystąpić do Elona Muska o odszkodowanie za zniszczoną lampę. Jak powiedział, podobną decyzję wydano właśnie w 1979 roku, a NASA otrzymała mandat w wysokości 400 dolarów za śmiecenie.
- Podobno NASA do tej pory nie zapłaciła tego mandatu. Ale stacja radiowa zrobiła zrzutkę i faktycznie te 400 dolarów za zaśmiecanie już zostało zapłacone - powiedział Rafalski.
Całość rozmowy zobaczysz tutaj:
Źródło: tvnmeteo.pl
Źródło zdjęcia głównego: Kontakt24