Znany i lubiany, po sopockim festiwalu prawdziwa gwiazda – i to proste, dziecięce marzenie. Nikt nie wierzył, że naprawdę chce zostać marynarzem. On się uparł. Zgodę musiał dać minister. Tak Tomasz Raczek został oficerem rozrywkowym na Stefanie Batorym. To był krótki epizod, ale morze wciąż go kusi. – Może jeszcze kiedyś – mówi teraz.
– Chcę być marynarzem na statku handlowym i pływać po morzach i oceanach – marzył 10-letni Tomasz Raczek. Rodzice kręcili głowami z niedowierzaniem i próbowali wybić mu ten pomysł z głowy.
– Po co ci to, dziecko? Przecież to niebezpieczne – perswadowali. Ale on chciał i z marzeń nigdy nie zrezygnował.
"Obywatel nie ma przygotowania do pracy na morzu"
Minęło 10 lat. Raczek studiował na Akademii Teatralnej, wydawałoby się, że jego życie płynęło już w zupełnie innym kierunku. Nic bardziej mylnego. – Kiedy byłem po pierwszym roku studiów, napisałem listy do wszystkich ówczesnych armatorów w Polsce. Miałem przed sobą trzymiesięczne wakacje, więc zaproponowałem im, że mógłbym popłynąć w rejs i zadbać o ofertę kulturalną dla marynarzy. W zamian chciałem tylko koję i posiłki na pokładzie – wspomina.
Na odpowiedź nie czekał długo. W jego rodzinnym domu w Warszawie pojawiły się listy napisane na dobrym firmowym papierze. – Wszyscy odmówili. W grzecznych, acz stanowczych słowach stwierdzili, że "obywatel nie ma przygotowania do pracy na morzu". A ja przecież miałem patent żeglarski i kurs ratownictwa wodnego. Dopytywałem, co jeszcze jest potrzebne. Okazało się, że wystarczyłaby zawodówka o profilu morskim – mówi Raczek.
Wyglądało na to, że student, a do tego warszawiak z pokolenia na pokolenie nie ma szansy na morskie podboje.
Koniaczek i "fala" nowych możliwości
Minęło kolejne 10 lat, a niespełniony marynarz wciąż miał żal o to, że nikt nie dał mu szansy. Za to zawodowo wypłynął na szerokie wody. W 1986 r. poprowadził z debiutującą Grażyną Torbicką Sopot Festiwal. To było wielkie wydarzenie o międzynarodowym charakterze. Festiwal wielkich gwiazd. Królowała elegancja. Ta impreza była dla Polaków oknem na świat – wspomina Raczek.
TSS Stefan Batory zbudowano w 1952 r. w Holandii. Najpierw służył jako statek pasażerski Maasdam. W 1968 r. kupiły go Polskie Linie Oceaniczne. Po modernizacji w Gdańskiej Stoczni Remontowej miał zastąpić słynnego MS Batory. Nowy liniowiec mógł zabrać na pokład 783 pasażerów oraz 331 osób z załogi Polskie Radio
Duet Torbicka – Raczek bardzo się spodobał. Oboje dostali wtedy wiele zaproszeń na imprezy i uroczyste spotkania, m.in. na Dar Pomorza w Gdyni. I to właśnie tam się wybrali.
– Podejmował nas wtedy kapitan. Najpierw był obiad, a potem kieliszeczek koniaczku. Atmosfera się rozluźniła, a obok nas przepłynął holownik, przez co żaglowiec się zakołysał. Wtedy zacząłem opowiadać o tym, jak to bezskutecznie próbowałem zostać marynarzem. Nagle ktoś spytał: "pan tak poważnie?". Odpowiedziałem, że tak. Okazało się, że to dyrektor Polskich Linii Oceanicznych – opowiada.
Propozycja była kusząca. W grudniu dotychczasowy oficer rozrywkowy miał zaplanowaną operację, dlatego musiał opuścić transatlantyk TSS Stefan Batory. Brakowało osoby, która zastąpiłaby go na trzy miesiące. Tomasz Raczek nie musiał się zastanawiać nad odpowiedzią, bo ta była tylko jedna: "płynę!".
"Panie Tomaszu, ktoś sobie z pana żarty robi"
Mijały miesiące, a Raczek czekał na telefon. Kiedy ten wreszcie zadzwonił, czasu było niewiele. Miał dwa tygodnie na to, żeby przyjechać do Gdyni i stawić się w siedzibie PLO. Najpierw trzeba było zawalczyć o bezpłatny urlop u Tadeusza Chmielewskiego. Ale znany reżyser i producent filmowy nie chciał się zgodzić. – Byłem wtedy kierownikiem grupy literackiej "OKO". Pracowaliśmy właśnie nad "Cudzoziemką". Opowiedziałem szefowi o moim marzeniu i propozycji, jaką dostałem. Usłyszałem, że chyba zwariowałem i nie ma mowy o urlopie, bo ja nie mam nawet zastępcy. Powiedziałem, że w takim razie zwalniam się z pracy. Usłyszałem: "nie może pan tak odejść, bo piastuje pan stanowisko z nominacji ministra".
Nie zamierzał się poddawać. Napisał list do ministra kultury, w którym opisał swoje marzenie i szansę, którą właśnie dostał. Poprosił również o zwolnienie go z pracy. Niespełna dwa dni później rozdzwonił się telefon. To była sekretarka ministra. – Panie Tomaszu, ja może nie powinnam tego mówić, ale chyba ktoś sobie robi z pana żarty – powiedziała i po chwili dodała: – Ktoś napisał list w pana imieniu i twierdzi w nim, że rezygnuje z pracy, bo chce być oficerem rozrywkowym na jakimś statku.
– Szybko wyprowadziłem panią z błędu. Wytłumaczyłem, że to nie są żadne żarty, że list napisałem ja i rzeczywiście chcę, żeby trafił do ministra – opowiada Raczek.
Wkrótce były już dyrektor grupy literackiej pojawił się w Gdyni w zupełnie nowej roli. Dostał książeczkę marynarza i zameldował się na Dworcu Morskim. Do dziś pamięta, jak grała orkiestra, gdy odbijali od nabrzeża. Tak zaczęła się przygoda na flagowym statku Polskich Linii Oceanicznych. TSS Stefan Batory był ostatnim polskim liniowcem, który regularnie pływał po Atlantyku (do 1976 r.).
Zaczynał od kaplicy, kończył dyskoteką
Organizowanie rozrywek na pokładzie statku pasażerskiego to wcale nie taki łatwy kawałek chleba. Dlatego nowy oficer rozrywkowy musiał się wszystkiego dokładnie nauczyć. Pomagał mu w tym drugi oficer, który na bankietach, grach i koncertach zjadł już zęby.
Plan atrakcji na "Stefku": 7.00 – otwarcie kaplicy 10.00 – aerobic 10.30 – planszówki (Wyścigi konne) 11.00 – poranny koncert orkiestry dętej 15.30 – koncert muzyki Piotra Czajkowskiego 16.00 – podwieczorek i wideoteka 16.30 – Bingo 18.00 – kolacja 19.00 – film w kinie na statku 20.00 – koncert z udziałem gwiazd estrady i cyrku 21.00 – dancing 22.00 – dyskoteka 23.00 – nocny bufet Tomasz Raczek
– Oficer rozrywkowy zaczynał swój dzień o 6 rano. Pierwszym moim zajęciem było otwarcie drzwi do kaplicy okrętowej, a ostatnim – uruchomienie dyskoteki dla nocnych marków. Z czasem podzieliliśmy się obowiązkami i ja głównie zajmowałem się prowadzeniem spotkań, konferansjerką. Natomiast drugi oficer był wodzirejem podczas imprez – wspomina Raczek.
Każdego dnia oficerowie odpowiadali za szereg atrakcji, których domagali się pasażerowie ostatniego polskiego liniowca.
– Codziennie trzeba było układać szczegółowy program. Wpisywało się do niego posiłki, gry, zajęcia i koncerty. Rozpiskę można było znaleźć w wydawanej na statku gazetce – mówi Raczek.
I tak znany już i lubiany Tomasz Raczek prowadził na Stefanie Batorym bibliotekę i organizował codzienne rozgrywki "Bingo" oraz "Wyścigów konnych" w salonie dancingowym. Zachęcał też pasażerów do nauki tańca. A wieczorami? Prowadził koncerty, tradycyjnie z udziałem gwiazd. Na scenie występowała m.in. Majka Jeżowska. Jak każda artystka również miała status oficera rozrywkowego.
– Poznałam Tomka właśnie na Stefanie Batorym. On był konferansjerem podczas koncertów, a ja śpiewałam. Pamiętam też, że podczas imprez był królem parkietu. Nie spodziewałam się, że taki z niego tancerz – wspomina Majka Jeżowska.
Choć wydawało się, że codzienny plan rozrywek niemal pęka w szwach, nowemu oficerowi rozrywkowemu wciąż było mało. W końcu poszedł do kapitana i zaproponował cykl spotkań z pasażerami.
– Mój pomysł się spodobał, więc dostałem zielone światło. W spotkaniach brały udział osoby, które chciały dowiedzieć się czegoś więcej o portach, do których zawijaliśmy lub mijaliśmy po drodze. Pamiętam, że wtedy nie mogliśmy zatrzymać się w Hajfie (port w Izraelu – przyp. red.), a ludzi bardzo interesowała Ziemia Święta – tłumaczy Raczek.
Podczas rejsu "Stefkiem" pasażerowie nadrabiali też filmowe zaległości. Na najniższym pokładzie liniowca znajdowała się sala kinowa i to taka z prawdziwego zdarzenia. Był projektor i taśmy celuloidowe.
– Tuż przed rejsem wypożyczało się filmy od jedynego wówczas dystrybutora, czyli Centrali Wynajmu Filmów w Warszawie. Oni mieli tam listę dostępnych pozycji. Wśród nich były filmy polskie, ale i zagraniczne, jeśli akurat była na nie licencja. Niestety, nie miałem wpływu na to, jakie tytuły pokazywano w kinie. Za późno pojawiłem się na statku – wspomina Raczek.
I tak mijał czas na ostatnim polskim transatlantyku. Pokładowy kaowiec zasypiał po 2.00 w nocy, a o 6.00 musiał otworzyć drzwi do kaplicy.
"Byliśmy młodzi, chcieliśmy się bawić"
Stefan Batory niewiele miał wspólnego ze swoim luksusowym poprzednikiem, nazywanym najmodniejszym pływającym salonem PRL. Był za to jedynym morskim łącznikiem między Wschodem a Zachodem.
Zdaniem wielu pasażerów panowały tam spartańskie warunki. Malutkie kabiny z iluminatorami przykręcanymi śrubami i piętrowe łóżka. Kabina Tomasza Raczka wcale nie wyglądała lepiej. Przypominała przedział kolejowy w kuszetce. Podobnie jak w innych pomieszczeniach brakowało okien. W rogu ustawiono tylko małą umywalkę. Ot, wielki luksus.
– Wydaje mi się, że warunki na Stefanie Batorym i tak były lepsze niż w niejednym pensjonacie w Polsce. Rzeczywiście kajuty były bardzo małe, ale przecież w nich się prawie wcale nie siedziało. Byliśmy młodzi, chcieliśmy się bawić, więc wolny czas spędzaliśmy w salonach, barach. Po tygodniu wspólnego rejsu między ludźmi zacieśniały się więzy. Do tego na statku serwowano wykwintne jedzenie – wylicza Majka Jeżowska.
Miejsc do zabawy na pewno nie brakowało. Na statku były liczne bary, dwa salony dancingowe. W tym większym można było na żywo posłuchać orkiestry. Do dyspozycji pasażerów były też osobna sala disco, basen i wspominane już kino. To ostatnie przeżywało oblężenie podczas sztormów. Kiedy na statku wszystko latało, łącznie z aktorami, pasażerowie chętnie schodzili na najniższy pokład, gdzie znacznie mniej bujało. Kino było jak spokojna przystań gdzieś pośród rozdzierającego powietrze łoskotu i trzasku drewna. – Sztorm na starym statku to było coś. Jak uderzała fala, to wydawało się, że zaraz wszystko się rozpadnie i to już koniec. Chociaż ja akurat nigdy nie miałem takiego lęku – dodaje Raczek.
"Gadam z morzem"
Jedni czekają, aż statek zawinie do portu. Euforia nie ma wtedy granic. Ciekawość miesza się z
Batory, statku jedyny, dokąd kierujesz swój rejs? Może do portu do Gdyni wycieczkowiczów chcesz wieźć? piosenka o MS Batorym
ekscytacją i powracającym poczuciem bezpieczeństwa. Oto znów jestem na lądzie, niegroźny mi gniew Neptuna. Ale nie każdy lubi, gdy ląd jest w zasięgu wzroku. Raczek czekał, aż budynki, wzgórza, drzewa najpierw się rozmyją, a potem zupełnie znikną z horyzontu. A w zasięgu wzroku? Tylko morze.
– Dopiero wtedy czuję radość. Za każdym razem, gdy gdzieś płynę, przeżywam takie stopnie uwolnienia od lądu. Bo czym jest ląd? To ograniczenie ruchu, wolności, w czasach PRL również wypowiadania swoich poglądów. A kiedy statek odpływa, to gdzieś razem z lądem oddalają się problemy, wielka polityka. Odbieram to jako wyzwolenie z okowów władzy abstrakcyjnej – zdradza Raczek.
Zdarzały się rejsy, kiedy nawet nie schodził z pokładu statku. Spokojnie czekał, aż pasażerowie pośpiesznie opuszczą Stefana Batorego i z aparatami w rękach pobiegną odkrywać europejskie porty. Tak było np. w Rzymie. – Napawałem się samotnością. Spacerowałem po pokładzie i mówiłem sobie, że to wszystko moje. Nikt nie biegał, nie przeszkadzał. Zawsze byłem zachłanny na takie krótkie chwile – dodał.
Po trzech miesiącach przyszła pora, by na stałe wrócić na ląd. Kilka miesięcy później swoją służbę zakończył również liniowiec, na którym Raczek spełniał swoje marzenia. 21 października 1987 r. Stefan Batory po raz ostatni zawinął do gdyńskiego portu. W 1988 r. został wycofany ze służby. Przez jej 20 lat "Stefek" wypłynął w 140 rejsów liniowych. W 2000 r. statek trafił do stoczni w Turcji. Tam go zezłomowano.
"Może jeszcze kiedyś"
Dziś Tomasz Raczek ma 59 lat. Jest znanym publicystą i krytykiem filmowym. Ludzie rozpoznają go na ulicy, liczą się z jego zdaniem. Przez te lata wiele w jego życiu się zmieniło. Poza jednym. – Dalej marzę o tym, żeby być marynarzem na statku handlowym. Może jeszcze kiedyś… – rozmarza się.
Autor: Aleksandra Arendt/gp / Źródło: TVN 24 Pomorze
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum PLO